Tomasz Holc, nowy prezes PZŻ: Wychować mistrzów i spopularyzować żeglarstwo
O pokoleniowej zmianie w żeglarstwie, roli mistrzów w wychowaniu młodzieży, priorytetach szkoleniowych, finansach i roli kobiet w strukturach sportowych opowiada Tomasz Holc – nowy prezes Polskiego Związku Żeglarskiego.

„Forum Trenera“: Jakie są pana pierwsze odczucia po objęciu stanowiska prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego?
Tomasz Holc: Poznaję – ludzi, struktury, środowisko. Oczywiście wiele osób znam ze wcześniejszej działalności, z czasów, gdy sam żeglowałem czy działałem w Związku, a także z pracy w organizacjach międzynarodowych. Ale nie da się ukryć – mamy do czynienia ze zmianą pokoleniową. Zwłaszcza wśród zawodników jest wiele nowych twarzy, których jeszcze nie znam. Częściowo już się to udało – byłem na regatach Hyères, miałem okazję obserwować naszych zawodników i porozmawiać z trenerami.
To też czas na wyzwania i działania biura – a muszę powiedzieć, że mamy naprawdę bardzo kompetentny zespół. Dla mnie wiele rzeczy jest jeszcze nowych. Od czasów, kiedy byłem bliżej środowiska żeglarskiego, mieliśmy inne problemy od tych, które mamy dzisiaj.
Skąd wziął się pomysł, by kandydować na prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego?
Zostałem do tego zachęcony przez przyjaciół, serdecznych kolegów z żeglarskiego środowiska. Mówili: „To po twojej linii zainteresowań, kompetencji, doświadczeń”. Przekonali mnie. Dziś bardzo się cieszę, że mnie namówili.
Otrzymał pan ponad 90 procent głosów. Czyje gratulacje szczególnie zapadły panu w pamięć?
Było wiele miłych głosów. Cieszę się przede wszystkim z tego, że całe środowisko tak wyraźnie mnie zaakceptowało. Poparcie, jakie otrzymałem, było dla mnie wyraźnym sygnałem zaufania. Gdybym miał jednak kogoś wymienić – na pewno Tomasz Chamera, mój poprzednik, bardzo mnie wspierał i zachęcał. Dominik Życki także odegrał istotną rolę. Dostałem również gratulacje od premiera Donalda Tuska, a to pokazuje, że świat polityki i sportu potrafią się spotykać wokół wspólnych spraw.
W jaki sposób rozpoczęła się pana kadencja?
Pierwszy wyjazd po wyborach to regaty Hyères we Francji – świetna okazja, żeby zobaczyć naszą kadrę, porozmawiać z zawodnikami i trenerami. Na przykład o fizycznych predyspozycjach zawodników do konkretnych klas, co w żeglarstwie jest ogromnie istotne. Start w niektórych konkurencjach wymaga odpowiedniej wagi czy budowy ciała. Trzeba o tym rozmawiać otwarcie – żeby nikogo nie oszukiwać, ani samych zawodników, ani trenerów.
Czy to oznacza weryfikację zawodników pod kątem warunków fizycznych?
Nie zamierzam ingerować w decyzje szkoleniowe – to nie moja rola. Ale chcę, żebyśmy mieli świadomość tego wyzwania. Być może trzeba będzie mocniej takie tematy uwzględniać w programach szkoleniowych. Każda klasa ma swoje optymalne wymagania fizyczne – to nie jest kwestia estetyczna, tylko realnych różnic w osiągach. Francuzi robili badania, które wykazały, jak waga zawodnika wpływa na prędkość. Chodzi o to, byśmy wiedzieli, jak skutecznie przygotować zawodnika do konkretnej klasy. Jasne kryteria doboru zawodników do kadry narodowej seniorów to temat bardzo ważny, ponieważ do igrzysk olimpijskich zostały tylko trzy lata, a to naprawdę mało czasu.
Choć mamy sukcesy odniesione w 2025 roku – srebro Agaty Barwińskiej w mistrzostwach świata, wysokie lokaty kitesurferów i duetu Skrzypulec-Szota/Wierzbicki – medalu olimpijskiego zabrakło. Jak pan postrzega aktualny stan kadry??
Czy mam receptę na zdobywanie medali olimpijskich? Nie mam. To nie jest coś, co da się wypracować poprzez jedną koncepcję. To efekt długiej, systematycznej pracy, która zaczyna się na długo przed podium. Oczywiście wszystko zaczyna się od zawodnika — to jasne. Ale ten zawodnik musi być do tego odpowiednio przygotowany. I nie chodzi tu tylko o umiejętność prowadzenia łódki — to jest tak oczywiste, że nie ma sensu się nad tym rozwodzić. Kluczowe jest przygotowanie mentalne. Ta wewnętrzna potrzeba dominacji, chęć bycia najlepszym — to siedzi w głowie. To właśnie odróżnia tych, którzy przyjeżdżają na regaty, żeby po prostu w nich uczestniczyć, od tych, którzy przyjeżdżają, żeby je wygrać. I naszym celem powinno być właśnie takie kształtowanie zawodników — żeby każdy z nich jechał na zawody z nastawieniem: jadę po zwycięstwo.
Uważa pan, że kadrze Polskiego Związku Żeglarskiego brakuje woli zwycięstwa?
Nie, nie twierdzę, że to kwestia słabego charakteru czy czegoś złego. To bardziej złożone — składa się na to wiele elementów. To także kwestia liczby treningów, możliwości żeglowania w różnych, czasem trudnych warunkach. A im więcej tych warunków się przeżyje, im bardziej są one wymagające — nieważne czy chodzi o silny wiatr, falę, akwen — tym większa pewność siebie.
I to jest klucz: zbudować w sobie przekonanie, że w każdych warunkach dam sobie radę. Jadąc na regaty, wiem, że jestem przygotowany, że jestem najlepszy. To już nie tylko technika — to budowanie osobowości. Osobowości zwycięzcy. To naprawdę ma ogromne znaczenie. Bo trzeba mieć charakter do wygrywania. Wielokrotnie obserwowałem to na regatach. Kiedy przyjeżdżali ci naprawdę wielcy zawodnicy — można to było zobaczyć od razu. Ich postawa, sposób poruszania się, ten body language — to wszystko mówiło: „Przyjechałem to wygrać.” I to właśnie różni mistrzów od reszty.
Jakie nazwiska wśród polskich żeglarzy, według Pana, wyróżniały się w ostatnich latach?
Sięgając pamięcią daleko, do osób, które dziś może nie są już tak znane, ale to właśnie ci zawodnicy tworzyli podwaliny polskiego żeglarstwa, to byli to Zyga Perlicki czy Andy Zawieja — postacie dawnej generacji, które zapisały się w historii. A później, wiadomo, Mateusz Kusznierewicz. Miałem przyjemność kilka razy żeglować z Mateuszem i mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem: on był zawsze doskonale przygotowany — nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. Był niesamowicie skrupulatny, dbał o każdy detal i miał tę rzadką umiejętność zadawania sobie właściwych pytań: „Czego mi jeszcze brakuje? Co robię nie tak? Czego jeszcze nie potrafię?” To jest moim zdaniem niezwykle ważne — zdolność do uczenia się siebie, do autorefleksji. Bo to ona odróżnia tych naprawdę wybitnych. Jak już wspomniałem wcześniej — nie ma lepszego lekarstwa na sukces niż czas spędzony na wodzie. Szczególnie w tych najtrudniejszych, najbardziej wymagających warunkach.
Każda klasa ma swoje optymalne wymagania fizyczne – to nie jest kwestia estetyczna, tylko realnych różnic w osiągach. Francuzi robili badania, które wykazały, jak waga zawodnika wpływa na prędkość. Chodzi o to, byśmy wiedzieli, jak skutecznie przygotować zawodnika do konkretnej klasy.
Pozwolę sobie jeszcze na pytanie o Mateusza Kusznierewicza. Przez pewien czas był zaangażowany w działania Polskiego Związku Żeglarskiego. Czy Związek rozważa ponowne nawiązanie współpracy z Mateuszem?
Może nie tyle myślę o współpracy formalnej, co raczej o jego współudziale. To żeglarz z największymi sukcesami w historii tego sportu w Polsce. Chciałbym, żeby uczestniczył w wydarzeniach żeglarskich. Jako symbol, jako inspiracja. Kiedy pojawia się mistrz, młodzi dostają sygnał: „Zobaczcie, to jest możliwe, Wy też możecie dojść tak daleko, jeśli wykonacie tę samą pracę”. Chciałbym go do tego bardzo serdecznie namówić. Z Mateuszem znam się prywatnie, to mój serdeczny kolega. Po wyborach rozmawialiśmy wstępnie o tym pomyśle — na razie to tylko intencja, ale chciałbym, byśmy stworzyli konkretny plan.
Drugim nazwiskiem, które mi przychodzi do głowy, jest Karol Jabłoński. Co prawda nie jest medalistą olimpijskim, ale to wciąż wybitny żeglarz.
Jego też chciałbym zaangażować. Choć może być to trudniejsze, bo Karol ma bardzo intensywny grafik. Ale będziemy próbować. Naprawdę warto.
Jakie działania uznaje pan w najbliższym czasie za priorytetowe. Jakie cele będą realizowane w kolejnych miesiącach?
Jest kilka różnych sfer działania w Związku. Oczywiście nacisk na sport, bo dobre wyniki przekładają się na zasoby Związku. Bardzo istotne jest upowszechnianie żeglarstwa, zachęcanie ludzi do spędzania czasu na wodzie, uświadamianie, że żeglarstwo jest lepsze niż różne inne formy aktywności, na przykład gry komputerowe. Do tego oczywiście dochodzi szkolenie, bo bez wiedzy i umiejętności nie można być żeglarzem.
W aspekcie rozwoju i upowszechniania żeglarstwa, to co by Pan chciał wdrożyć albo zmienić?
Bardzo zależy mi na tym, by osoby rozpoczynające swoją przygodę z żeglarstwem czuły się docenione. Gdy prowadziłem szkolenia w Anglii, dawaliśmy uczestnikom proste zaświadczenie – nie certyfikat, tylko dokument potwierdzający zdobycie podstawowych umiejętności. Dla wielu to było coś ważnego. Motywacja dziecka, które pokaże „dyplom” babci czy kolegom, ogromnie wzrasta. Chciałbym wprowadzić coś takiego u nas – jako element motywacyjny.

A co z momentem w karierze młodego zawodnika – przejściem z klas juniorskich do olimpijskich? Jakie są największe trudności?
To jest odwieczny problem: „co po Optimiście?”. I to nie tylko u nas – to temat wielu międzynarodowych dyskusji. Nie każdy zostanie mistrzem świata czy olimpijczykiem. Ale jeśli ktoś po prostu cieszy się żeglowaniem, to też jest sukces. Jeżeli ktoś ma ambicje dalsze, to fantastycznie. Teraz co trzeba ćwiczyć, wytrenować? Na pewnym etapie tylko i wyłącznie głowę – kluczowa staje się psychika. Nauka manewrów, opanowania łódki, taktyki jest stosunkowo łatwa, ponieważ te elementy trzeba wielokrotnie powtórzyć, żeby miały sens. Potem wyłącznie dyspozycja psychiczna, odporność i umiejętność pokonania tego napięcia, stresu, czy tego wszystkiego co towarzyszy nam szczególnie podczas dużych regat.
Żeglarstwo nie należy do najtańszych dyscyplin. Jest sportem niszowym i zdobycie sponsorów na finansowanie czy aktywność w mediach jest bardzo trudna. Jak wygląda finansowanie Związku?
Największe środki wpływają z Ministerstwa Sportu i Turystyki, ich ilość uzależniona jest od wyników. Im lepsze – tym większe wsparcie. Mamy też sponsorów, ale to ogromne wyzwanie – żeglarstwo jest mało medialne. Szukamy różnych dróg. Podstawowym i bardziej stałem dochodem są składki członkowskie. Dziś są symboliczne. Jest to temat bardzo drażliwy – roczna składka to… złotówka. W związku z tym to jest dość żenujące, powiedziałbym nawet obraźliwe dla nas. Bo albo nie bierzemy nic, albo bierzemy coś bardziej rozsądnego. Trzeba to zmienić – abyśmy jako Związek mogli być bardziej niezależni i aktywni.
Myślę, że zmiana — nie chcę przesądzać dokładnie jaka — powinna iść w stronę poprawy rezultatów sportowych. Dlaczego? Bo lepsze wyniki przekładają się nie tylko na sportowy prestiż, ale też mogą realnie wpłynąć na naszą pozycję finansową w Związku. Dzięki temu moglibyśmy realizować więcej celów — nie tylko tych, które wynikają z dotacji Ministerstwa Sportu i Turystyki, ale również projekty promujące żeglarstwo jako styl życia. I nie mówię tu tylko o samym szkoleniu czy startach w regatach, ale o całej komunikacji z ludźmi, o programach, które ciekawie opowiadają o żeglarstwie. Bo przecież nie wszyscy interesują się wyłącznie wynikami sportowymi. A ilu jest ludzi, którzy po prostu żeglują dla przyjemności, niezależnie od wyników? I to też jest ważne — by pochylić się nad tym, jak stworzyć lepszy system finansowania, bardziej zróżnicowany.
Marzy mi się, żeby każdy, kto jest żeglarzem — niezależnie czy to osoba, która wypływa na wodę rekreacyjnie w niedzielę, czy też mistrz olimpijski — czuł się częścią jednej, zintegrowanej społeczności.
W tym roku w Zarządzie Polskiego Związku Żeglarskiego znalazło się aż pięć kobiet — to rekord nie tylko w historii PZŻ, ale w ogóle w związkach sportowych w Polsce.
Bardzo się z tego cieszę. Sam mocno optowałem za tym rozwiązaniem, bo mam świetne doświadczenia we współpracy z kobietami. One wnoszą ład, porządek, a także, jakby to ująć, taką grzeczność postępowania. Moje pierwsze międzynarodowe zaangażowanie w organizacji żeglarskiej miało miejsce właśnie w Komisji Kobiet — byłem wtedy w niej jedynym mężczyzną. I już wtedy widziałem, że nie ma żadnych powodów, by kobiety nie interesowały się żeglarstwem na równi z mężczyznami. Nie widzę w tym sporcie żadnej przewagi jednej płci nad drugą, jeżeli chodzi o atrakcyjność czy kompetencje.
Już kolejny raz mamy w zarządzie panią Katarzynę Domańską, osobę o ogromnych kompetencjach. Jest specjalistką od szkolenia, czynną żeglarką, a do tego osobą z dużym doświadczeniem organizacyjnym. Mamy również mistrzynię świata w żeglarstwie osób z niepełnosprawnościami – Olgę Górnaś-Grudzień. Wnosi do naszej pracy ogromną wiedzę i może być nieocenionym przewodnikiem w sporcie osób z niepełnosprawnościami, który wymaga dużego wyczucia. Oprócz niej mamy też trzy inne panie z dużym doświadczeniem w szkoleniach i organizacji żeglarstwa młodzieżowego, na którym bardzo mi zależy.
Czy w takim razie będzie kontynuowana działalność Komisji Kobiet, tak jak poprzednich latach w PZŻ?
Komisja Kobiet działała prężnie, choć zmieniła nazwę na Komisję ds. Różnorodności, Równości i Integracji PZŻ. Ale chcę jasno powiedzieć — nie zamierzam niczego narzucać odgórnie. Uważam, że te decyzje powinny wychodzić bezpośrednio od kobiet, które są teraz w Zarządzie. To one najlepiej znają środowisko, wiedzą, czego potrzeba, i to im zostawiam inicjatywę. Jeżeli uznają, że komisja powinna działać dalej — to świetnie. Jeżeli stwierdzą, że lepiej organizować ad hoc tematyczne spotkania — też dobrze. Ważne, żeby nie było to sztuczne, tylko naturalne i profesjonalne.
Czy planowane są jakieś działania wspierające kobiety w obejmowaniu funkcji kierowniczych albo w pracy jako trenerki?
Jeżeli chodzi o trenerki — tak, zdecydowanie. Mamy w Polsce wiele trenerek, chociaż rzeczywiście w kadrze seniorskiej obecnie jest tylko jedna. Ale nie chciałbym tego rozwiązywać na siłę. Nie jestem zwolennikiem narzucania decyzji. Jeżeli kobiety wybierają tę drogę kariery i rozwijają się w roli trenerek, to naturalnie powinny się pojawiać w tych strukturach. Oczywiście wspieramy to. Liczę na to, że pojawi się więcej kobiet w tych rolach, ale znowu — nie przez przymus, tylko przez realne zainteresowanie i kompetencje.
Co pan sądzi o organizacji mistrzostw świata w 2027 roku w Polsce?
To fantastyczna inicjatywa, którą zaczynaliśmy realizować wiele lat temu jeszcze w czasach ISAF (poprzedniczka World Sailing – red.). Wtedy mieliśmy szansę, ale Hiszpanie w ostatniej chwili zaproponowali lepszą ofertę finansową i przejęli organizację. Teraz mamy kolejną szansę i jestem bardzo zadowolony, że nam się udało. To ogromna okazja do popularyzacji żeglarstwa w Polsce. Musimy wokół tego zrobić wielką medialną kampanię, z pomocą specjalistów od marketingu sportowego i mediów. Współpraca z firmami, organizacjami i władzami jest kluczowa, żeby zbudować odpowiedni zasięg i zainteresowanie. To będzie najważniejszy aspekt tej inicjatywy.
Czy ma Pan jakąś wizję rozwoju polskiego żeglarstwa na okres swojej kadencji?
Kadencja trwa cztery lata. W tym czasie chciałbym, aby polskie żeglarstwo przeszło widoczną zmianę, przede wszystkim w kwestii popularyzacji tego sportu. Marzy mi się, żeby każdy, kto jest żeglarzem — niezależnie czy to osoba, która wypływa na wodę rekreacyjnie w niedzielę, czy też mistrz olimpijski — czuł się częścią jednej, zintegrowanej społeczności. Nie chodzi o to, żeby ich równać, ale aby ta społeczność lepiej się znała i rozumiała. Temu mają służyć narzędzia, które to ułatwią. Na przykład aplikacja mobilna dla żeglarzy z dostępem do aktualnych informacji o regatach, wydarzeniach, różnych aspektach tego sportu — zarówno regat dookoła świata, jak i lokalnych aktywności. Telefonem dziś posługuje się praktycznie każdy, więc to byłby idealny sposób, by łączyć i informować społeczność. Treści muszą być wartościowe i różnorodne, bo żeglarze interesują się różnymi tematami. To dla mnie jedno z kluczowych narzędzi, do którego musimy jak najszybciej dojść.
