Andrzej Krzepiński: Wyniki, które skłaniają do optymizmu

Autor: Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski
Artykuł opublikowany: 12 listopada 2025

Od kilku lat mamy plan na rozwój naszego sportu. Staramy się zbudować podstawy trójkąta i wspierać każde kolejne jego piętra aż do wierzchołka, na którym już są i – miejmy nadzieję – że będą w przyszłości kolejni mistrzowie – w rozmowie z „Forum Trenera” sezon 2025 podsumowuje Andrzej Krzepiński, dyrektor sportowy w Polskim Związku Towarzystw Wioślarskich.

Mateusz Biskup i Mirosław Ziętarski – złoci medaliści mistrzostw świata w Szanghaju. Fot. Julia Kowacic/PZTW

 „Forum Trenera”: Czy ten rok można uznać za udany dla polskiego wioślarstwa?

Andrzej Krzepiński: Myślę, że tak. W każdej grupie wiekowej osiągnęliśmy nadspodziewanie dobre wyniki. W kategorii seniorów na mistrzostwach świata po złoty medal sięgnęła dwójka podwójna: Mirosław Ziętarski i Mateusz Biskup, po brąz czwórka podwójna w zupełnie nowym składzie: Dominik Czaja, Piotr Płomiński, Jakub Woźniak i Konrad Domański. Te dwie osady wcześniej zdobyły również medale mistrzostw Europy. Miejsca na podium zajmowali nasi juniorzy i młodzieżowcy. Podkreśliłbym też udane starty kobiecej czwórki podwójnej, która na MŚ wygrała finał B, choć niewiele brakowało, aby znalazła się w finale A. To dobry prognostyk na przyszłość. Podsumowując, wszystkie osiągnięcia reprezentantów Polski skłaniają do optymizmu, i mam nadzieję, że to będzie trwała tendencja. Te rezultaty nie są dziełem przypadku. Od kilku lat mamy plan na rozwój naszego sportu. Staramy się zbudować podstawy trójkąta i wspierać każde kolejne jego piętra, aż do wierzchołka, na którym już są i – miejmy nadzieję – będą w przyszłości – kolejni mistrzowie.

Złoto Mirosława Ziętarskiego i Mateusza Biskupa było dla pana i zarządu PZTW zaskoczeniem?

To są zawodnicy, którzy kilka lat temu w tej konkurencji sięgali po medale. Ostatnio współtworzyli medalową osadę na igrzyskach olimpijskich w Paryżu w czwórce podwójnej. Przed tym sezonem trener Aleksander Wojciechowski długo zastanawiał się, czy ci zawodnicy nadal powinni być podstawą w czwórce podwójnej, czy powinni wrócić do startów w dwójce. Dokonał właściwego wyboru i wytypował ich do tej drugiej konkurencji. Wziął pod uwagę ich ogromną siłę, możliwości i doświadczenie. Polegając na zdaniu naszego trenera, liczyliśmy, że ci zawodnicy będą w tegorocznych startach odgrywać ważną rolę. Mieliśmy duże oczekiwania i braliśmy pod uwagę to, że mogą stać się dominującą osadą w tym sezonie. Tak też się stało.

W takim razie większym zaskoczeniem były może medale mistrzostw Europy i świata, zdobyte przez przemeblowaną czwórkę podwójną?

Została zbudowana w oparciu o Dominika Czaję, reprezentanta z medalowej osady na igrzyskach w Paryżu. Dołączył do niej Piotr Płomiński, nasz zdolny młodzieżowiec, który pogodził się z tym, że powinien swoich szans szukać w osadach, a nie w jedynce. To była bardzo dobra decyzja trenerów i samego zawodnika, by przejść do czwórki podwójnej. Skład uzupełnili młodzieżowcy, mistrzowie świata z tego roku z Kanady – Konrad Domański i Jakub Woźniak. Mieliśmy w tej konkurencji silny zespół. Wynik uważam za tym bardziej cenny, że w wiosłach krótkich dominuje Europa i medale zarówno ME jak i MŚ traktowałbym równorzędnie. Natomiast warto przy tej okazji dodać, że w zanadrzu mamy jeszcze Fabiana Barańskiego, szlakowego z czwórki z igrzysk w Paryżu. On ten sezon odpuścił, ale w rozegranych w Poznaniu tradycyjnych, jesiennych regatach, kończących sezon w Polsce, zajął pierwsze miejsce. Mamy tutaj bardzo mocną osadę, z ogromnym potencjałem.

Aleksander Wojciechowski w swojej pracy jest stonowany, spokojny i z rozwagą podchodzi do procesu szkoleniowego, nie robi niczego za szybko. Wszystko musi przemyśleć, a jego analizy są niezwykle skuteczne.

Podwaliny pod tegoroczne wyniki położył, jak zwykle, nestor polskich trenerów wioślarstwa Aleksander Wojciechowski. Jak PZTW przekonuje tego uznanego szkoleniowca, aby nadal pracował z kadrą narodową?

Pan Aleksander kilkakrotnie żegnał się już z nami, ale potem mówił, że chce wrócić. Żyje wioślarstwem i nawet jeśli bierze rozbrat z pracą trenera na kilka tygodni, to potem po nim widać, że mu tego brakuje. Dziś w ograniczonym zakresie uczestniczy w samym szkoleniu, ale to on wiedzie prym i określa główne cele szkoleniowe. Obecność Aleksandra Wojciechowskiego – nawet wirtualna, kiedy nie uczestniczy bezpośrednio w zgrupowaniach – jest decydująca i wiedzą o tym nawet jego asystenci.

Jakby pan – były zawodnik, a obecnie dyrektor sportowy – scharakteryzowałby metody pracy Aleksandra Wojciechowskiego?

To jeden z najwybitniejszych trenerów w polskim sporcie. Stworzył i prowadził słynną osadę „Terminatorów”, złotych medalistów igrzysk olimpijskich w Pekinie, czterokrotnych mistrzów świata w tej konkurencji. Międzynarodowa Federacja Wioślarska uznała go za najlepszego trenera na świecie w olimpijskim 2008 roku, wtedy też wygrał plebiscyt „Przeglądu Sportowego” na „Trenera roku”. Ostatnie sukcesy czwórki podwójnej i wspomniane złoto Ziętarskiego i Biskupa to również zasługa trenera Wojciechowskiego. Mamy wyjątkowe szczęście, że po Jerzym Brońcu – trenerze dwukrotnych mistrzów olimpijskich Tomasza Kucharskiego i Roberta Sycza – w naszym sporcie pojawiła się taka trenerska osobowość.

Aleksander Wojciechowski w swojej pracy jest stonowany, spokojny i z rozwagą podchodzi do procesu szkoleniowego, nie robi niczego za szybko. Wszystko musi przemyśleć, a jego analizy są niezwykle skuteczne. Ma wyjątkową umiejętność przekonywania do swojej pracy, a w naszym sporcie to niezwykle cenna cecha, bo wioślarstwo jest dyscypliną bardzo ciężką, wymagającą, czasami wycieńczającą i zaufanie do metod trenera jest podstawą sukcesu.

Czy w polskim wioślarstwie można liczyć na następców takich trenerów jak Jerzy Broniec czy Aleksander Wojciechowski?

Kontynuatorem pracy i myśli szkoleniowej tych dwóch wybitnych szkoleniowców może być z pewnością dwukrotny mistrz olimpijski Robert Sycz. Trudno nie docenić jego wiedzy praktycznej na temat wiosłowania, a wiele lat współpracy z Wojciechowskim pomogło mu w zdobyciu umiejętności teoretycznych. Dzięki temu nauczył się, jak podchodzić do przekonywania zawodników do swoich metod. Obserwując tę współpracę z bliska, widzę jednak, że koncepcje Roberta Sycza i Aleksandra Wojciechowskiego różnią się od siebie. Może to dobrze, bo trzeba szukać nowych rozwiązań, idących z duchem czasu. Myślę jednak, że Robert Sycz i Rafał Dziekoński, kolejny asystent w kadrze narodowej, jeśli mieliby przejąć schedę po Aleksandrze, w głównej mierze będą korzystać z jego warsztatu.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na pracę Michała Jelińskiego, jednego z członków osady „Terminatorów”. To on odpowiada za rozwój naszej dyscypliny, jest ambasadorem programu „Młode Polskie Wiosła”. Prowadzi go bardzo skutecznie. Swoim autorytetem przekonuje trenerów klubowych do ważnych działań. A uważam, że polskie wioślarstwo zależy właśnie od szkoleniowców pracujących w klubach. My jedynie czerpiemy z tego, co w klubach zostało stworzone. Michał Jeliński usystematyzował tę pracę, nadał kierunki rozwoju. Niedawno w Wałczu był sprawdzian dla młodych wioślarzy i wioślarek, uczestników programu „Młode Polskie Wiosła”. Okazało się, że ich wyniki są bardzo obiecujące.

Aleksander Wojciechowski. Fot. Adam Nurkiewicz

Czy młodzież garnie się jeszcze do wioślarstwa, uważanego w naszych czasach za sport zbyt wymagający?

Nabory do wioślarstwa nie są już przypadkowe, raczej opierają się na usystematyzowanej pracy. Wzrasta liczba zawodników przychodzących do klubów. Podczas regat mamy kłopoty z zapewnieniem odpowiedniej ilości stelaży na łodzie. Jeszcze niedawno taki problem był nie do wyobrażenia, a dziś namawiamy kluby do przygotowania większej liczby stelaży. Bardzo pomogły nam dotacje Ministerstwa Sportu i Turystyki. Dzięki nim zakupiliśmy 99 łodzi i wszystkie zostały rozdysponowane po klubach w całej Polsce. Każdy dostał co najmniej dwie łodzie, na których może być prowadzone – co jest bardzo cenne z punktu widzenia naszej piramidy – szkolenie podstawowe.

W kontekście wioślarstwa morskiego w PZTW nie myślimy na razie o igrzyskach w Los Angeles jako imprezie docelowej, ale do kolejnych w Brisbane chcemy przygotować mocną reprezentację w tej konkurencji.

Na igrzyskach olimpijskich w Los Angeles pojawi się coastal rowing, czyli wioślarstwo morskie. Jak PZTW dba o rozwój i popularyzację tej konkurencji?

W Polsce problem polega na tym, że musimy korzystać z zawodników z wioślarstwa klasycznego. I od razu pojawia się pytanie: „Czy oni są w stanie całkowicie  zaangażować się w tę konkurencję?” Innej drogi nie ma. Specjalizacja idzie w takim kierunku, że trzeba się zdecydować albo na wioślarstwo morskie, albo na tradycyjne.

Związek stworzył podwaliny pod rozwój nowej konkurencji. Powołaliśmy trenera kadry narodowej, Patryka Pszczółkowskiego, jest koordynator Mariusz Pluta i istnieje ekipa wspomagająca ten duet. Powstał ośrodek w Górkach Zachodnich, mamy zaplecze z hangarami, gdzie trzymamy łodzie zakupione dzięki dotacjom z MSiT. Kluby nie dysponują własnym sprzętem do wioślarstwa morskiego, ale bazują na naszym związkowym. Zachęcamy do tego, żeby postawiły na rozwój tego sportu. Coastal można trenować na śródlądziu, na  jeziorach. Pewne elementy są do przećwiczenia – np. wsiadanie do łodzi. Istnieją jednak poważne różnice w uprawianiu tych konkurencji – inne jest czucie wody, orientacja na wodzie i fizyka fali.

W kontekście wioślarstwa morskiego w PZTW nie myślimy na razie o igrzyskach w Los Angeles jako imprezie docelowej, ale do kolejnych w Brisbane chcemy przygotować mocną reprezentację w tej konkurencji. Myślimy o juniorach specjalizujących się tylko w tej konkurencji.

Co się stało z kobiecą czwórką podwójną? W tej konkurencji był medal na igrzyskach w Rio de Janeiro, potem w Tokio…

Czwórka kobieca rozpadła się z różnych powodów po igrzyskach w Tokio. Zdobywając medal, zawodniczki poczuły się spełnione. W wioślarstwie zostały jedynie Marta Wieliczko i Kasia Zillmann. Marta trochę próbowała sił w wioślarstwie morskim, ale dziś objęła prezesurę w macierzystym klubie – Wiśle Grudziądz. Kasię pochłonął showbiznes. Trudno jej będzie wrócić do wioślarstwa, ale my nie zamykamy przed nią drzwi i chętnie ją przyjmiemy, jeśli miałaby wizję pracy w reprezentacji.

Jak zamierzacie sobie poradzić z nietypowym dystansem regat olimpijskich w Los Angeles? Tor będzie miał długość 1500 zamiast 2000 metrów. Czy zaburzy to system przygotowań?

World Rowing nie przewiduje startów na skróconym dystansie. Kwalifikacje do igrzysk odbędą się prawdopodobnie na dystansie 2000 m. Na 1500 m pozostaje sam start na igrzyskach. Dyskutujemy na ten temat nie tylko my, ale wszystkie federacje, bo trzeba zmienić plan treningowy, aby przygotować się do wysiłku na dystansie o ¼ krótszym. To skomplikowane, ale nie mamy na to wpływu. Gdyby igrzyska nie odbywały się w Stanach Zjednoczonych, do takiej wymuszonej zmiany by nie doszło, ale World Rowing musiał się zgodzić na sugestię Komitetu Organizacyjnego.

Brązowi medaliści MŚ w Szanghaju w czwórce podwójnej, od prawej: Dominik Czaja, Piotr Płomiński, Jakub Woźniak i Konrad Domański. Fot. Julia Kowacic/PZTW