Adam Małysz: Wciąż jest dużo do zrobienia

Autor: Rozmawiał Dariusz Wołowski
Artykuł opublikowany: 27 listopada 2024

– Staram się być blisko trenerów i zawodników, niech czują, że pracują z człowiekiem sportu, a nie z urzędnikiem. Obowiązki reprezentacyjne to nie jest moja bajka – mówi Adam Malysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego.

Kamil Stoch. Fot. Adam Nurkiewicz

„Forum Trener”: W czerwcu 2022 roku żona odradzała Panu kandydowanie w wyborach na prezesa PZN. Zmieniła zdanie?

Adam Małysz: Obawiam się, że nie. Staram się jednak nie zaniedbywać rodziny, zabierać czasem żonę na wyjazdy, jeśli to możliwe. Nie zdarza się to jednak tak często jak bym chciał. Wciąż jestem głównie poza domem.

Pańskiego poprzednika, a wcześniej trenera Apoloniusza Tajnera złośliwi nazywali prezesem od skoków, sugerując, że o inne dyscypliny zimowe nie dba tak jak o skoki narciarskie. Jak to jest z Adamem Małyszem?

– Zdaję sobie sprawę, że ktoś może postawić mi ten sam zarzut. Skoki to moje życie. Jako prezes staram się jednak sprawiedliwie traktować wszystkie dyscypliny zrzeszone w PZN. Sprawiedliwie to nie znaczy tak samo. Skoki przez lata były koniem pociągowym związku, jeśli chodzi o finanse, a także sukcesy sportowe. Przyciągały sponsorów z czego korzystały także inne dyscypliny zimowe. Dlatego skoki były i są dla nas dyscypliną wiodącą, mimo słabszych wyników w poprzednim sezonie. Co nie znaczy, że musi się to odbywać kosztem innych sportów. Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że we wszystkich dyscyplinach zimowych warunki pracy w kadrach seniorskich i juniorskich są bardzo dobre. PZN robi w tym względzie stałe postępy. Straciliśmy Azoty jako sponsora, ale znaleźliśmy nowego. Czy zawsze przekłada się to na sukcesy, to już inny temat. Bardziej skomplikowany.

Czego nie lubi Pan w tej pracy?

– Papierkowej roboty, siedzenia za biurkiem, ale to jest na tym stanowisku konieczność. Także funkcje reprezentacyjne to nie jest moja bajka, a gdybym miał przyjąć wszystkie zaproszenia nie starczyłoby dnia, ani doby. Bywam, staram się reprezentować PZN gdzie trzeba, promować dyscypliny zimowe, ale najchętniej bywam na treningach, zgrupowaniach, rozmawiam z trenerami, żeby wiedzieć czego im trzeba. Chcę, żeby czuli, że pracują z byłym sportowcem, a nie urzędnikiem. Nie jest to jednak wszystko praca łatwa: w niektórych dyscyplinach oczekiwania są ogromne, za czym w ogóle nie stoją wyniki. Związek jest duży, sportów wiele, bardzo różnych od siebie. Teraz, gdy zaczęła się zima, ruszyła karuzela: wyjazdy, przyjazdy, dla każdej kadry, dla każdego sportowca jego start jest najważniejszy. Trzeba to wszystko pogodzić, to musi działać. Jeśli by nie działało, winny byłby prezes.

Miniony sezon Pucharu Świata w skokach narciarskich był dla Polaków słaby. Trzej mistrzowie świata Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki nie wywalczyli ani jednego miejsca na podium. Najlepszy był 30-letni Aleksander Zniszczoł, ale nawet on zajął w klasyfikacji generalnej PŚ – 19. pozycję. Kolejny taki sezon i oglądalność skoków w telewizji może spaść drastycznie.

– I tak spada i nie jest to zjawisko polskie, ale globalne. Skoki wymagają reaktywacji. Jeśli patrzymy na oglądalność sportów zimowych, to staje się oczywiste, że widz szuka w nich adrenaliny, emocji, zaskakujący zwrotów akcji. Moim zdaniem FIS działa zbyt konserwatywnie. Przeliczniki za wiatr i długość rozbiegu sprawiają, że skoki stają się nieczytelne dla kibica. Zawody są zbyt monotonne, a wyniki przewidywalne. Międzynarodowa Federacja Narciarska i Snowboardowa powinna sobie przypomnieć, że skoki to sport ekstremalny i to ich atut, a nie wada. Kibice uwielbiają długie skoki, tymczasem FIS je skraca, zasłaniając się dbałością o bezpieczeństwo zawodników. Bezpieczeństwo jest kluczowe, ale nie powinno zabijać spektaklu, emocji.

Adam Małysz jest prezesem Polskiego Związku Narciarskiego od 2022 roku. Fot. PZN

Wystarczy sobie przypomnieć ile zamieszania wywołała próba bicia rekordu świata w długości lotu Ryoyu Kobayashiego.

– Japończyk pojechał na Islandię i na specjalnie stworzonej dla niego skoczni uzyskał 291 metrów, a miał złamać nawet granicę 300. FIS tego rekordu nie zalicza, bo uznaje, ze można je bić wyłącznie w czasie zawodów na obiektach z homologacją. Wielu rywali zazdrościło jednak Ryoyu. Pomysł nie był wcale nowy, sam kiedyś miałem propozycję bicia rekordu i bardzo mnie to kręciło. Na zakończenie kariery zapytano mnie, czy nie chciałbym skoczyć z zawodnikami z Austrii na skoczni przygotowanej na lodowcu. FIS i Austriacki Związek Narciarski mocno wtedy zaprotestowali, mówiąc o naszym bezpieczeństwie i przedsięwzięcie nie wypaliło. A przecież gdy oglądałem skoki Ryoyu na Islandii w ogóle nie miałem wrażenia, że podjął ryzyko większe niż na mamutach w Vikersund, czy na Letalnicy. Leciał nisko nad zeskokiem, stabilnie, tylko dalej. Wiem, że parę lat temu Słoweńcy chcieli powiększyć swoją skocznię do lotów, ale FIS się nie zgodził. Szkoda, bo kibice i skoczkowie chcą dłuższych lotów. Można im je dać bez zwiększania ryzyka. Przy powiększeniu zeskoku skoczni, nie trzeba by dłuższych rozbiegów, większych prędkości, żeby skoki były dłuższe. Upór FIS jest, moim zdaniem, daremny: jeśli ma przeciw sobie oczekiwania zawodników i kibiców. Trzeba coś zrobić, żeby zainteresowanie skokami rosło, a nie malało.

Na najbliższych igrzyskach rywalizację drużynową zastąpi konkurs duetów.

– Duety – czyli rywalizacja między zespołami złożonymi z dwóch najlepszych skoczków z każdego kraju – to bardzo dobry pomysł. Ja bym tylko skrócił konkurs z trzech do dwóch serii, byłoby krócej, ale dynamiczniej. Tu FIS trafił w dziesiątkę, duety są atrakcyjne dla kibiców, dobrze, że się pojawią na igrzyskach, nie podoba mi się tylko wycofanie z programu tradycyjnego konkursu drużynowego. Ma on swoją tradycję, dramaturgię, wydaje mi się, że to zły pomysł. Dlaczego duety trzeba było wprowadzać ich kosztem? Tego nie rozumiem. Nie mamy na to jednak wpływu.

Wróćmy jednak do formy polskich skoczków. Żyła, Stoch i Kubacki byli przed rokiem w trzeciej dziesiątce klasyfikacji generalnej. To znacznie poniżej ich ambicji i oczekiwań kibiców.

– Tak. To jasne, że sukces nakręca oglądalność telewizyjną i koniunkturę na skoki i każdą inną dyscyplinę. Po słabej poprzedniej zimie trzeba było szukać rozwiązań. Rozmawiałem z całą trójką naszych najbardziej doświadczonych zawodników, żeby przemyśleli swoją sytuację. Może nie muszą już startować w 30 konkursach PŚ w sezonie, ale wybierać sobie te ważniejsze? Od dłuższego czasu namawialiśmy Kamila Stocha, żeby stworzył własny zespół. Nie był do tego pomysłu przekonany, ale po ostatnim sezonie sam przyszedł do związku z taką propozycją. Dość późno, bo w kwietniu, akurat straciliśmy sponsora, bo ze względu na kłopoty finansowe Azoty przestały wspierać PZN, ale znaleźliśmy innego partnera, który wziął na siebie utrzymanie indywidualnego trenera dla Kamila – Michala Doleżala. Trwało to wszystko trochę, ale się udało. Mam nadzieję, że to pomogło Stochowi w przygotowaniu do sezonu PŚ, do mistrzostw świata w Trondheim w 2025 roku oraz igrzysk w Mediolanie i Cortina d’Ampezzo w 2026 roku.

Czyli 37-letni Stoch będzie jeszcze skakał dwa lata?

– Co najmniej. Ja nikogo na emeryturę nie wysyłam, zwłaszcza skoczka takiego jak Kamil. Sam zdecyduje kiedy powiedzieć „dość”. Piotrek Żyła ma zamiar startować jeszcze długie lata, Dawid Kubacki jest od nich trzy lata młodszy. Są skoczkowie, którzy w wieku naszych mistrzów osiągają sukcesy w Pucharze Świata. Liczę, że tak będzie z Polakami tej zimy.

Próbowaliśmy kopiować austriacki, czy niemiecki system szkolenia, ale nie przyniosło to spodziewanych efektów. Musimy stworzyć własny, dopasowany do polskich warunków i mentalności.

Latem Żyła miał operację, Stoch też doznał kontuzji kolana w czasie przygotowań. Jaki to będzie miało wpływ na ich starty?

– Piotrek nie jedzie do Lillehammer na start sezonu Pucharu Świata, ani do Ruki. Zacznie zimę w trzeci weekend pucharowy w Wiśle, tak zdecydował trener kadry Thomas Thurnbichler. Zabieg nie był skomplikowany, ale zabrał mu kilka tygodni, co dobiło się na przygotowaniach. Starszy zawodnik już nie wraca do zdrowia tak błyskawicznie. Mniej lubi zmiany, czasu nie oszuka, ale Piotrek wciąż może dawać radę w rywalizacji z czołówką. Kamil oddał tak długi skok, że podczas lądowania i przysiadu uszkodził więzadło w kolanie. Noga spuchła, ale po rezonansie okazało się, że nie ma na szczęście konieczności zabiegu. Odpuścił skoki na pięć tygodni i wrócił do normalnych treningów.

Nie będzie konfliktów między trenerem kadry Thomasem Thurnbichlerem i trenerem Stocha Michalem Doleżalem?

– Tu nie ma konfliktu interesów, tu jest wspólny interes. Sukcesu potrzebuje jeden i drugi. Byłem na treningach kadry skoczków w Wiśle i nie było najmniejszych problemów. Thurnbichler i Doleżal grają w jednej drużynie, choć każdy z nich ma inne zadania. Cel ten sam.

Aleksander Stoeckl. Fot. Adam Nurkiewicz

PZN zatrudnił jeszcze innego bardzo utytułowanego trenera – Austriaka Alexandra Stoeckla. Jak będzie jego rola?

– Jest dyrektorem sportowym związku do spraw skoków i kombinacji norweskiej, czyli robi to, czym zajmowałem się ja, gdy prezesem PZN był Apoloniusz Tajner. Stoeckl ma reprezentować Polskę w rozmowach z FIS na zawodach Pucharu Świata. Ważne, żeby to nie był trener, a jednak ktoś taki powinien mieć autorytet i Stoeckl go ma. Jego głos ma swoją wagę w FIS i na to liczymy. Poza tym Austriak ma przyglądać się pracy naszych trenerów w kadrach, w klubach, w szkołach mistrzostwa sportowego. Szkolić ich, wspierać, doradzać, przekonywać do swoich racji. Jak mówiłem autorytet, sukcesy i doświadczenie działają na jego korzyść. Ma zmieniać, poprawiać nasz system szkolenia w skokach i kombinacji norweskiej. Próbowaliśmy kopiować austriacki, czy niemiecki, ale nie przyniosło to spodziewanych efektów. Musimy stworzyć własny, dopasowany do polskich warunków i mentalności. Dwa lata temu wprowadziliśmy zmiany: szkolenie jest oparte na szkołach mistrzostwa sportowego. Stworzyliśmy program „Akademia Lotnika PZN”, który ma promować skoki w wielu innych miejscach kraju niż górskich. Może na Mazowszu, na Pomorzu, czy Mazurach są dzieci, które pozwolą zarazić się pasją do tego sportu? Stoeckl bierze w tym udział. Póki co wdrażał się do pracy, zobaczymy jak to będzie działało zimą, w okresie startowym, gdzie dzieje się tak wiele.

Mamy talenty w skokach narciarskich, czyli skoczków, którzy kiedyś zastąpią Stocha, Żyłę i Kubackiego?

– Mamy. Sam zachodzę w głowę, dlaczego nie potrafią przełożyć skoków treningowych na te w zawodach. Kiedy rywalizują w Pucharze Świata spada na nich jakaś blokada psychiczna. Próbowaliśmy sobie z tym radzić, ale z miernym skutkiem. Mimo pracy z psychologami i wszelkiej pomocy w tym zakresie. To nie dotyczy wyłącznie skoczków, ale zawodników innych dyscyplin. Potrzebują doświadczenia, cierpliwości, by nauczyć się dźwigać presję startów i oczekiwań. Paweł Wąsek wygrał niedawno letnią Grand Prix, co mam nadzieję sprawi, że w PŚ będzie zupełnie innym zawodnikiem niż poprzedniej zimy. To prawda, że latem nie startują wszyscy najlepsi skoczkowie, a wielu z nich traktuje konkursy na igielicie czysto treningowo. Mimo wszystko wierzę, że Paweł przełamał się w Grand Prix, że zyskał pewność siebie, by zimą też w końcu rywalizować o podium w konkursach PŚ.

Świat szybko się zmienia, sport razem z nim. Jaka jest dzisiejsza młodzież, która trafia do sportu? Różni się czymś od tej sprzed lat?

– Nie mogę powiedzieć, że młodym nie zależy na sukcesach, bo zależy. Są zdyscyplinowani, profesjonalni, ale mają znacznie więcej możliwości niż ja, czy Kamil w ich wieku. Dla nas skoki były pasją, szansą, byliśmy skoczkami 24 godziny na dobę, dziś młodzi przykładają się do treningów, ale potem chcą rozbić inne rzeczy. Nie ma w nich tej determinacji, którą myśmy mieli. Tak mi się wydaje, tak to wygląda z zewnątrz, choć pewnie wielu młodych sportowców się ze mną nie zgodzi. Jeśli masz problem, to musisz go rozwiązać przed treningiem, bo na nim już jest za późno. Jeśli sport jest twoją pasją, stylem życia, masz nadzieję na sukces. Jeśli jest jedną z wielu rzeczy to raczej o sukcesach trzeba zapomnieć.

W 2023 roku polski snowboardzista Oskar Kwiatkowski został mistrzem świata w gigancie równoległym, a Aleksandra Król zdobyła brązowy medal w tej samej konkurencji kobiet. Jak te sukcesy wpłynęły na rozwój dyscypliny?

– Ola niedawno została mamą, urodziła córkę, a teraz wraca do rywalizacji. Pracowała i pracuje ciężko, jest szalenie ambitna, nie robi niczego na pół gwizdka. Wszystko podporządkowane jest jednemu celowi: igrzyskom w 2026 roku. Na co ją stać w tym sezonie jeszcze nie wiemy, nikt nie wywiera na nią presji, poza nią samą zapewne, bo każdy sportowiec chce wygrywać. Oskar po sukcesie w gruzińskim Bakuriani miał słabszy sezon. Trzymał się czołówki zeszłej zimy, ale brakowało tych setnych części sekundy, by stawać na podium. Teraz jest w znacznie lepszej formie niż 12 miesięcy temu, więc liczymy na postęp jeśli chodzi o jego wyniki. Jest nieobliczalny, na pewno stać go na wysokie lokaty. Za nimi idą młodzi, utalentowani. Oczywiście na sukcesy w freestyle i freeski będziemy musieli poczekać, bo mamy bardzo młodych zawodników. Byłem ostatnio na ich treningu w Rabce. Praca wre.

Czego możemy oczekiwać po biegach narciarskich?

– Dwa lata temu zrobiliśmy małą rewolucję. Zaczęliśmy od juniorów. Zatrudniliśmy szwedzkiego trenera Martina Perssona, żeby szkolił naszych trenerów. Oni prowadzą juniorów w kadrach, czy w szkołach mistrzostwa sportowego. Postęp jest wyraźny, ale ewentualne sukcesy są sprawą przyszłości.

Izabela Marcisz i Monika Skinder to medalistki mistrzostw świata juniorów i młodzieżowców. Jak się rozwijają ich dorosłe kariery?

– Iza była u Perssona w Szwecji na konsultacjach. PZN nie ma zresztą nic przeciwko temu, żeby zawodnik czy zawodniczka decydowała co jest jej potrzebne poza normalną pracą w kadrze. Z Moniką było przez jakiś czas ciężko, ale ostatnio trenerzy opowiadali mi, że jest znacznie lepiej, że robi postępy. Więcej nie powiem, bo weryfikacji klasy i formy w biegach narciarskich dokonuje zima, starty w Pucharze Świata i rywalki ze światowego topu. Wyniki obu zawodniczek powiedzą prawdę o ich przygotowaniu i pracy włożonej latem. To sport wytrzymałościowy, wymaga mnóstwa wysiłku.

Narciarstwo alpejskie?

– Tu jest najtrudniej. Chcieliśmy stworzyć kadry takie jak w innych konkurencjach zimowych, oprzeć system szkolenia na szkołach mistrzostwa sportowego, ale napotkaliśmy na stanowczy opór środowiska, zawodników, a nawet ich rodziców. Rodzice współfinansują kariery swoich dzieci i mają swoje oczekiwania. Alpejczycy to indywidualiści, osobowości niełatwe we współpracy. Chcieliby, żeby PZN dawał im ogromne pieniądze na trenerów, serwismenów, cały sztab, wyjazdy, obozy, przygotowania i w nic się nie mieszał. To jest niemożliwe. Zwłaszcza, że poza Maryną Gąsienicą-Daniel i Magdaleną Łuczak, które punktują w Pucharze Świata, reszta jest bardzo daleko od czołówki. Tak więc wymagania mają ogromne, wyniki marne. Narciarstwo alpejskie jest najsłabszą dyscypliną w PZN. Mamy tu największy problem i największe braki.

Na inaugurację Pucharu Świata w austriackim Soelden Maryna Gąsienica-Daniel była 25. w slalomie gigancie. To raczej przeciętny wynik.

– Zdecydowanie poniżej oczekiwań Maryny i naszych. Wierzymy, że w kolejnych startach będzie lepiej. Magda wydawała się być w świetnej formie, gdy doznała kontuzji pleców. Nie startowała w Soelden, ale wróci do rywalizacji, z nadzieją na takie same postępy jak w poprzednim sezonie.

Maryna Gąsienica-Daniel. Fot. Adam Nurkiewicz

Co jest marzeniem prezesa PZN?

– Żeby liderzy naszych sportów zimowych zdobywali medale wielkich imprez, pociągając za sobą młodych. Ja wiem, że to nie jest kwestia marzeń, bo sukces to nie jest cud, ale efekt pracy, dobrego systemu szkolenia, talentu. Jeśli wspomniałem o medalach liderów, to chciałbym, żeby nie mieli łatwo w kraju, żeby ta młodzież mocno na nich naciskała. Dążymy do tego, ale do zrobienia jest wciąż bardzo dużo.