Maciej Maciusiak: W oczach zawodników pojawiły się iskry
W naszej kadrze mamy do czynienia z wybitnymi jednostkami, indywidualistami, profesjonalistami. Trzeba umiejętnie dotrzeć do tych zawodników, przekonać ich, że razem podążamy w jednym kierunku – o pierwszych tygodniach pracy trenera kadry w skokach narciarskich, planach na sezon olimpijski, edukacji i drodze do zawodu opowiada „Forum Trenera” Maciej Maciusiak.

„Forum Trenera”: Nie czuł pan obaw przed objęciem stanowiska trenera kadry w skokach narciarskich?
Maciej Maciusiak, trener kadry narodowej w skokach narciarskich mężczyzn: Zdaję sobie sprawę co nas czeka, jaki sezon przed nami. Za kilka miesięcy odbędą się igrzyska olimpijskie i wiem też co za nami – dwa trudne sezony, bez sukcesów. Mam jednak świadomość tego, jaki potencjał posiada ta grupa zawodników. Dużo optymizmu wlało we mnie spotkanie z zawodnikami i z nowym sztabem szkoleniowym. Dostałem zastrzyk pozytywnej energii, obraliśmy kierunek działania, mamy cel. Od pierwszych treningów widać, że w oczach zawodników pojawiły się iskry.
Skala trudności zadania, którego się pan podjął jest ogromna z wielu powodów – przeciętne rezultaty, konflikty w grupie, wyzwanie jakim jest zbliżający się sezon olimpijski. Ma pan plan, jak wyprowadzić ten zespół na prostą?
Główny problem polegał na tym, że brakowało dobrej atmosfery. Celem w pierwszych tygodniach mojej pracy jest więc scalenie z powrotem tej grupy zawodników. O tyle może być nam łatwiej, że znamy się doskonale, nie przesadzę jeśli powiem, że od dziecka. To wąskie środowisko. Każdy trener jednak wie, że najlepiej atmosferę buduje się poprzez dobre wyniki. Po dobrych startach wzajemne zaufanie rośnie. Z tym, że my nie chcemy czekać na pierwsze zawody i poprawę rezultatów. Określiliśmy jasne zasady. Wszyscy zawodnicy je zaakceptowali, trenerzy również. Wcale nie było to proste. W naszej kadrze mamy do czynienia z wybitnymi jednostkami, indywidualistami, profesjonalistami. Trzeba umiejętnie dotrzeć do tych zawodników, przekonać ich, że razem podążamy w jednym kierunku.
Kamil Stoch ma wciąż jedne z najlepszych wyniki badań motorycznych. Fizycznie spełnia wszystkie warunki, aby być na mistrzowskim poziomie.
Czy dokona pan dużo zmian w porównaniu z tym, co robił przez ponad dwa sezony Thomas Thurnbichler?
Dobre rzeczy zostawimy. Wielu członków dawnego sztabu zostaje. Moimi asystentami będą Krzysztof Miętus i Kamil Skrobot, fizjoterapeutą Paweł Grubisz, serwismenem Maciej Kreczmer, kierownikiem drużyny Wojciech Jurowicz. Współpracę z nami wznowi profesor Michał Wilk z Akademii Wychowania Fizycznego w Katowicach. Oprócz tego mamy lekarza Aleksandra Winiarskiego, psychologa Daniela Krokosza, biomechanika Piotra Krężałka, logistyka Pawła Witczaka i dietetyczkę Aleksandrę Piętę. Nie ma w tej grupie osób przypadkowych. To są wybitni specjaliści.
Chciałbym podkreślić obecność dwóch osób – profesora Michała Wilka. Pracował z nami wcześniej, zna specyfikę naszego sportu, liczę na to, że bardzo nam pomoże. Został też z nami Michal Doleżal.
Łatwo godził się pan na dalszą współpracę Kamila Stocha z Michalem Doleżalem?
Traktujemy Michala jak swojego, jak Polaka, cenimy nie tylko jego umiejętności szkoleniowe, ale znajomość niuansów dotyczących sprzętu. W tej sprawie jednak nawet doświadczony specjalista ma utrudnione zadanie, bo regulaminy zmieniają się co roku i trudno za nimi nadążyć.
Nie miałem żadnych oporów, aby podtrzymać dotychczasowy model pracy Kamila z indywidualnym trenerem. Michal był jednym z pierwszych, który w momencie, kiedy wiadomo było, że dojdzie do zmiany trenera, przyszedł do mnie i zapytał: „Czemu nie chcesz przejąć tej kadry?”. Długo się wahałem, ale po dyskusji, od słowa do słowa, przekonał mnie i kiedy pojawiła się oferta od prezesa Polskiego Związku Narciarskiego Adama Małysza, przyjąłem ją.

Czy prezes Adam Małysz długo pana namawiał?
Przyjechał do mnie do domu. Później powiedział, że od razu poczuł, że jestem przygotowany na tę propozycję. Pomocną rolę odegrał właśnie Michal Doleżal. Zanim jednak odpowiedziałem prezesowi, najpierw spotkałem się z zawodnikami. Chciałem wyczuć, jak potraktuje mnie grupa. Zostałem dobrze przez nich przyjęty i myślę, że szybko zaakceptowany.
Ma pan o tyle łatwe zadanie, że zna pan wszystkich zawodników kadry. Nie wchodzi pan na nieznany teren.
Byłem trenerem wszystkich głównych kadrowiczów, za wyjątkiem Kamila Stocha i Piotra Żyły. Z nimi spotykaliśmy się na innym szczeblu, chociażby wtedy kiedy pełniłem funkcję asystenta trenera głównego. Myślę, że ta znajomość ze wszystkimi bez wyjątku reprezentantami umożliwi mi właściwe zbudowanie relacji trener–zawodnik. Zbudowanie zaufania jest, co już podkreślałem, najważniejsze. Natomiast wierzę w to, że do ciężkiej pracy zawodników nie trzeba mobilizować, bo mamy przed sobą sezon olimpijski.
Jak ważne jest dla pana doświadczenie trzykrotnego złotego medalisty olimpijskiego Kamila Stocha? A może jego pozycja, autorytet, silna osobowość stanowią dla pana przeszkodę w pracy?
Słyszę pytania – czy z Kamila coś jeszcze będzie? Czy nie jest już za stary na występy na tym poziomie? Czy nie rozbija kadry? To odpowiadam. Potencjał u Kamila jest oczywisty. On sam podkreślał, że już nic nie musi, a może dopóki zdrowie mu dopisuje. Kamil ma wciąż jedne z najlepszych wyniki badań motorycznych. Fizycznie spełnia wszystkie warunki, aby być na mistrzowskim poziomie.
Ale chcę mieć takiego zawodnika w kadrze z innych powodów. Stanowi przykład dla innych zawodników. Mogą przyglądać się temu, jak pracuje, przygotowuje się do konkursów, treningów, jak dba o sprzęt, o każdy detal wpływający później na wynik. Zachowanie Kamila poza skocznią jest wzorcowe i dla młodszych zawodników będzie inspiracją na długie lata. Nie możemy tracić takiego lidera.
Jako trener ubolewam nad tym, że nie ma książek stricte poświęconych skokom narciarskim. Są pojedyncze publikacje. Trudno się dokształcić teoretycznie. Oczywiście z zagadnieniami treningu motorycznego, kształtowania mocy, siły mogę zapoznać się poprzez wiele istniejących pozycji dotyczących innych sportów.
W takim razie kto będzie liderem tej kadry, czy najbardziej doświadczony zawodnik jak Kamil Stoch czy najlepszy obecnie Paweł Wąsek?
Po zakończonym sezonie 2024/2025 należy założyć, że będzie nim Paweł Wąsek. Ale odbyłem spotkanie z kadrą i powiedziałem, że zostawiamy za sobą to, co było i zaczynamy wszystko od nowa. Kto będzie liderem w sezonie zimowym dopiero się okaże, zdecydują o tym rezultaty na kolejnych zawodach. Chciałbym, abyśmy mieli kilku zawodników uzyskujących wyniki na najwyższym poziomie, bo przede wszystkim chcę mocnej reprezentacji.
Thomas Thurnbichler dostał zadanie przeprowadzenia zmiany pokoleniowej. Nie udało mu się to. To również wyzwanie dla pana. Kiedy i jak się podjąć tego zadania?
Dopóki starsi zawodnicy reprezentują taki poziom, to nie zabierają miejsca młodszym. Oni są zwyczajnie lepsi albo przynajmniej na takim samym poziomie. Nie widzę więc problemu, by starsi zawodnicy nie kontynuowali kariery. Mamy ograniczone pole manewru, bo przepisy są bezlitosne. W Pucharach Świata możemy wystawić pięciu zawodników, na igrzyskach olimpijskich będzie ich tylko czterech, w Pucharach Kontynentalnych startuje sześciu naszych reprezentantów. Zdaję sobie sprawę z trudności, bo kiedy tylko jeden z „Trzech muszkieterów” (Stoch, Żyła, Kubacki) nie dostanie powołania, to od razu wśród kibiców i w mediach pojawiają się pytania: „dlaczego?” i sprawa zostaje rozkładana na czynniki pierwsze.
Mamy zdolnych juniorów, czy w polskich skokach panuje kryzys?
Myślę, że jest ich dużo, ilościowo wyprzedzają nas pewnie tylko Słoweńcy. Jakościowo powstała luka w rocznikach od 1995 do 2006. Obserwując kadry juniorskie, młodzież w Szkole Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku, to poziom się podniósł. Rozwijają się książkowo. W tym roku nie mieliśmy medali na mistrzostwach świata juniorów, ale w poprzednich latach one były. Można o tych zawodnikach myśleć w kontekście kolejnych igrzysk. Temat młodzieży znam od podszewki. Byłem koordynatorem zawodów Orlen Cup, dawniej Lotos Cup. Obserwowałem zawody, które gromadziły po 200 zawodników, w młodzikach startowało nawet 70. Nadal mamy z czego wybierać i szkolić.
Jak się pan przygotowywał do zawodu trenera?
Skoki narciarskie towarzyszą mi od dziecka. Zacząłem trenować w wieku sześciu lat. Karierę zakończyłem w ten sposób, że rano byłem jeszcze na treningu, a wieczorem dołączyłem do sztabu reprezentacji Polski jako serwismen. Od 2007 roku pełniłem wszystkie funkcje za wyjątkiem pierwszego trenera w kadrze, w różnych grupach wiekowych. Miałem również propozycję pracy jako szkoleniowiec główny, ale wtedy uważałem, że nie jestem jeszcze gotowy do pełnienia tej roli. Trenowałem i pracowałem z wieloma trenerami i każdego z nich podpatrywałem i starałem się wykorzystać jego wiedzę.
Jaki trener najbardziej pana zainspirował?
Hannu Lepisto – jego spokój, chłodna analiza, warsztat. Do dziś pamiętam jak po wieczornych zawodach Pucharu Świata – i nie zdarzyło się to raz – siedzieliśmy do drugiej, trzeciej w nocy, analizując wszystko to, co się zdarzyło. Oglądaliśmy z odtworzenia dokładnie skoki zawodników z Top 20 konkursu, a potem Adama (Małysza) i innych zawodników kadry, aby wprowadzić zmiany w technice skoku albo w sprzęcie dostosowane do okoliczności.
Hannu, nawet jak nie szło, wprowadzał do grupy spokój. Bardzo dobrze działało to na zawodników i cały sztab. Nikt do nikogo nie miał pretensji, a nawet jeżeli ktoś popełniał błąd, wprowadzaliśmy korekty, bez wytykania palcami. Zawsze byliśmy jedną drużyną. Będę starał się działać według podobnej filozofii, którą wpajał nam Hannu – zawodnicy są najważniejsi, a trenerzy są po to, aby pomóc im w realizacji ich celów.
Być może nawiążemy współpracę z inżynierem z McLarena, jednego z zespołów Formuły 1. Sam się do nas zgłosił i zamierzamy skorzystać z tej oferty, by poprawić wartości aerodynamiczne.
Jak pan traktuje wpływ nauki na trening?
Jako trener ubolewam nad tym, że nie ma książek stricte poświęconych skokom narciarskim. Są pojedyncze publikacje. Trudno się dokształcić teoretycznie. Oczywiście z zagadnieniami treningu motorycznego, kształtowania mocy, siły mogę zapoznać się poprzez wiele istniejących pozycji dotyczących innych sportów. W dzisiejszych czasach nie da się prowadzić procesu treningowego bez zaplecza naukowego. Ważne jest jednak, co podczas konferencji trenerów w Szczyrku podkreślił sekretarz generalny PZN Tomasz Grzywacz, żeby wszystkie informacje, które do nas docierają dzięki badaniom odpowiednio zinterpretować i wdrożyć w szkolenie. I czasami wystarczą proste dane z prostych badań. Najważniejsze, żeby trener umiał je zastosować w treningu. Ja sam lubię rozmawiać z naukowcami, trenerami starszymi i młodymi, z fizjologami, fizjoterapeutami. Potem te informację przefiltrowuję i dopasowuję do swojej pracy ze skoczkami.
Nadal prowadzicie przed sezonem badania w tunelach aerodynamicznych?
Od dwóch lat jeździmy na takie badania do Sztokholmu. Wszystko jest tam przygotowane pod naszą dyscyplinę. W tym roku pojedziemy prawdopodobnie do Słowenii. Ta sama firma, która działa w Szwecji otwiera swoją placówkę niedaleko kompleksu w Planicy. Być może nawiążemy współpracę z inżynierem z McLarena, jednego z zespołów Formuły 1. Sam się do nas zgłosił i zamierzamy skorzystać z tej oferty, by poprawić wartości aerodynamiczne. Mamy wiele pomysłów, aby wspomóc się nauką, nowoczesną technologią. Nie o wszystkim chcemy mówić. W tym środowisku nikt się nie chwali swoimi atutami. Natomiast chciałbym jeszcze raz podkreślić rolę profesora Michała Wilka. Dobrze się znamy, był moim wykładowcą, pracował przy naszej kadrze, nasi zawodnicy znają go i jego metody. Ta współpraca powinna przynieść efekty.
Nie boi się pan o przyszłość skoków narciarskich? Zauważalny jest spadek popularności tego sportu nawet w takich krajach jak Norwegia. Do tego wyszła na jaw sprawa oszustw regulaminowych właśnie Norwegów.
Skoki narciarskie trzeba uprościć. Tak mógłbym powiedzieć z perspektywy widza. Ale jestem przecież trenerem, byłym zawodnikiem i wiem, jak zmieniające się warunki na skoczni wpływają na wynik. Przeliczniki wiatru powinny pozostać, ale muszą być udoskonalone, aby kibice wiedzieli dlaczego w klasyfikacji końcowej zawodnik, który skoczył bliżej, wyprzedza tego, który skoczył dalej. My trenerzy czasami nie rozumiemy, jakie są kryteria ocen, a co dopiero widzowie na zawodach i przed telewizorami. Na tym zależeć powinno wszystkim, bo przecież skoki narciarskie, jak każdy sport, stały się produktem dla telewizji, a telewizja wymaga prostych i zrozumiałych przepisów.
Co do kombinezonów. Co roku regulamin się zmienia i trudno się już w tym połapać. Chciałbym dożyć czasów, kiedy trenerzy będą po zawodach analizować skok pod względem technicznym, a nie doszukiwać się tego, że jego rywal miał nieregulaminowy kombinezon. Doszło do tego, że neguję się naszą pracę, że to nie zawodnik skoczył, a kombinezon, że miał szczęście, że wiatr mu zawiał albo nie. Powstają wśród nas konflikty. Niepotrzebnie.
Na igrzyskach olimpijskich wypełnicie normę. Do Włoch pojedzie maksimum czterech zawodników?
Kwalifikacje już trwają, teraz punkty do rankingu zawodnicy będą zdobywać w sezonie letnim, a potem kolejnym zimowym, aż do 18 stycznia. Każde zawody są ważne, również Letnie Grand Prix. Liczymy na to, że zakwalifikuje się czterech zawodników. Bardzo żałuję, że nie będzie konkursu drużynowego. Uważam, że MKOl i FIS powinny zostawić tę bardzo widowiskową konkurencję. Pozostaje ta sama liczba kompletów medali, bo doszedł konkurs duetów i drużyn mieszanych.
Macie już opracowaną szczegółową logistykę przygotowań i pobytu na igrzyskach?
Jesteśmy gotowi. Na ile można opracowaliśmy plan od a do z. Są problemy, ale nie z naszej strony. Wciąż nie wiadomo, co ze skocznią? Liczymy na to, że we wrześniu w końcu odbędzie się próba przedolimpijska w Predazzo. Jeszcze później chcielibyśmy tam pojechać na siedmiodniowe zgrupowanie. Organizatorzy nie poinformowali nas, kiedy odbędzie się trening główny przed pierwszym olimpijskim konkursem – na skoczni normalnej. Pojawiła się propozycja, aby przeprowadzono go 5 lutego, czyli na trzy dni przed zawodami. My chcieliśmy dotrzeć na miejsce 6 lutego, na dwa dni przed walką o medale. Dla nas dokładny harmonogram treningów i zawodów jest bardzo istotny. Dlatego też czekamy również na decyzje PKOl w sprawie ślubowania.
Igrzyska w końcu są w Europie, do Włoch zamierzamy dotrzeć własnym transportem. Ze względu na regulamin olimpijski musimy jednak zakleić reklamy naszych sponsorów na samochodach. Wszystko dokładnie sprawdzamy, aby nie doszło do jakiejkolwiek wpadki.
Skoki narciarskie w Polsce to jedna z najpopularniejszych dyscyplin sportu, bardzo medialna. Każde zawody wzbudzają wciąż ogromne zainteresowanie, a każda decyzja trenera dyskusję w kraju. Czy jest pan przygotowany na presję, która z każdym dniem przed igrzyskami będzie rosła?
Mnie i moich zawodników ocenia blisko 40 milionów trenerów. My sami wiemy czego chcemy, mamy tak samo wysokie oczekiwania jak kibice. Stawiamy sobie ambitne cele. Na razie panuje wokół nas spokój, ale wiem, że z czasem będzie więcej medialnego szumu. Jestem w tej dobrej sytuacji, że sam pracowałem w mediach, komentowałem skoki, jeździłem z ekipami telewizyjnymi na zawody Pucharów Świata, byłem zapraszany jako ekspert do studia telewizyjnego. Bardzo mi to pomogło, wiele się nauczyłem, poznałem środowisko. Ale przy skoczni jako trener zostanę sam z problemami swoimi i moich zawodników. Mam nadzieję, że będzie ich mniej niż w ostatnich dwóch sezonach i wyjdziemy z dołka. Wtedy będzie mi łatwiej rozmawiać z dziennikarzami, a presja nie będzie problemem.
