Paryż 2024. Aleksandra Jarecka: Moja droga na igrzyska była ciężka

Autor: Forum Trenera
Artykuł opublikowany: 11 października 2024

– Rodzina i ścieżka prawnicza są dla mnie na pierwszych dwóch miejscach, przy czym ja naprawdę daję z siebie sto procent uprawiając szermierkę, bez żadnej taryfy ulgowej – mówi w rozmowie z „Forum Trenera” Aleksandra Jarecka.

Szpadzistka AZS AWF Kraków po dwuletniej przerwie macierzyńskiej we wspaniałym stylu wróciła na szermierczą planszę. I wraz z Martyną Swatowską-Wenglarczyk, Renatą Knapik-Miazgą i Alicją Klasik wywalczyła w Paryżu brązowy medal.

Aleksandra Jarecka. Fot. FIE

„Forum Trenera”: Wtej chwili, w porze naszej rozmowy, pani klubowy trener Radosław Zawrotniak z AZS AWF Kraków prowadzi trening. Nie, żebym panią sprawdzał…

Aleksandra Jarecka: A to prawda, u nas treningi są codziennie, od godziny 18:30 do 21. Wiadomo, że w sezonie olimpijskim trenowałam codziennie, z kolei obecnie pozostaję w okresie tak zwanego roztrenowania. Wprawdzie wznowiłam zajęcia, ale ich częstotliwość jest w moim przypadku jeszcze mniejsza.

Okres roztrenowania jest już na finiszu?

Powoli wracam nie tylko do szermierki, lecz także do treningów motorycznych. Niemniej jeszcze nie wiem, uprzedzając pana kolejne pytanie, kiedy wystartuję w zawodach. Być może w październiku w Pucharze Polski, ale decyzja jeszcze nie zapadła.

Po sukcesie w Paryżu powiedziała pani, że póki co cieszy się z medalu, ale jeszcze nie wie, co wydarzy się później. Nie ukrywam, że przeszła mi przez głowę myśli, iż może rozważa pani „duże”, życiowe decyzje. Istotnie tak jest?

Trudno jest mi jednoznacznie odpowiedzieć w tej chwili, co z całą pewnością będę robiła. Na pewno w kwietniu mam egzamin adwokacki, który pragnę zdać, lecz równolegle będę chciała trenować szermierkę, bo kocham ten sport i nieustannie uprawiam go z pasją. Niemniej jeszcze w pełni nie odpoczęłam po igrzyskach. A gdy to się stanie, czyli zregeneruję się fizycznie i psychicznie, wówczas będę zastanawiała się, co dalej.

Muszę od razu dopytać: czy zatem pani przyszłość w szermierce w wydaniu zawodowym stoi pod mniejszym lub większym znakiem zapytania?

Bardzo bym chciała trenować, tylko nie wiem, co będzie, jak potoczy się moje życie. Zastanawiam się, czy wracać również ze względu na tę sytuację, którą miałam przed igrzyskami, a związaną z powołaniem. Na pewno nie chciałabym, aby drugi raz spotkało mnie takie przeżycie. Mam nadzieję, iż wszystko tak się potoczy, że będę mogła zakwalifikować się na kolejne igrzyska, czyli co najmniej do 2028 roku być czynnym sportowcem na pełny etat.

Do momentu naszej rozmowy nie nastąpił reset w relacjach pani z Polskim Związkiem Szermierczym? Nie szykuje się nowe otwarcie?

Nie rozmawialiśmy na ten temat.

A czy od zdania kwietniowego egzaminu adwokackiego uzależnia pani kolejne kroki?

Nie, w żadnym wypadku. Wyniki tego egzaminu nie będą miały wpływu na karierę sportową, z tego względu, że sport jest dla mnie dodatkiem i pasją. Dlatego wydaje mi się, że nie będzie żadnego problemu, bym znalazła czas na profesjonalne trenowanie. Niewątpliwie jednak będę musiała wszystko starannie poukładać, ale już nieraz pokazywałam, że potrafię tak organizować sobie czas, aby żadna aktywność, której się oddaję, nie cierpiała. Natomiast, będąc zawsze odpowiedzialną, na tak zasadniczo postawione przez pana pytania, nie potrafię w tej chwili z pełną świadomością zadeklarować, co na sto procent wydarzy się za chwilę lub za kilka miesięcy. Niemniej plan zakłada, bym powoli wracała do szermierki, a równolegle będę obserwowała, jak niektóre sprawy będą się rozwijać.

To brzmi niesamowicie, że w sporcie, któremu wprawdzie poświęca się pani w pełni, ale jest dodatkiem i pasją, odnosi pani sukces na najważniejszej imprezie sportowej świata. Podczas gdy wielu sportowców, którzy przez lata stawiają sport na pierwszym miejscu, nie są w stanie tego osiągnąć.

– Dla mnie rodzina i ścieżka prawnicza są na pierwszych dwóch miejscach, przy czym ja naprawdę daję z siebie sto procent uprawiając szermierkę, bez żadnej taryfy ulgowej . Ceną takiego podejścia jest to, że po prostu – mówiąc wprost – właściwie w ogóle nie mam czasu wolnego. Czyli łączę uprawianie sportu na najwyższym poziomie z pracą, aplikacją i macierzyństwem, przez co pewnie mam inaczej zorganizowane dni niż większość osób.

Moja droga na igrzyska była bardzo ciężka. Celowo nie mówię trudna, tylko właśnie ciężka. W pewnym momencie już myślałam, że ja na te igrzyska nie pojadę.

Jak posiąść taką sztukę zarządzania swoim czasem?

Gdybym została z tym wszystkim sama, nie udałoby mi się tego pogodzić. Jednak na szczęście spotkałam na swojej drodze wspaniałych ludzi, którzy pomogli mi to wszystko ze sobą połączyć. Dzięki nim mogę realizować się na wielu polach.

Jak zatem wygląda najczęstsza rutyna dnia u Aleksandry Jareckiej?

Jest tutaj kilka zmiennych, jak choćby ta, na którą danego dnia idę do pracy, a czasami zdarzają się też dni wyjazdowe. Natomiast najczęściej powtarza się taki schemat, że zawożę syna do żłobka lub do mojej mamy, a następnie jadę do pracy. Później ja lub mój mąż, w zależności od tego kto z nas wcześniej skończy pracę, jedziemy odebrać syna i trochę czasu spędzamy w domu. Aż w końcu z moimi najbliższymi jadę na siłownię i szermierkę lub tylko na szermierkę, co zależy od cyklu treningowego. A po powrocie pilnuję, by nie chodzić spać później niż o godz. 22:30. Wszystko to w trosce o odpowiednią regenerację, którą zapewnia sen, zwłaszcza przy tak dużej liczbie obowiązków i tak naprawdę braku wytchnienia. Jednak od razu chcę zaznaczyć, że ja na to nie narzekam. Taki wybrałam sposób na życie. Od początku wiedziałam, że może być ciężko, ale mając wokół tak wspaniałe osoby, gotowe nieść mi pomoc, czuję duże wsparcie. Mam tu na myśli przede wszystkim męża, rodziców, siostrę, ale także szefa z pracy, który pomógł mi połączyć szermierką z aplikacją adwokacką i pracą w kancelarii. Dzięki temu każdego dnia zdobywam ogromne doświadczenie.

A prawdą jest to, że dosłownie na drugi dzień po powrocie z Paryża poszła pani do pracy?

Tak, potwierdzam (śmiech). Mogłam wziąć jeszcze jeden dzień urlopu, ale już wcześniej ustaliłam, że pójdę do pracy. Tym bardziej, że moja rodzina jeszcze została w Paryżu, więc i tak sama siedziałabym w domu. A poza wszystkim już wcześniej umówiłam się, że tego dnia pójdę do kancelarii, więc po prostu to zrobiłam. Jestem dorosłym człowiekiem, który poza sportem zobowiązał się też wykonywać inną pracę i trzeba się z tego wywiązywać. Należy szanować swojego pracodawcę oraz współpracowników.

A jak wyglądał ten pierwszy dzień w pracy medalistki igrzysk?

Powiedziałabym, że był to całkiem normalny dzień w biurze. Już wcześniej mi gratulowali, bo rozmawialiśmy telefonicznie, gdy jeszcze przebywałam w Paryżu.

Jest pani w stanie odtworzyć wszystko to, co działo się po decydującym pchnięciu w dogrywce starcia z Chinkami, czy po prostu znalazła się pani w innej czasoprzestrzeni?

Pamiętam ogromną radość. I do teraz pamiętam to uczucie, które nie tylko jest ciężkie do opisania, co chyba w ogóle trudno wyrazić je słowami. To był pierwszy medal olimpijski zdobyty w szpadzie kobiet, co tym bardziej było niesamowitą sprawą. Jednak największa radość we mnie eksplodowała z faktu, że po prostu zdobyłyśmy upragniony medal igrzysk. Z kolei jeszcze później dotarło do mnie, że tym medalem, który okazał się być 300. w historii polskiej reprezentacji, otworzyłyśmy kolejną setkę.

Gwarantując nam brąz, najpierw krzyknęła pani w niebogłosy, później upadła na matę i podparła oczy dłoniami złożonymi w pięści, a akompaniamentem były słowa komentatora Eurosportu. „Ola, nie chcieli cię zabrać na igrzyska, pojechałaś, wyrwałaś sobie to i zapewniłaś nam brązowy medal”.

Do dzisiaj nie oglądałam tej walki, więc na własne uszy nie mogłam tego usłyszeć, ale faktem jest, że moja droga na igrzyska była bardzo ciężka. Celowo nie mówię trudna, tylko właśnie ciężka. W pewnym momencie już myślałam, że ja na te igrzyska nie pojadę. Pomimo, że byłam w świetnej formie, co – nie będę tu skromna – potwierdziłam w Paryżu.

Jestem dorosłym człowiekiem, który poza sportem zobowiązał się też wykonywać inną pracę i trzeba się z tego wywiązywać. Należy szanować swojego pracodawcę oraz współpracowników.

A nastał taki moment jeszcze przed oficjalną decyzją, gdy na ostatniej prostej uwierzyła pani, że miejsce dla pani w drużynie jest możliwe?

– Nie. Ja do samego końca czekałam na decyzję tak naprawdę dyrektora sportowego i zarządu. Trener kadry typował mnie od początku. Uważam, że przesłanki dawałam cały czas, będąc przez cały sezon w świetnej dyspozycji i wysoko na liście. Wysyłałam dużo argumentów, że należy na mnie postawić.

A jaka dziś jest pani relacja z trenerem Językiem? Pod wodzą tego szkoleniowca zaczynała pani uprawiać ten sport w Krakowie.

Do trenera w ogóle nie mam żadnych pretensji. Zresztą uważam, że wybierając mnie na igrzyska podjął dobrą decyzję, co pokazałam w stolicy Francji. Mamy dobrą relację, nie mam do niego o nic pretensji.

W jakim stopniu i na ile ten brązowy medal zmienia pani życie?

Na razie niedużo się zmieniło. Właściwie największa wartość jest taka, że ogromnie cieszę się z faktu, iż dołączyłam do tych wielkim postaci polskiego sportu, które dały Polsce medal olimpijski.

A jest w pani takie pragnienie, aby ten „krążek” przełożył się na coś wymiernego w pani życiu?

Chciałabym, aby nasza dyscyplina była bardziej popularna, bo uważam, że szermierka jest pięknym sportem. I pragnęłabym, aby więcej dzieci miało okazję choć go posmakować. Oczywistym jest, że nie każdemu przypadnie do gustu i nie każdy będzie odnosił wielkie sukcesy, ale czułabym ogromną radość, gdybym dowiedziała się choć o jednej osobie, która pod wpływem naszego sukcesu pokocha tę dyscyplinę tak samo, jak ja. Cieszyłabym się także, gdyby szermierka była bardziej zauważalna przez potencjalnych sponsorów. Zdaję sobie sprawę, że na to wpływ ma wiele czynników, między innymi medialność sportu i jego większa ekspozycja, także w mediach. Niechby chociaż młodsi od nas mieli łatwiej już na starcie.

Rekomendując tę dyscyplinę z pełną świadomością zaznacza pani, że w żadnym sporcie nie ma przepisu na to, że każdy zrobi karierę i odniesie sukces. Tym ważniejsza jest dwutorowość, czyli w pani przypadku ścieżka prawnicza. To istotne, by mieć coś pewnego w zanadrzu.

To prawda i nie warto się oszukiwać, bo choć większość wierzy – i bardzo dobrze – że w sporcie będzie zdobywało medale, to jednak fakty są takie, że sukces odnosi mniejszość. Na swoim przykładzie wiem, że wspaniale jest uprawiać sport, jeśli w dodatku jest naszą pasją, bo fantastycznie kształtuje cechy charakteru, które przydają się zarówno w życiu prywatnym, jak również zawodowym. Nie każdy może mieć medal igrzysk olimpijskich, ale każdy – dzięki sportowi – może nabyć kilka ważnych atutów, które będą go premiowały w innych profesjach. Poza tym zawsze można postawić na taki kierunek kształcenia, co często obserwujemy, by pozostać przy sporcie w innej roli. A w najgorszym razie sport będzie fantastyczną przygodą, bo przecież na poziomie profesjonalnym nie trenuje się do końca życia.

Aleksandra Jarecka podczas zawodów Pucharu Świata. Fot. FIE

Czy od strony finansowej szermierka, na reprezentowanym przez panią poziomie, gwarantuje w tej chwili stabilizację i poczucie bezpieczeństwa?

Wszystko zależy od osiąganych wyników, ale gdyby byli sponsorzy, mielibyśmy zabezpieczenie na przyszłość. A przez to, że ich brakuje, tu i teraz sukcesy dają nam wyższe stypendia, ale to nie są pieniądze, które dawałyby ten komfort, aby móc odkładać na sportową emeryturę. Zwłaszcza, gdy ma się już rodzinę i nie jest się najmłodszym zawodnikiem. Wówczas człowiek patrzy już na takie sprawy z nieco innej perspektywy. Niewątpliwie jednak świadczenie, które po karierze będę otrzymywała za medal olimpijski, jest ogromną nagrodą za lata ciężkiej pracy. Generalnie nie użalam się nad sobą, bo od zawsze zdawałam sobie sprawę, jakie są realia w szermierce. Dlatego nie obrażam się na to, co jest, niemniej chciałabym, aby w niedalekiej przyszłości więcej dobroczyńców chciało wspierać naszą dyscyplinę.

Niesamowitą nagrodą ma pani przy swoim sercu, bo słyszę, jak synek mówi do pani: „mamo, kocham cię”.

Bycie rodzicem prawie dwuletniego Maksa to coś wspaniałego. Nieporównywalnego do niczego innego.

Rozmawiał Artur Gac