Paryż 2024: Nikola Grbić: Nauczyliśmy się grać pod presją
Nikola Grbić, trener reprezentacji Polski w siatkówce, srebrnych medalistów olimpijskich, dla „Forum Trenera” analizuje występ Biało-Czerwonych w Paryżu.
„Forum Trenera”: Po kilku tygodniach od finału olimpijskiego potrafi się pan już cieszyć ze srebrnego medalu?
Nikola Grbić, selekcjoner reprezentacji Polski: Byliśmy bardzo szczęśliwi po wygranym półfinale z USA, a już następnego dnia zaczęliśmy myśleć nad finałem z Francją. Koniec końców przeżyliśmy rozczarowanie, bo straciliśmy szansę na złoty medal. Pamiętajmy jednak, że mieliśmy w drużynie trzech kontuzjowanych, a jeśli wziąć pod uwagę cały turniej, to nawet czterech, bo uraz miał Tomasz Fornal, na szczęście zdążył wrócić do gry. Nie mogliśmy wystawić najlepszej drużyny, a do tego Francja zagrała fantastycznie. Kiedy jesteś tak blisko spełnienia marzeń, to naturalnie przeżywasz rozczarowanie.
Czyli znowu o wielu rzeczach rozstrzygnął czynnik, którego się nie da wytrenować, czyli pech?
Podczas tego turnieju wielu zawodników odniosło kontuzje, nie tylko my mieliśmy z tym problem. Niestety, nie da się tego przewidzieć, ani temu zapobiec. Jeden spadł rywalowi na nogę, dwaj inni zderzyli się głowami. Mateusz Bieniek też miał kontuzję, więc nie dało się zapobiec. Byliśmy niesamowici w półfinale, chłopcy po dwóch przegranych setach i fantastycznej gry rywali potrafili wspiąć się na wyżyny. Jest wiele rzeczy, z których można być dumnym po tym turnieju, ale kiedy przegrywasz finał, to trudno o pełną radość.
Z meczu na mecz w Paryżu graliście coraz lepiej.
Cieszę się, że to było widać, bo pracowaliśmy z takim nastawieniem. Chcieliśmy, żeby poziom naszej gry rósł w trakcie turnieju i najlepiej mieliśmy grać na końcu. Temu właśnie była podporządkowana nasza praca z trenerami przygotowania fizycznego i fizjoterapeutami. Mecze ze Słowenią i USA były najlepsze w naszym wykonaniu. Po wygranej w ćwierćfinale jeszcze mocniej wzrosła nasza pewność siebie, bo przecież wszyscy tego oczekiwali. W meczu z USA nasza forma eksplodowała. W finale graliśmy w niepełnym składzie. Gdybym miał do dyspozycji wszystkich zawodników, to może też byśmy tamten mecz przegrali, ale na pewno miałby on inny przebieg.
Wtedy wydawało się, że Francuzi byli nie do złamania, ale może była jakaś malutka szansa, którą teraz pan dostrzega?
Było trudno odrzucić ich od siatki, co udało się zrobić w meczu z Amerykanami. Francja grała niesamowitą siatkówkę, jak choćby Włosi w ostatnim finale mistrzostw świata. Czasem trafiasz na przeciwnika, który gra fenomenalnie, wtedy musisz być cierpliwy i czekać na swoją szansę. To przyszło w pierwszych meczach turnieju z Włochami i Brazylią. Ze Słowenią nie potrzebowaliśmy takiego momentu, ale już przeciwko USA musieliśmy czekać. Tyle razy ten moment nadszedł, ale w finale się nie udało. Po bitwie każdy jest generałem i pyta, czemu nie zrobiłem zmian wcześniej.
Od razu po finale zrobił pan analizę meczu?
Nie. Potrzebuję czasu, żeby zanalizować dobrze mecz. Każda tego typu praca wykonana szybko po spotkaniu byłaby obarczona zbyt dużymi emocjami, które zaburzają analizę. Muszę obejrzeć mecz kilka razy, popatrzeć na akcje z różnych ujęć. Trzeba takie rzeczy wykonywać na chłodno.
Sami też nagrywacie przebieg meczu, np. pod kątem gry konkretnego zawodnika?
Nie nagrywamy gry poszczególnych siatkarzy, koncentrujemy się na drużynie. Z perspektywy ławki rezerwowych widzę wszystko, co dzieje się na boisku: jak się chłopcy ruszają, ich mowę ciała. W Paryżu kontynuowaliśmy system pracy, który przyjęliśmy wcześniej.
Czasu na pracę pod kątem samych igrzysk olimpijskich nie było zbyt dużo, trzeba to było połączyć z Ligą Narodów?
Przygotowania do turnieju olimpijskiego różniły się od tych, gdy ja jeszcze grałem. Kiedyś było wiele czasu pomiędzy Ligą Światową, a początkiem zgrupowania, szczególnie przed igrzyskami w Sydney, które zaczęły się w połowie września. Między Ligą Narodów i startem turnieju olimpijskiego było mniej niż miesiąc. Z tego jeszcze tydzień treningów odpadł, bo daliśmy chłopakom wolne. Zostały nam trzy tygodnie, a do tego mieliśmy jeszcze po drodze Memoriał Wagnera i turniej towarzyski w Gdańsku. Oczywiście, znaliśmy kalendarz wcześniej. Bardzo dziękuję naszym trenerom przygotowania fizycznego, którzy wykonali kawał świetnej roboty. Trudno zrozumieć, czemu mieliśmy tyle kontuzji. Gdyby było tak, że pięciu siatkarzy miało problem z tym samym, np. z mięśniami brzucha, to byśmy wiedzieli, że były jakieś błędy w przygotowaniach. Tym urazom, które nas dopadły, nie dało się zapobiec. Praca nad przygotowaniem fizycznym była świetna, chłopcy byli gotowi.
Może gdyby przed finałem, po twardym boju z Amerykanami, było więcej czasu na odpoczynek, to mecz wyglądałby inaczej? Na pewno trudno było zasnąć, trzeba było odreagować.
Mieliśmy trzy dni na odpoczynek, a to wystarczająco dużo czasu. Wcześniej na igrzyskach olimpijskich grało się co dwa dni, teraz po zmianie formatu, były dłuższe przerwy. Chciałem, żeby zawodnicy byli skoncentrowani na następnym meczu, bo wiedziałem, jak wiele jest jeszcze pracy przed nami. Powiedziałem: cieszymy się w nocy po meczu, a potem ruszamy z pracą. Oczywiście, taki półfinał jak z USA powoduje ogromny skok adrenaliny, a potem przychodzi wielkie zmęczenie. Byłem jak zombie, nie miałem siły świętować, bo kosztowało mnie to olbrzymią dawkę energii. Dzień po meczu nie było treningu, tylko rozciąganie, bo wszyscy byli wyczerpani. Nie ma nawet siły na świętowanie. Poza tym to jest turniej. Kiedy zaczynasz myśleć o tym, co osiągnąłeś, to tracisz czas, to już jest przecież za tobą.
Wracając do kontuzji: nie pomogły też zasady, że można zabrać 12 zawodników i jokera?
To rzecz, którą mam nadzieję, FIVB zmieni i na następnych igrzyskach olimpijskich będziemy mieli 14 siatkarzy do dyspozycji. Nie czekajmy z tym, bo rozwiązanie 12 + 1 nie ma sensu. Brazylijczycy mieli kontuzjowanego Alana, ale wiedzieli, że wróci do gry w trakcie turnieju.
Zabrał pan Bartłomieja Bołądzia, a urazów byli środkowy, przyjmujący, rozgrywający i libero. W siatkówce nie da się przerzucać zawodników między pozycjami?
W siatkówce jest bardzo ścisła specjalizacja i nie da się jej pod tym względem porównać np. z piłką nożną. Zdarzyło się chyba tylko raz w historii, że w ważnym meczu trener zmienił zawodnikom pozycje i to przyniosło skutek. Władimir Alekno w finale igrzysk olimpijskich w 2012 roku przestawił na pozycję przyjmującego Maksima Michajłowa, a Dmitrija Muserskiego zrobił atakującym. Mógł to zrobić m.in. dlatego, że Michajłow w młodości był przyjmującym, a Muserski przy swoim wzroście dawał radę atakować z wysokiej piłki. To działo się przy wyniku 0:2 i w ten sposób wygrał trzeciego seta. Pomógł jeszcze trochę trener Brazylijczyków Bernardo Rezende, który wpuścił w końcówce seta Gibę, bo chciał, żeby był na boisku, gdy będą triumfowali. Potem spróbował powtórzyć to rozwiązanie i to się już nie udało. Czasami jest tak, jak w przypadku Matthew Andersona, że ktoś gra na przyjęciu w klubie, a w reprezentacji jako atakujący. Jeśli już kogoś można tak zamieniać, to tylko zawodników przyjmujących wysyłać do ataku, w drugą stronę już niekoniecznie to zadziała.
W pewnym momencie został pan z dwoma środkowymi.
Każdy ryzykował. Wielu trenerów zabrało trzech środkowych. Włosi tak zbudowali skład na igrzyska olimpijskie w Tokio. Jeden odniósł kontuzję, drugi miał trochę problemów i ostatni mecz grali na środku z Osmany Juantoreną. Przy 12 zawodnikach w kadrze mogą się takie sytuacje zdarzać. Kiedy można zabrać ze sobą 14, to jest więcej kombinacji przy budowaniu składu.
Układał pan już w głowie, co zrobić, gdyby kontuzje okazały się poważniejsze?
Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze, a jak nie, to Kamil Semeniuk powędrowałby na pozycję libero. Myślałem też, kto najlepiej sprawdziłby się na środku siatki. Prawdopodobnie postawiłbym na Aleksandra Śliwkę.
Skoro już o nim mowa. Starał się pan odbudować jego formę przed Paryżem. Podobnie jak Łukasza Kaczmarka. Jak to robiliście?
Do każdego zawodnika trzeba mieć indywidualne podejście, bo każdy ma inne problemy. W poprzednich latach Semeniuk i Wilfreo Leon też mieli za sobą słabe sezony. Ćwiczyli i grali z nami, i powolutku wrócili. Śliwka potrzebował czasu na boisku, dlatego był z nami od początku Ligi Narodów. Kaczmarek potrzebował więcej czasu na wrócenie do odpowiedniej formy. Dlatego zaczął trenować z nami, ale później wszedł do gry. Niestety, nie doszedł do optymalnej formy.
Postawił pan na niego, a nie na Bartłomieja Bołądzia. Co zadecydowało?
Bartosz Kurek był zdrowy i był naszym pierwszym wyborem. W takiej sytuacji potrzebuję od drugiego atakującego dobrego bloku, obrony i serwisu, a Kaczmarek jest jednym z najlepszych atakujących na świecie w tych elementach. W tej szczególnej sytuacji, jako podwójna zmiana mógł dać więcej niż Bołądź, który z kolei dawał więcej w ataku.
Między Ligą Narodów, a startem przygotowań olimpijskich dał pan jeszcze zawodnikom trochę odpoczynku, żeby wyczyścili głowy.
Niektórzy mieli tylko trzy dni przerwy między jednym a drugim wyzwaniem. Na szczęście byliśmy od razu w Polsce, na turniej finałowy nie trzeba było lecieć do USA, Brazylii, czy Japonii, gdzie na podróże też tracisz wiele czasu. To jest bardzo ważne, że zawodnicy mieli przerwę po tak trudnym turnieju. Powiedziałem im: jedźcie do domu, oderwijcie się od siatkówki. To ważne, żeby wysłać siatkarzy do domu chociaż na tydzień. Może się to wydawać krótko, ale wystarczy, żeby naładować baterie.
Trudno się gra, będąc faworytem?
Ten turniej można by podzielić na dwie części. Najpierw chodziło o przejście ćwierćfinału, który był zmorą polskich siatkarzy przez wiele lat. Kiedy już to się uda, to zaczynasz być głodny złotego medalu.
W ostatnich latach zdobyliśmy wiele medali i to nałożyło dodatkową presję, bo kiedy nie masz nic, to każdy medal jest szczytem marzeń. Kiedy zaczynasz wygrywać wszystko, to oczekiwania rosną. To taka sinusoida i paradoks, bo kiedy jesteś faworytem i nie zwyciężasz, to pojawia się problem, a jak wygrywasz zgodnie z oczekiwaniami, to nie ma eksplozji radości, bo to staje się normalne. Zawodnicy i PZPS nauczyli się, jak grać pod presją, jak się zachowywać, jak ćwiczyć, kiedy drużyna jest faworytem. Jest łatwo, kiedy nie ma oczekiwań, a zdecydowanie trudniej, kiedy każdy liczy na złoto.
Wygraliśmy w zeszłym roku Ligę Narodów i Mistrzostwa Europy i pojechaliśmy do Chin na turniej kwalifikacyjny. Tam wygraliśmy w pierwszym meczu 3:2 z Belgią i jeden dziennikarz, którego nawet nikt nie znał, napisał, że to był „skandaliczny” występ. Tak właśnie działają wysokie oczekiwania.