Paryż 2024. Paweł Wołkow (pływanie): Zabrakło mi dojrzałości i determinacji
Z trenerem kadry narodowej w pływaniu Pawłem Wołkowem o igrzyskach w Paryżu rozmawia Stefan Tuszyński
„Forum Trenera” Jak sobie wyobrażałeś funkcję trenera kadry, kiedy Ci ją zaproponowano?
Paweł Wołkow, trener kadry narodowej w pływaniu: Dobre pytanie, bo rzeczywiście pani prezes Otylia Jędrzejczak zaprosiła mnie półtora roku temu do siebie. Byłem do tej pory trenerem kadry juniorów w pływaniu i zapytała mnie, czy jeśli by mi zaproponowała stanowisko trenera kadry narodowej seniorów, to bym je przyjął. Myślę, że to się wiązało z tym, że miałem zawodników takich, jak Ksawery Masiuk czy Laura Bernat, którzy byli czołowymi zawodnikami kadry seniorskiej. Byłem w szoku, bo nie byłem przygotowany na taką wiadomość. Na pewno była to dla mnie duża nobilitacja i wyróżnienie. Zgodziłem się, bo było to moje marzenie trenerskie. Ale wróciłem do domu i zacząłem się zastanawiać: Co mam robić?
Kadra juniorska to też jest kadra, ale troszeczkę inna. Tu są dorośli zawodnicy, praktycznie ułożeni i mają swoich trenerów. Tym bardziej, że to było półtora roku przed igrzyskami, a nie na początku cyklu przygotowań do igrzysk. Nie wiedziałem co, jak, gdzie, ale duże wsparcie dał mi Kuba Karpiński, trenera Kuby Majerskiego, który był moim asystentem na papierze, ale nigdy sobie nie daliśmy odczuć, że on jest moim podwładnym.
No dobrze, ale czy wyobrażałeś sobie, że będziesz miał wpływ na przygotowania całej kadry, a nie tylko, tak naprawdę, swoich zawodników?
Jesteśmy specyficznym narodem. Może nie to, że nie lubimy słuchać rad innych, ale, powiedzmy szczerze, nie chcemy ich wdrażać. Miałem już pewne doświadczenie, bo pracowałem z różnymi trenerami i wiedziałem, że nikomu nic nie można narzucić. Moje miejsce w polskim pływaniu jest jeszcze mało ugruntowane, nie na tyle, żeby niektórzy trenerzy uważali, że mógłbym im coś narzucić. Wiedziałem, że nie mogę wejść z butami komuś w trening i coś zmieniać. Tym bardziej, że to było półtora roku przed IO i niektórzy rozpoczęli swoje przygotowania.
I tak właśnie było w trakcie tych przygotowań do igrzysk?
Współpracowałem na zasadzie rozmów, podchodzenia i zapytania: Co robisz? Jak to robisz? Czemu tak robisz? mówienia: Ja bym tak zrobił. I niektórzy, widziałem, że nie chcieli słuchać i byli nastawieni do mnie może nie negatywnie, ale obojętnie. Ale inni przychodzili, dopytywali i współpraca zaczynała się rozwijać.
Jednym słowem, sprawowałeś funkcję w związku, z którą brałeś odpowiedzialność za przygotowania kadry, na które nie miałeś żadnego wpływu.
To prawda. W pewnym momencie moja funkcja opierała się bardziej na organizacji zgrupowań, przygotowań i zapewnienia, powiedzmy, dobrych warunków do treningu. A wpływu na szkolenie nie miałem żadnego.
Ale wiem, że dr Łukasz Trzaskoma robił testy diagnostyczne, po których mogłeś formułować jakieś wnioski dla kadry.
Kolejną rzeczą, którą sobie wyobrażałem była odpowiednia diagnostyka i to nie dobrowolna. Ale tak nie było. „Ja nie przyjadę na badania, bo nie mogę, bo mam daleko”, i tak dalej. Na wyznaczone wcześniej, określone badania! Przykładowo, pracowaliśmy miesiąc nad wytrzymałością i po takim okresie robiliśmy badania, testy, diagnostykę. A u niektórych wychodziło, że wytrzymałość się pogorszyła. No to halo, halo trenerze! Mamy taki plan. U tych zadziałał, a u Ciebie nie zadziałał. To co robiłeś? I słyszę: „No, robiłem inaczej”, albo: „Robiłem, ale nie wyszło”. Dzięki diagnostyce mamy na to wpływ i możemy w odpowiednim momencie zadziałać, ale my wolimy czekać do zawodów i zastanawiać się, dlaczego poszło dobrze, albo źle. Dlaczego ja uważam, że igrzyska dla mnie nie były do końca porażką? Bo zdobyłem ogromne doświadczenie i mam tyle informacji, że wiem dlaczego nie wyszło.
Rozmawiałem z Łukaszem Trzaskomą w pierwszym dniu czerwcowych mistrzostw Europy i wiem, że kilka osób miało wyniki za dobre jak na ten okres przygotowań do igrzysk.
No i mistrzostwa Europy pokazały, że zabrakło myśli treningowej, wspólnej dla całej kadry. Celem głównym były igrzyska. A okazało się, że niektórzy się wyświeżyli na Belgrad. Mogą teraz powiedzieć, że nie, ale wyniki niektórych testów i same wyniki zawodników, które osiągali w ME pokazują, że jednak chyba tak. Jeśli ktoś tam bił rekordy Polski, życiówki, musiał być w najwyższej formie. No, ale trener kadry PZP nie ma takich narzędzi, żeby komuś coś kazać. Jaki mogłem mieć wpływ na trenera, który nie uczestniczy w zgrupowaniach i trenuje sam klubowo? Podejmowali decyzje, że budują formę na mistrzostwa Europy, bo na igrzyskach i tak nie wyjdą z eliminacji. Amerykanie i inne świetne nacje, nie biorą na igrzyska dobrych zawodników, którzy pływają szybciej od minimum, bo mają kilku jeszcze lepszych. U nas robi jedna osoba na daną konkurencje – w dwóch po dwie – i czuje się niezagrożona.
Czy w takiej sytuacji możesz powiedzieć, co generalnie nie wyszło, czemu wyniki w Paryżu były słabe?
Jeśli chodzi o całokształt to tego, że zabrakło wspólnej myśli, wspólnej drogi. Bo jeśli chodzi o przygotowania poszczególnych etapów, a mieliśmy kilka ważnych imprez po drodze, to się wydawało, że wszystko idzie fajnie. Zawodnicy osiągali założone cele programowe, treningowe. Trenerzy mówili wcześniej, jaki mają cel i to się sprawdzało. Osiągali wyniki zadowalające przy treningu takim, jaki był. Świadczy o tym, chociażby to, że udało się zdobyć 10 indywidualnych kwalifikacji na igrzyska. Wydawało się, że wszystko idzie bardzo dobrze. Ale przygotowaniami zachwiały wspomniane mistrzostwa Europy w Belgradzie. Miały się odbyć w maju, mieliśmy tam jechać w pełnym treningu, traktować je jako zawody sprawdzające sztafety i indywidualne predyspozycje zawodników. A potem jeszcze mocno potrenować przed Paryżem. W ostatniej chwili okazało się, że ME odbędą się pod koniec czerwca. No i tutaj rzeczywiście zabrakło mi może determinacji, żeby stwierdzić, że nie jedziemy do Belgradu. Zabrakło dojrzałości, bo ja się gryzłem, ale był nacisk innych trenerów. I wyszło, że niektórzy mieli swoje plany związane z ME.
Same mistrzostwa poszły dobrze. Wiadomo, nie było pełnej obsady, ale czasy, które osiągali nasi zawodnicy byli bardzo zadowalające. Ale polegliśmy na tym, że byliśmy tam 11 dni. Moi zawodnicy mieli w tym czasie naprawdę mocno trenować, bo taka jest ich specyfika. Tak wychodziło mi z testów. Mieli tam dużo startów. Nie byłem w stanie wyegzekwować od nich potrzebnego treningu i to nie dlatego, że oni nie chcieli. Warunki były bardzo niesprzyjające. Było 40 stopni, basen odkryty, bez żadnego zacienienia, więc ja nie zdecydowałem się na mocne treningi. I inni też. Trener braci Chmielewskich Grzegorz Olędzki głośno mówił, że powinni przyjechać na jeden start i od razu wracać. Te zawody były niepotrzebne lub powinniśmy to zorganizować tak, że zawodnik przyjeżdża na dwa-trzy dni, kumuluje starty i wraca do pracy. Zabrakło tego treningu. Zawodnicy się roztrenowali. Był za krótki czas do igrzysk, żeby coś jeszcze z tym zrobić. I to jest jedna z takich głównych przyczyn nieudanych igrzysk.
Wpływ na nasz start miała też logistyka na miejscu, w Paryżu. Wprawdzie współpracowaliśmy z Bartkiem Kizierowskim, który przekazywał nam swoją wiedzę na temat utrudnień na igrzyskach. Mówił, na przykład, że trzeba dużo chodzić. Wprowadziłem to, że fizjoterapeuci przed treningiem robili 20-minutowy spacer z zawodnikami, choć to było trochę za późno. Ale najgorszy był transport, bo zawodnicy byli wożeni w autobusach miejskich. Niejednokrotnie, żeby się zabrać, trzeba było siedzieć na podłodze, w autobusie, w którym była temperatura ponad 40 stopni. Igrzyska były pod hasłem ekologicznym i nie używano klimatyzacji. Jeśli zawodnik jechał na zawody rano i po południu, to spędzał trzy godziny w 40-stopniowym upale, bo średnio jechało się 45 minut w jedną stronę.
Czy nie było szansy, żeby kadra przeniosła się do hotelu, bliżej pływalni?
Chyba zabrakło tu mojego doświadczenia, żeby tupnąć nogą i sprawić, byśmy się przeprowadzili. Wiem, że niektóre reprezentacje, jak Węgrzy, czy Koreańczycy, tak zrobiły. Zabrakło doświadczenia, albo możliwości. Ale wyszło jak wyszło. Ale, jeśli chcemy wygrywać na igrzyskach, to musimy się wielu rzeczy nauczyć i wcześniej to zaplanować. Bo pobyt na igrzyskach ma rzeczywiście duży wpływ na wynik. Zawodnicy część emocji zostawili w wiosce, oglądając najlepszych sportowców na świecie. Tam ciężko tak po prostu iść zjeść, wracać do pokoju i ładować baterie. I te nienaturalne dla nich chodzenie. Normalnie zawodników rodzice przywożą na trening, muszą kawałek przejść do szkoły i po treningu znów w samochód i do domu. A tam robili po 15-20 tysięcy kroków dziennie. Doświadczenia nam zabrakło, bo sam Ksawery, już na chłodno, po powrocie powiedział: „Trenerze, byłem dobrze przygotowany”. Ja też to wiedziałem. On się bardzo dobrze czuł w wodzie.
Doświadczenie to jedno, ale chyba zabrakło Wam także opieki mentalnej?
Zabrakło takiej osoby z warsztatem, która miałaby dobry kontakt z młodzieżą, swoje doświadczenie i umiejętność przekazania wiedzy nie w sposób naukowy, a koleżeński. Laura fajnie się czuła, bo rzeczywiście z dnia na dzień jej pływanie zaczynało lepiej wyglądać i ona wręcz była w szoku, że tak jej się pływało. No i przyszedł start. Oczom nie wierzyłem. To już był dla mnie gwóźdź do trumny. Jak oglądałem wyścig, to wiedziałem, że coś jest nie tak, bo przez moment nie wzrosła frekwencja. Gdyby nie była w formie zaczęła by wysoką frekwencją, która potem by spadła. To nie było złe przygotowanie, ale lęk przed startem. U niej wejście do call roomu wywołało panikę. Szukaliśmy wcześniej kogoś i zdecydowaliśmy się w kadrze na współpracę z panią psycholog. Wiem, że młodzież potrzebowała, bo zrobiłem wywiad i chcieli spróbować i popracować. Pierwsze zgrupowanie wyszło jako tako, na drugim zrobiła nam testy, których nie umiem interpretować. Później młodzież zaczęła jej unikać, wręcz miałem informację, że nie chcą do niej chodzić. Stwierdziłem, że taka pomoc nie jest nam potrzebna. Pani prezes zrobiła ankietę. Nikt się nie zdecydował na pracę z panią psycholog. Teraz wiem, że takiej kompetentnej osoby zabrakło w kadrze.
Jeszcze kogoś zabrakło?
Tak, takiej osoby, która by się zajmowała sprawami organizacyjnymi, hotelem, sprawdzeniem tego i tamtego, pójściem na odprawę jedną, drugą, była do dyspozycji, gdy wzywają szefa ekipy, itd, żeby trener rzeczywiście miał spokój i skupił myśli na trenerskich sprawach. Miałem możliwość zobaczyć, jak działają siatkarze. Wiadomo, że to nie ta liga, inne pieniądze i tak dalej, ale tam rzeczywiście robi to wrażenie i wszystkie rzeczy organizacyjne robią asystenci. Trener przychodzi i dostaje informację gdzie, co i jak.
Powrót z igrzysk był chyba dla Ciebie trudny?
Był koszmarny. Ludzie nie chcą mi wierzyć, ale ja przez trzy tygodnie wstydziłem się wyjść z domu. Czułem, że zawiodłem wiele rodzin. Zwyciężyła w końcu moja natura i podjąłem wyzwanie na kolejny sezon. Do końca grudnia jestem na kontrakcie. Jeszcze przed nami mistrzostwa świata w Budapeszcie na krótkim basenie. Ale jakbyś mnie zapytał, czy bym chciał być dalej trenerem kadry seniorów, to odpowiem Ci, że tak. Mam teraz już pewne doświadczenie co do tej pracy i pomysł na to, jak to zrobić.
Jak miałaby wyglądać ta praca?
Z odpowiednim sztabem szkoleniowców, którzy by się szkolili i cały czas byśmy podnosili swoje umiejętności. Sztabem, który współpracuje, mówi jednym głosem. Nie musimy robić wszystkiego na treningach tak samo, ale idąc w tym samym wspólnym kierunku, który wspólnie zaplanowaliśmy. A także sztabem osób, które sprawują opiekę nad zawodnikami pod względem fizycznym, czyli fizjoterapeuci, fizjolodzy i lekarze, jak i mentalnym. Niezbędna jest diagnostyka zdrowia zawodnika i diagnostyka procesu treningowego. Cały czas na bieżąco, żeby można było w odpowiednim momencie zadziałać i zmienić plan treningowy. Chciałbym, żeby kadra nie była sztucznym tworem. Żeby był to twór, który by się zmieniał. Osoby, które by w kadrze działały, nie musiałyby być tymi samymi przez cały czas. Chciałbym, żeby i wśród trenerów panowała zdrowa rywalizacja. No i zawodnicy zabiegaliby, żeby być szkoleni w tej grupie na zasadzie zdrowej rywalizacji. I to się odbywa tak, że jeśli się gdzieś zawodnik zaniedba, bo rzeczywiście odpuścił trening i jego wyniki spadły, no to można mu podziękować, wprowadzić kogoś innego. I tak dalej, żeby to był cały czas żywy twór. Choć w sumie nie wierzę, żeby pływacy nie robili wszystkiego, żeby zostać w tej kadrze. Jak już się ktoś dostaje do fajnej grupy to nie po to, żeby chciał to popsuć.
A jak widzisz większy wpływ trenera głównego na szkolenie?
Jako większą sprawczość. Coach, który ma posłuch i jakieś narzędzia do egzekwowania różnych rzeczy, ale w zgranym sztabie. Mogą być dyskusje i niezgoda, co świadczy o tym, że są różne myśli treningowe, ale jest komunikacja, dyskusja na zdrowych zasadach i tworzenie nowych rzeczy. Sprawczość, tu masz rację, że rzeczywiście tego na pewno zabrakło.
Nie wiem, czy Ty też tak uważasz, ale według mnie trener główny powinien mieć też wpływ na szkolenie młodszych roczników. Byłaby szansa na lepszą identyfikację talentów i łagodne wejście do kadry seniorów.
Racja. Powinien współpracować z trenerem kadry juniorów i powinno to być powiązane, szczególnie na etapie końcowym. Może jakieś wspólne akcje szkoleniowe? Trenerzy starszych zawodników powinni przyjeżdżać i robić jakieś zamieszanie, obserwować tych juniorów. Czy nawet moglibyśmy zapraszać zawodników rokujących do kadry seniorów na początku sezonu, organizować wspólne obozy seniorskie z juniorskimi. Fakt, brakuje tego płynnego przejścia. Teraz udało się to niewielu: braciom Chmielewskim, Masiukowi, Bernat, Adeli Piskorskiej.
Poza tym, chyba nie zaprzeczysz, że nigdy nie mieliśmy jakiejś strategii, np. czteroletniej w przygotowaniach do igrzysk. Było zwykle tak, że przez trzy lata kadra seniorów egzystowała od zawodów do zawodów, od czasu do czasu spotykała się na jakichś obozach. A potem nagle w ostatni rok przed igrzyskami, jakby ktoś się orientował, że za chwilę najważniejsze zawody i powstawały przygotowania, w panice, swoiste pospolite ruszenie.
Chyba masz rację. Jeździłem na kadrę przed różnymi zawodami, gdy nie byłem trenerem głównym i o igrzyskach nawet wtedy nie myślałem. Nikt o tym nie wspominał. W kwestii marzeń te igrzyska oczywiście były, ale trenując np. do mistrzostw świata nie przygotowywałem się z myślą o igrzyskach, tylko od imprezy do imprezy. Rzeczywiście. I teraz można by jako kolejny punkt dodać przedstawienie wszystkim programu długofalowego i zacząć, że nie przygotowujemy się do mistrzostw świata w Singapurze, które będą w lipcu, tylko do Los Angeles w 2028 r. Oczywiście startujemy we wszystkich imprezach po drodze na najwyższym poziomie. Tego też mi teraz zabrakło, że zawodnicy mający wiedzę, że jadą na igrzyska, nie byli w systemie konkretnej pracy, ale traktowali różne starty jak im było wygodnie. Za mało byli stresowani treningowo, wynikowo i tak dalej. I później przyszedł duży stres i niektórzy nie wytrzymali. Tak było np. z Ksawerym w MŚ w Doha, który nie wyszedł z eliminacji na setkę grzbietem. A na drugi dzień w sztafecie mix zmiennym na pierwszej zmianie uzyskał czas, który dałby mu medal. To takie nasze, polskie. Kolejna niewykorzystana szansa. Dla mnie to jest koszmar. My nie wykorzystujemy szans.
Co teraz powinno się zadziać w szkoleniu centralnym, na początku sezonu 2024/25?
Rozpoczynamy czterolecie przygotowań do igrzysk. Ja sam wybieram grupę zawodników, które bym chciał zaprosić na pierwsze zgrupowanie, łącznie z trenerami. Teraz głośno myślę. To jest takie moje marzenie. Robię to w Zakopanem na przykład i zajęcia prowadzę z zawodnikami, i z trenerami. Mamy np. wycieczkę z trenerami w góry, nawet trudnym szlakiem, żeby się poznać lepiej w różnych sytuacjach, kto jak działa. Chciałbym, żeby trenerzy czynnie uczestniczyli też w treningach. Wieczorami siadamy wspólnie i rozmawiamy. Pod moim kierunkiem, ale wspólnie budujemy program szkolenia czteroletniego, przygotowania do Los Angeles. Strategia będzie najlepsza, jeśli każdy włoży w nią cząstkę siebie. Dyskutujemy i pracujemy.