Paweł Wyszyński, trener Marii Żodzik: Trzeba zrozumieć siebie

Autor: Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski
Artykuł opublikowany: 25 października 2025

Być może kluczowym momentem w konkursie mistrzostw świata w Tokio było właśnie odtworzenie i analiza w smartfonie nieudanego skoku Marii na wysokości 1,88 m – mówi Paweł Wyszyński, trener Marii Żodzik, srebrnej medalistki w skoku wzwyż mistrzostw świata w Tokio.

Maria Żodzik otrzymała nagrodę „Złote Kolce 2025”. Wicemistrzyni świata statuetkę wręczył Jakub Rutnicki, Minister Sportu i Turystyki. Fot. PZLA/Facebook

„Forum Trenera”: Po ostatnim skoku, który zagwarantował Marii Żodzik medal mistrzostw świata, nie krył pan emocji i wzruszenia. Media chętnie pokazywały obrazek, jak wyciera pan oczy ze wzruszenia.

Paweł Wyszyński: Zdecydowało o tym wiele czynników. To był trudny moment dla kadry Polski, ostatni dzień mistrzostw, a my nie mieliśmy medalu. I nagle pojawia się taka szansa, trochę niespodziewana zdaniem wielu, a Marią Maria ją wykorzystuje w ostatnim skoku. Zareagowałem tak również dlatego, że miałem w tej chwili świadomość wszystkich przeszkód, które nas spotkały, trudów przygotowań. Medal był zwieńczeniem naszej ciężkiej wspólnej pracy. Trudno było się nie wzruszyć.

Konkurs miał dramatyczny przebieg. Maria strąciła poprzeczkę w pierwszej próbie na otwarcie zawodów, od razu ustawiło to ją w mniej korzystnej sytuacji niż rywalki. Byliście przygotowani na tę trudność?

Ustaliliśmy już wcześniej, gdy dowiedzieliśmy się że wysokością startową jest 1,88, że pierwsza próba pójdzie na straty. Maria nie rozpoczynała zawodów z takiego wysokiego pułapu. Trudno jej więc było z marszu ustawić rozbieg na takiej wysokości. Musieliśmy reagować na bieżąco. Po nieudanej próbie szybko ustalaliśmy, co poszło nie tak. Konsultowaliśmy się. Trzeba było wyrównać rozbieg, porównać kilka elementów skoku i po rozmowie wdrożyć plan w życie. Dalej poszło z górki.

Analiza na podstawie nagrania jest dziś w naszej konkurencji szczególnie istotna, pozwala wychwycić o wiele więcej szczegółów, niż gdybyśmy próbowali jej dokonać wzrokiem na stadionie.

A czy byliście przygotowani na takie warunki atmosferyczne i padający deszcz?

Przed konkursem wypłynęła informacja, że jest 50 procent szans na to, że spadnie deszcz. Zakładaliśmy scenariusz z ulewą. Najważniejsze było, żeby Maria zabrała odpowiedni strój startowy, ciepłą odzież, którą zakładała w przerwach między rywalizacją. W deszczu organizm dużo szybciej się wychładza, jest bardziej podatny na urazy, nie wspominając o infekcjach. Zawodnik inaczej czuje organizm w niskich temperaturach niż wysokich. Sam deszcz nie przeszkadzał Marii. Byliśmy przygotowani, mentalnie również, bo startowała w podobnych warunkach na mityngu w Lozannie, który wygrała, a na mistrzostwach Polski w Bydgoszczy również było podobnie. Ale ona nie lubi startować w takich warunkach, dla żadnej zawodniczki nie są przyjemne. Myślę, że pozytywnie zadziałała adrenalina, pełne trybuny. Poniosło ją.

Dla zawodnika, ale i trenera, nagrodą za wysiłek jest medal, ale dowodem dobrze wykonanej pracy zawsze będzie też rekord życiowy. Czy zakładaliście taki wynik, wskazywały na to wyniki na treningach?

Przygotowania przebiegały różnie. Pojawiały się mikrourazy, które nas irytowały, psuły plan treningowy. Silnym i pozytywnym bodźcem były czerwcowe drużynowe mistrzostwa Europy. Wynik i postawa Marii w Madrycie, pokonanie poprzeczki na wysokości 1,97 pokazały, że jest szansa na dalszy progres.

Po pierwsze od starszych trenerów, konsultuję się też z zagranicznymi fachowcami. Dużo rozmawiam z Yannickiem Tregaro, trenerem Morgan Lake. Wiele dają mi rozmowy z trenerem Michałem Titingerem. Na bieżąco jestem oczywiście z Michałem Lićwinko. Wszyscy są otwarci na pomoc.

Jak został pan trenerem Marii? Wiem, że wszyscy pana o to pytają, bo jest pan bardzo młodym szkoleniowcem.

Pracuję z Marią od roku. Znaliśmy się wcześniej z klubu, trenowaliśmy w Podlasiu Białystok, byliśmy w grupie u trenera Roberta Nazarkiewicza. Musiałem zrezygnować z uprawiania sportu wyczynowo. Uprawiłem skok w dal. Nie wytrzymały mi plecy. Od dzieciństwa miałem kontakt ze sportem, nie wyobrażałem sobie, żeby zajmować się czymś  innym. Wtedy dostałem propozycję od Marii. Sama ją złożyła. Byłem zaskoczony. Aby podjąć się tego zadania w tak młodym wieku, musiałem wykazać się pewną odwagą. Miałem przejąć doświadczoną i mającą wciąż duże ambicje zawodniczkę. Daliśmy sobie trochę czasu, byłem ciekawy, czy moje propozycje szkoleniowe jej odpowiadają. Pojechaliśmy na pierwszy i drugi start i zobaczyliśmy, że dobrze się rozumiemy. Zaryzykowaliśmy.

Rzuca się w oczy różnica wieku. Maria Żodzik jest cztery lata starsza od pana. Jak – z pana perspektywy – dotrzeć do tak doświadczonej zawodniczki?

Trzeba zrozumieć siebie, aby jedno słuchało drugiego. Liczy się też to, kto jak kogo słucha i jak korzysta z uwag bądź rad.

Pracował pan wcześniej jako trener?

Tak, ale głównie z młodzieżą. Bardzo mi to odpowiadało i lubię ten zawód. Teraz wciąż współpracuję z Michałem Lićwinko.

Skąd pan czerpie fachową wiedzę?

Po pierwsze od starszych trenerów, konsultuję się też z zagranicznymi fachowcami. Dużo rozmawiam z Yannickiem Tregaro, trenerem Morgan Lake. Wiele dają mi rozmowy z trenerem Michałem Titingerem. Na bieżąco jestem oczywiście z Michałem Lićwinko. Wszyscy są otwarci na pomoc. Mam przygotowanie merytoryczne, skończyłem studia w tym kierunku – wychowanie fizyczne na Wschodnioeuropejskiej Akademii Nauk Stosowanych w Białymstoku. Dużo czerpię z doświadczenia własnej kariery.

Gdzie prowadzicie treningi?

Głównie pracujemy w Białymstoku, na hali i na stadionie. W tym sezonie zgrupowania mieliśmy w COS-ie w Spale i Zakopanem. Mamy za sobą tylko jedno zgrupowanie zagraniczne – obóz klimatyczny w Turcji.

Medal na mistrzostwach świata można zdobyć bez rozbudowanego sztabu szkoleniowego. Nie widziałem w pana otoczeniu innych osób. Współpracujecie jeszcze z kimś?

Ograniczyliśmy się do fizjoterapeutów, których zaoferował nam Polski Związek Lekkiej Atletyki. W Spale bardzo nam pomogła Aleksandra Adamska. Będziemy nadal korzystać z tej oferty, pewnie jednak rozbudujemy team na przyszły sezon.

Powiedział pan w jednym z wywiadów, że Maria „swoje w sporcie przeżyła” i ten medal jest dla niej wyjątkową nagrodą. Co to znaczy?

Chodziło mi o to, ile lat Maria walczyła o medal, o taki sukces. Ma już długi staż zawodniczy z zawodami udanymi i nieudanymi, ale przeważały te ostatnie. Kontuzje, różne inne przejścia, łącznie ze zmianą obywatelstwa, utrudniały jej przygotowania. Ale te trudności bardzo ją zmotywowały.

W 2028 roku Maria Żodzik będzie miała 31 lat. Czy to dobry wiek, by powalczyć o medal olimpijski? 

Przez blisko trzy lata, które dzielą nas od igrzysk w Los Angeles, jeszcze wiele może się wydarzyć. Nie sięgam tak daleko. Mamy plan na najbliższe miesiące. Najważniejsze jest dla nas, by zawodniczka uniknęła kontuzji, w zalążku chcemy likwidować wszystkie niebezpieczeństwa, myślimy prewencyjnie. Takie działania potrzebują czasu. Sportowo najpierw patrzymy na sezon halowy i mistrzostwa świata w Toruniu, a potem w stronę sezonu letniego. Wolę być ostrożny.

Jest pan młodym trenerem, sądzę więc, że wielkim pana atutem jest umiejętność korzystania w treningu z najnowszych technologii i aplikacji.

Przyznaję, że jestem dobrze zorientowany we wszelkich nowinkach. I wolę spojrzeć w urządzenie i zweryfikować to co myślę na podstawie takiej obserwacji. Na żywo może zauważę jeden niuans techniczny, ale przeoczę dwa kolejne. Analiza na podstawie nagrania jest dziś w naszej konkurencji szczególnie istotna, pozwala wychwycić o wiele więcej szczegółów, niż gdybyśmy próbowali jej dokonać wzrokiem na stadionie. Być może kluczowym momentem w konkursie mistrzostw świata w Tokio było właśnie odtworzenie przeze mnie w smartfonie nieudanego skoku Marii na wysokości 1,88 m. Na nagraniu zobaczyłem gdzie postawiła stopę, po jakim łuku biegła, jak zachowała się noga zamachowa, jak wyglądała praca rąk, jak jej ciało zachowywało się nad poprzeczką. Na podstawie tego wideo podjęliśmy decyzję o zmianach w technice. Przyniosły pożądany skutek.

Ten jeden medal dla Polski zdobyty przez prowadzoną przez pana zawodniczkę odbił się szerokim echem w mediach. Nie przeszkadzała wam wrzawa medialna, która wybuchła po tym sukcesie?

Była ogromna z tego powodu, że to był ten jedyny medal i cała uwaga skupiła się na nas. Niektórzy radzą sobie z tym lepiej, inni gorzej. To jest miłe, ale w pewnym momencie staje się męczące. Musimy się dostosować do tej rzeczywistości, nie mamy wyjścia.

Grafika PZLA