Polscy pływacy na igrzyskach. Bez Paryża nie będzie Los Angeles (cz. 2)

Autor: Stefan Tuszyński
Artykuł opublikowany: 23 lipca 2024

Jest w kadrze dużo młodych trenerów, lecz i starszych, którzy bardzo się zmieniają, są elastyczni. Więc gdyby udało nam się mieć wynik w Paryżu, to myślę, że przez następne cztery lata naprawdę możemy wiele osiągnąć – mówi przed igrzyskami w Paryżu dr Łukasz Trzaskoma, trener odpowiedzialny za trening siłowy kadry olimpijskiej w pływaniu.

Ksawery Masiuk – reprezentant Polski na 100 m stylem grzbietowym. Fot. Wikipedia

„Forum Trenera”: Mamy sezon olimpijski, który pod względem treningu siły różni się od innych. Jak generalnie jest skonstruowany plan treningu siły dla kadry wybierającej się na igrzyska?

Łukasz Trzaskoma: Mogę mówić bardzo konkretnie na przykładzie tej grupy zawodników, którzy trenują z trenerem Pawłem Wołkowem dlatego, że pracuję z nimi praktycznie na co dzień. Większość tej grupy to są jeszcze dzieci, zawodnicy dwudziestoletni albo poniżej. W tym przypadku naszym celem było zoptymalizowanie tych cech, które oni już posiadają i szukanie zmian raczej w strefie treningu specjalistycznego, czyli nie było naszym założeniem przyspieszenie rozwoju fizycznego po to, żeby osiągnąć poziom maksymalny już na Paryż. Dlatego, że myśląc o tych ludziach, o ich karierze długofalowej, naszym celem nadrzędnym jest jednak Los Angeles 2028. Wtedy będą w wieku, w którym osiągają najlepsze zdolności do wysiłku, więc choć wiadomo, że chcemy ich przygotować jak najlepiej do Paryża, to też nie możemy im zabierać możliwości rozwoju. Obecne przygotowania fizycznie określane są jako bazowanie na dobrze opracowanym przygotowaniu ogólnorozwojowym. Tak zrobiliśmy z Ksawerym Masiukiem. U Laury Bernat uzupełnialiśmy pewne niedociągnięcia. Nie przygotowywaliśmy ich natomiast tak jak w klasycznym cyklu czteroletnim.

Trzy lata przed Paryżem raczej trzeba opisać jako właśnie falowanie, bazowanie na tym, co jest, uzupełnianie tego, co powinno być, ale nie przekraczanie prawidłowego czasu na rozwój. Głównie szukanie poprawy w treningu w wodzie, w treningu specjalistycznym.

Weźmy więc plan, który powinni realizować przed Los Angeles. Pierwszy rok w przypadku tych młodych zawodników to jest budowanie bazy – strukturalnej masy mięśniowej, bazy strukturalnej do rozwijania dużych wartości siły. I na to, czyli zbudowanie zawodnika już dorosłego, przeznaczamy, powiedzmy rok. Kolejne dwa lata to jest praca przede wszystkim nad siłą mięśniową. Z tej bazy strukturalnej muszą wygenerować jak największe wartości w kierunku siły. No i ostatni rok, już przedolimpijski, to jest głównie przechodzenie w strefę obciążeń zbliżających ich w kierunku mocy, szybkości. W okresie trzyletnim pomiędzy Tokio a Paryżem raczej bazowaliśmy na periodyzacji. Nie było stricte blokowych zadań: teraz masa, teraz siła, teraz moc. Tylko ze względu na to, że cały czas zawodnicy musieli być na pewnym wysokim poziomie. Te trzy lata przed Paryżem raczej trzeba opisać jako właśnie falowanie, bazowanie na tym, co jest, uzupełnianie tego, co powinno być, ale nie przekraczanie prawidłowego czasu na rozwój. Głównie szukanie poprawy w treningu w wodzie, w treningu specjalistycznym.

Czyli w praktyce chodziło o to, żeby nie nabrali za dużej masy?

Tak, dokładnie. Chodziło o to, żebyśmy nie przekroczyli pewnych bezpiecznych barier, po których ciężko jest tym zawodnikom wrócić do poziomu optymalnego. No i cały czas gdzieś z tyłu głowy były zawody, np. mistrzostwa świata w Doha. Ich czas praktycznie zaczął się od MŚ w Budapeszcie w 2022 roku, gdzie rozpoczęli swoją przygodę z poważnym sportem. Wprowadzanie ich w taki stan przeciążenia, który wymagałby tego, że przez pewien czas ich forma startowa nie byłaby optymalna, to tego czasu aż tyle nie mieliśmy. Poza tym, moim zdaniem, u młodych zawodników rozwijających się, nie było takiej potrzeby. Oni musieli bazować na tym, co już wypracowali. I dopiero w momencie, kiedy ta baza zaczynała być niewystarczająca, to dopiero zaczynaliśmy ją odbudowywać. To jest też częsty błąd u młodych trenerów, że bardzo wcześnie stosują dosyć zaawansowane metody treningu siłowego, w sposób nienaturalny przyśpieszając rozwój swoich zawodników. Tacy pływacy „wystrzeliwują” wynikami, mając 16 lat, ale większość z nich nie dopływa do 20. roku życia.

Wiem, że trener Paweł Wołkow chciał wydłużyć krok pływacki Ksawerego Masiuka, jednocześnie nie tracąc częstotliwości. Czy miało to związek z treningiem siłowym?

Absolutnie tak. My z Pawłem pracujemy praktycznie 24 godziny przez siedem dni w tygodniu. Wszystko, co się dzieje w treningu, to jest nasza współpraca. Czyli ja, pracując z tymi zawodnikami nie tylko już na samej siłowni, ale w ogóle przygotowując pomiary, opracowując te pomiary, czyli robiąc to zaplecze naukowe, cały czas idę według instrukcji, które daje mi Paweł. Z drugiej strony mając pewne wyniki, staram się pewne rzeczy sugerować. I dokładnie tak było, że do wymogów, że tak powiem, specjalizacji, dostosowaliśmy pracę na lądzie, w treningu siłowym. Często słyszę takie pytania, dlaczego nie budujemy większej masy mięśniowej? Zawsze odpowiadam w ten sam sposób: do utrzymania wysokiej frekwencji ta masa nie może być za duża. I nie było czasu na to, żeby tę masę zbudować w ciągu roku i potem kształtować czy dostosowywać ją do techniki, która jest potrzebna w zawodach. Więc jeżeli byśmy się porwali w taki nie do końca przemyślany sposób, zrobilibyśmy z Ksawerego najwyżej kulturystę. Moglibyśmy mu zabrać dużo, jeżeli chodzi o technikę i skuteczność w wodzie.

A częstotliwość to przecież charakterystyczna cecha Ksawerego Masiuka…

Otóż to. On jest bardzo szybki, również w kontekście koordynacji nerwowo-mięśniowej i myślę, że do momentu, kiedy ta szybkość i elastyczność są cechami dominującymi, to zawsze ta baza, taka strukturalna masa mięśniowa czy siła, nie mogłyby być priorytetem. One muszą być zawsze dostosowane do tego, w czym Ksawery jest najlepszy. W momencie kiedy naturalnie, ze względu na starzenie się, takie cechy jak szybkość zaczną być nieco mniej dominujące, wtedy możemy szukać rezerw w innych strefach.

Z tego co zrozumiałem to w nieumiejętnie prowadzonym treningu siły można przesadzić.

Zdecydowanie tak. Uważam wręcz, że nawet często tak się dzieje. Rozmawiam z trenerami, którzy mówią mi: nie mam trenera od przygotowania motorycznego, nie mam na to czasu, wiedzy to co mam robić? Moja odpowiedź często jest taka: to w ogóle nie rób treningu siły. Bo robiąc go źle, można zrobić więcej krzywdy, niż jeżeli w ogóle się go nie stosuje. To jest też często problem trenerów motorycznych, którzy mają mniejsze doświadczenie w treningu zawodników wyczynowych. To się wszystko troszkę odbywa mało racjonalnie i w sposób mało ukierunkowany. Dla mnie bardzo dziwną sytuacją jest, kiedy trener odpowiedzialny za specjalizację nie ma kontaktu z odpowiedzialnym za trening siłowy, a kontakt odbywa się przez zawodnika, co już jest w ogóle jakieś kuriozum. W treningu siłowym w takich dyscyplinach jak piłka ręczna, koszykówka jest mniejsza szansa na popsucie czegoś, chociaż też jest. Natomiast w pływaniu, gdzie układ nerwowy jest kluczem do jakiejkolwiek efektywności w wodzie, nieumiejętnie poprowadzony trening siłowy może zrobić bardzo dużo krzywdy. Zdecydowanie więcej niż pomóc.

Chciałbym się zapytać, czy trenerzy pracujący z kadrą chętnie robili pomiary wszystkich  zawodników?

Tak, tak, oczywiście.

Czy po takich pomiarach sugeruje Pan trenerom, jak powinien wyglądać ich trening siły podczas pracy w klubie?

Mogę podzielić trenerów na trzy grupy, bo ja współpracuję i z kadrą seniorską, i juniorską. Pierwsza grupa to są trenerzy, którzy współpracują ze mną bardzo blisko i z nimi kontakt jest praktycznie na co dzień. Na podstawie tych pomiarów staram się im przygotowywać profilowane sugestie, odnoszące się do fizyczności zawodników. Nigdy nie wchodzę w strefę treningu pływackiego, bo uważam, że nie mam ani kompetencji, ani odpowiedniej wiedzy w tej dziedzinie. Tylko część fizyczną: dobór obciążeń, reakcje zawodników na poszczególne bodźce, kontrola zmęczenia. Jedziemy np. w wysokie góry do Sierra Nevada czy do Rumunii. Koniecznie robimy tam badania krwi, żebyśmy mieli odpowiedź na to, czy w ogóle te parametry, które mają w jakimś stopniu pomóc w tolerancji wysiłku, czy one zadziałają. Ta pierwsza grupa trenerów pracuje ze mną blisko do tego stopnia, że często proszą też o sugestie odnośnie programów treningowych, ćwiczeń, jednostek treningowych i ja im to wysyłam.

To jest też duży błąd naukowców, że nie rozumieją dwóch rzeczy. Po pierwsze, że odpowiedzialność za wynik bierze zawsze trener i on ma na plecach ten cały ciężar, a po drugie, że my jesteśmy tutaj w formie usługowej, my służymy trenerom.

Druga grupa to trenerzy, którzy mają wiedzę, ale mniejszą w kierunku tych pomiarów. Wyniki pomiarów, które wykonujemy podczas zgrupowań kadry, dajemy im jako pewną sugestię. To są pewne informacje obiektywne, natomiast oni, według własnego uznania, mogą z nami te tematy przedyskutować. I uważam, że jest to bardzo dobre połączenie, bo ja też nie chcę nic narzucać. Mam przykład z Teneryfy. Byliśmy tam dwa tygodnie z bardzo dużą grupą zawodników. Jestem zbudowany tym, co tam widziałem, bo i współpraca trenerów ze sobą, trenera głównego z pozostałymi trenerami, układała się kapitalnie. Aż miło było na to popatrzeć. Był też z nami Bartek Kizierowski, który przekazuje zawsze ogromną wiedzę, nieopisane wręcz doświadczenie jako były zawodnik i jako trener, który też nie sugerując czy nie wchodząc w pewne rzeczy, jest po to, żeby pomóc. I dużo takich rzeczy nam się łączyło, czyli np. to, co Bartek widzi w kanale przepływowym od razu staramy się przekładać na to, co robimy na lądzie. Zmierzyliśmy i staramy się to połączyć z tym, co oni widzą okiem trenerskim. Więc ta grupa trenerów, moim zdaniem, jest bardzo otwarta na współpracę i dużo z tych rzeczy wykorzystuje.

I trzecia grupa, która jest dosyć, powiedziałbym bierna. To prawdopodobnie wynika z tego, że nie mieliśmy na tyle czasu, możliwości, żeby im pokazać naszą filozofię pracy i jakie są możliwości bazowania na tych wynikach. No i z tą grupą trenerów mamy troszkę utrudniony kontakt, ale wierzę, że to też się zmieni.

Może są tak przekonani do swoich metod, że nie potrzebują niczego nowego?

Jest taka grupa trenerów. Ale też są w niej ludzie, którzy widząc, jak to działa u innych zawodników, zaczynają myśleć. Niestety pokutuje też to, że często wykładowcy, naukowcy nie mają praktycznej wiedzy trenerskiej i wchodzą z pewnymi rzeczami teoretycznymi, które dla trenerów są totalnie nieprzydatne. Tu trzeba się nauczyć rozmawiać jednym językiem. Dlatego ja też się uczę cały czas mówienia językiem pływackim, mimo że moja wiedza na temat treningu pływackiego jest niewystarczająca.

Fot. Adam Nurkiewicz

A co z Katarzyną Wasick czy braćmi Chmielewskimi, którzy trenują w USA? Czy macie też jakiś kontakt, jeśli chodzi o pracę nad siłą?

Bezpośrednio nie mam, z tego względu, że widziałem się z Kasią raz w życiu, na mistrzostwach świata. Natomiast bardzo dobrze nam się współpracuje z jej bratem Robertem Wilkiem i myślę, że dużo z tej współpracy on też wciąga do swojego treningu. Ale myślę, że Kasia czy bracia Chmielewscy są tak dobrze prowadzeni w Stanach, że nie ma potrzeby, żeby w coś ingerować. Z Grzegorzem Olędzkim, polskim trenerem Chmielewskich, bardzo nam się fajnie współpracuje. On był bardzo zainteresowany naszymi pomiarami, chociażby z tego względu, żeby zobaczyć, co się działo z jego zawodnikami po treningach w Stanach. I widać, że trener, który ma przeogromną wiedzę i doświadczenie, bo wychował dwóch takich zawodników, też szuka pewnych informacji. Do tego stopnia, że badaliśmy ich na Teneryfie jeszcze przed wyjazdem.

Kluczem do sukcesu w tej materii jest to, że ja, czyli osoba, która się tym zajmuje, musi być podporządkowana trenerom. To nie może być tak, że ja przyjeżdżam jako naukowiec i zaczynam się mądrzyć. Jestem dla nich i muszę się nauczyć tak dawać im te informacje, żeby dla nich był pożytek, a nie jakieś puste slogany na kartce. To jest też duży błąd naukowców, że nie rozumieją dwóch rzeczy. Po pierwsze, że odpowiedzialność za wynik bierze zawsze trener i on ma na plecach ten cały ciężar, a po drugie, że my jesteśmy tutaj w formie usługowej, my służymy trenerom. Jesteśmy po to, żeby pracować, dawać im materiał, z którego oni skorzystają. Jeżeli tak ta współpraca wygląda, to tutaj praktycznie nie ma żadnych problemów. Wszystko działa tak, jak powinno.

O właśnie. Czy może mi pan powiedzieć, czy w przygotowaniach kadry wszystko jest tak, jak powinno być na 40 dni przed igrzyskami?

Nie mogę tutaj zdradzać wszystkich tajemnic, ale myślę, że trenerzy w bardzo dużym stopniu wykorzystywali informacje z pomiarów. Nie wszystkie są idealne, ale nie ma też żadnej przesady w wynikach.

Pytam o to, bo wiemy z historii startów, że w roku olimpijskim trenerzy pływania potrafili przesadzić z obciążeniami. Czy według pana kogoś w tym sezonie nie poniosło?

Myślę, że nie. Mamy problemy natury okołotreningowej, czyli jakieś choroby, które wyłączają zawodnika na, powiedzmy, tydzień z trenowania, co na miesiąc przed olimpiadą jest sporym problemem. Większość trenerów, którzy współpracują z nami i mają dostęp do pomiarów, kontroluje trening siły i nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek wyniki były szokująco złe. Owszem, zdarza się, że są wyniki, które nie są takie, jak byśmy chcieli. Mogły być lepsze, ale też i gorsze, bo wejście w optymalną formę nie może wypaść na miesiąc przed igrzyskami. Nasze badania są trochę jak otwarta książka, bo w trakcie 25 lat mojej pracy przy wielu dyscyplinach, wiem, że bardzo ciężko jest przewidzieć pewne mechanizmy zachowań sportowców. W jakimś procencie jesteśmy w stanie to zrobić, bo wiadomo, że jakieś kanony istnieją. Natomiast zawsze jest element nieprzewidywalny. Moim zdaniem, kadra będzie tak przygotowana, że nie powinno być u nikogo gorszego startu niż półfinał, żadnych negatywnych niespodzianek. Z tymi, którzy pracują w tym systemie, badają się i podchodzą do tego poważnie, myślę, że niespodzianki mogą być raczej na plus.

Rozmawiam z trenerami, którzy mówią mi: nie mam trenera od przygotowania motorycznego, nie mam na to czasu, wiedzy to co mam robić? Moja odpowiedź często jest taka: to w ogóle nie rób treningu siły. Bo robiąc go źle, można zrobić więcej krzywdy, niż jeżeli w ogóle się go nie stosuje.

Czy jest jeszcze jakiś wątek, który chciałby pan poruszyć w tej rozmowie?

Myślę, że muszę wspomnieć o tym, że Polski Związek Pływacki daje nam duże możliwości. Opiekuję się teraz także piłkarzami ręcznymi i tam jest dużo gorzej z bazą, z zapleczem pomiarowo-administracyjnym, można to nazwać menedżerskim. Więc myślę, że tutaj możliwości, które mamy w tej chwili są naprawdę na wysokim poziomie. Nie przypominam sobie, żebym pracując z jakąkolwiek kadrą miał takie wyjazdy jak z pływakami do Sierra Nevada czy na Teneryfę, gdzie mieliśmy wszystko co się da. Zażyczyłem sobie platformy do pomiarów – od razu ją miałem. W pływaniu zarówno trenerzy, jak i zawodnicy mają z czego korzystać. Pytanie tylko czy będziemy w stanie dalej, już po igrzyskach, kontynuować pracę na takim wysokim poziomie? Wszystko zależy od wyników w Paryżu. Jestem optymistą, bo widzę ten entuzjazm u Pawła Wołkowa. Taką radość, która zaraziła mnie i zaraża innych trenerów, i przenosi się na zawodników. Jest naprawdę stworzony do tego, żeby być liderem i trenerem. Jedna rzecz jednak musi się stać – musimy zdobyć medal. Jeżeli ten medal zdobędziemy, to myślę, że do Los Angeles możemy stworzyć naprawdę wielkie rzeczy, bo wtedy środowisko oportunistów straci oręż do walki. Jest w kadrze dużo młodych trenerów, lecz i starszych, którzy mocno się zmieniają, są elastyczni. Więc jakby nam się udało mieć wynik w Paryżu, to myślę, że przez następne cztery lata naprawdę możemy wiele osiągnąć.

Rozmawiał Stefan Tuszyński

Łukasz Trzaskoma. Fot. Adam Nurkiewicz