Przemysław Miarczyński: Inwestowanie w polskich trenerów ma fundamentalne znaczenie
– W byciu trenerem jest ważne, aby wychodzić poza schemat. Jestem osobą, która zawsze wychodziła poza ramy tradycyjnego żeglarstwa, lubię nowości – mówi w rozmowie z Karoliną Sołtaniuk Przemysław Miarczyński, trener kadry narodowej w windsurfingu, w klasie iQFoil.
„Forum Trenera”: Mija 12 lat odkąd zdobył pan brązowy medal na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Czy ten bieżący rok olimpijski jest dla pana rokiem wyjątkowym?
Przemysław Miarczyński: Nie. W ogóle nie pomyślałem, że to taka rocznica. Pod względem trenerskim jest to na pewno wyjątkowy rok, ponieważ jest to drugi najważniejszy cykl w mojej pracy trenerskiej. Pierwszy to był start Piotra Myszki w Tokio na klasie RS:X, a drugi to igrzyska olimpijskie w Paryżu. W tym roku też mamy szanse na medal olimpijski. Paweł Tarnowski uzyskał rekomendację imienną i jest w bardzo dobrej formie, co zresztą pokazuje od początku roku. Jest oczywiście obawa, że forma przyszła za szybko, spodziewamy się też, że w najbliższym czasie może przyjść obniżka formy, ale to też jest potrzebne, aby się odnaleźć motywacyjnie w stawce na najwyższym poziomie. Chciałbym z Pawłem wywalczyć kolejny medal i to jest nasz cel.
Jak wygląda spadek formy w takim sporcie jak żeglarstwo? To specyficzna dyscyplina, a na formę składa się wiele czynników.
To nie jest typowy sport, jak np. lekkoatletyka, że buduje się formę na najważniejsze starty. W naszym sporcie wiele też zależy od warunków atmosferycznych, specyfiki danego akwenu, ustawień samego sprzętu. Oczywiście budujemy tę formę u zawodników stopniowo, ale aby stale utrzymać się w ścisłej czołówce, trzeba być żeglarzem bardzo wszechstronnym.
Co, Twoim zdaniem, wpływa na idealną formę u czołowego zawodnika klasy iQFoil?
Jest to długofalowy proces. Oczywiście, robimy trening specjalistyczny, dużo techniki, dużo pracy przy sprzęcie. Mamy w regatach kilka formatów wyścigów, każdy ma swoją specyfikę, musimy się przygotować do wszystkiego. Śmiem jednak twierdzić, że na poziomie ścisłej światowej czołówki decydujące znaczenie ma głowa. Jeśli zawodnik ma komfort, nie musi w czasie regat i zgrupowań myśleć o prywatnych problemach, wtedy praca z nim jest zupełnie inna. Poukładanie prywatnych spraw, równowaga w życiu prywatnym i sportowym to klucz do optymalnej formy, a Paweł Tarnowski jest tego idealnym przykładem. W sierpniu podczas Mistrzostw Świata World Sailing w Hadze urodził mu się syn. Mimo, że rywalizował o kwalifikację olimpijską, myślami był z rodzącą żoną. Kwalifikacje dla Polski uzyskał, ale regaty skończył poza czołówką.
Teraz nic już nie zakłóca jego spokoju? Jego i trenera, bo na pana też zapewne takie historie mają duży wpływ.
W tej chwili Paweł ma wszystko poukładane, do tego miał czas, aby zadbać o swoje zdrowie, zaleczył kontuzję, zrobił operację przegrody nosa, bo wcześniej często łapał infekcje. Znakomity trener Zdzisław Staniul, który doprowadził do srebrnego medalu olimpijskiego załogę Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar-Hill mawia, że trzeba mieć w głowie Big Picture. Jeżeli w roku olimpijskim masz chaos w głowie, coś zaburza Twój spokój, coś się dzieje w domu, nie potrafisz zapanować nad zobowiązaniami wynikającymi z kontraktów sponsorskich, nie masz czasu na zaleczenie urazów, to mimo że masz super treningi, nawet wyniki, nie będziesz miał pełnej kontroli nad procesem. A gdy przyjdzie decydujący moment i rozstrzygać się będzie walka o olimpijski medal, te czynniki mogą być decydujące. Jako zawodnik i jako trener obserwowałem takie sytuacje wielokrotnie i dziś, z perspektywy trenera mogę powiedzieć, że nie mam powodów do obaw. Nawet jeśli przytrafiłby się spadek formy, to myślę, że i tak będziemy o ten medal walczyć. Mam nadzieję, że na swoich pierwszych igrzyskach Paweł stanie na podium. Mi się to udało dopiero przy czwartym podejściu i czasami się zastanawiam, co było powodem, że mimo potencjału, nie zdobyłem tego medalu wcześniej.
Przez ostatnie lata, dużo się zmieniło – w szkoleniu, świadomości, budżecie…
Przede wszystkim zmienił się system, windsurfing jest coraz dłużej w programie olimpijskim, mamy więcej metod, systemów, jest wiele elementów, które się poprawiły. Kiedyś było trudniej zdobywać medale dla Polski. Generalnie patrząc na to, jakie mamy możliwości w porównaniu z Francuzami, Hiszpanami, Anglikami, czy nawet Argentyńczykami, uważam że mamy bardzo wysoki poziom żeglarstwa w Polsce. Chodzi mi o możliwości trenowania w Polsce, pogodę, warunki wiatrowe, budżety.
Bardzo optymistycznie to wygląda z pana punktu widzenia, jednak słyszałam taką opinię, że w specyfice igrzysk olimpijskich, ciężko jest zdobyć medal w pierwszym starcie.
Na igrzyskach byłem cztery razy jako zawodnik i raz w Tokio jako trener Piotra Myszki. Medal wywalczyłem za czwartym razem. Przede wszystkim głowa jest bardzo ważna. Umiejętność zderzenia się z olimpijską rzeczywistością, zasadami, obostrzeniami, zwiększonym zainteresowaniem mediów, kibiców, oficjeli i ogólnie – presją. Czasami „wisi siekiera w powietrzu” i musisz sobie z tym poradzić.
A kwestie bezpieczeństwa na igrzyskach olimpijskich? Wiadomo w jakich czasach żyjemy…
Już teraz podczas Pucharu Świata w Hyeres był podwyższony rygor bezpieczeństwa. W porcie na bramkach stali policjanci, wszystkie budynki zostały przed regatami przeszukane przez służby i psy patrolujące. Nie wejdziesz do portu bez pokazania tego, co masz w torbie. A podczas igrzysk olimpijskich będą jeszcze większe obostrzenia. Marsylia, bo tam odbędą się żeglarskie zmagania w ramach igrzysk, jest miejscem hałaśliwym, dużo się dzieje, jest dużo bodźców z zewnątrz. Mi z Marsylią kojarzy się jeden dźwięk – karetki. Byłem tam świadkiem kilku akcji.
Wspomniał pan o Piotrku Myszce. Twój odwieczny rywal, ale też przyjaciel, na końcu podopieczny, po karierze sportowej również skusił się na pracę trenera i obecnie jest w programie Super Trener. Jakie widzisz z tego korzyści?
W żeglarstwie trener, który był zawodnikiem, szczególnie takim na poziomie olimpijskim, z pewnością ma pewien handicap. Do swojego warsztatu wnosi bowiem doświadczenie, empatię i umiejętność zrozumienia tego, co przeżywa jego podopieczny. Praca trenera, podobnie jak w przypadku zawodnika, to ciągła nauka, praca nad warsztatem, nad narzędziami wykorzystywanymi w procesie szkoleniowym. I bardzo się cieszę, że jest taki program jak Super Trener. Inwestowanie w polską myśl szkoleniową ma fundamentalne znaczenie. Płynie z tego dużo korzyści, niestety ja się jeszcze na to nie załapałem, ale cieszę się, że znakomici zawodnicy, jak choćby Piotr Myszka czy Paweł Kołodziński mają taką możliwość. Piotr Myszka teraz pracuje w klasie ILCA 6 kobiet, wspomaga dwie czołowe polskie zawodniczki i ich trenera Jareda Westa. Został rzucony na głęboką wodę, ale jego działania procentują i są owocne.
Dałby pan radę, jako windsurfer, trenować inne klasy?
Pewnie dałbym radę! W byciu trenerem jest ważne, aby wychodzić poza schemat. Jestem osobą, która zawsze wychodziła poza ramy tradycyjnego żeglarstwa, lubię nowości. Zanim klasa iQFoil została wybrana na klasę olimpijską, ja już pływałem na foilu. Byłem trenerem w klasie RS:X, ale też się ścigałem. W pierwszych regatach w klasie iQFoil byłem w finałowych wyścigach, a pracowałem jako trener. Wcześniej była pandemia, bywało, że nie mogłem używać motorówki na treningach, więc czasami schodziłem również na desce, na foilu. Okazało się, że sam siebie dobrze wyszkoliłem (śmiech).
Skąd czerpie pan wiedzę jako trener? W jaki sposób pracuje nad swoim warsztatem, jak się edukuje?
W 2016 roku, kiedy już wiedziałem, że skończę karierę sportową i powoli szykowałem się do roli trenera, Polski Związek Żeglarski bardzo mi pomógł i stworzył podobne warunki, jakie teraz mają trenerzy z programu Super Trener. Przed Igrzyskami w Rio jeździłem z Piotrkiem jako sparingpartner, trener, a po igrzyskach już krok po kroku brałem udział w szkoleniach, zdobywałem nowe papiery, uczyłem się i przekazywałem dalej wiedzę. Jako trenerzy mamy możliwość różnych szkoleń, ale duże znaczenie ma to, aby trener miał doświadczenie z bycia sportowcem. Kiedy zawodnik mówi o swoich odczuciach, przemyśleniach, jesteś w stanie mu powiedzieć, wytłumaczyć na swoim przykładzie, czego to może być kwestia. Zmieniamy to i to, jest lepiej i lepiej. Dużo daje też chemia między trenerem a zawodnikami. Jeśli tego nie ma, bycie najlepszym fachowcem nie zadziała. Trener jest też psychologiem, musi naprawdę dobrze znać swoich podopiecznych.
A propos. Czy w pracy trenerskiej wspomaga pana psycholog?
Od niedawna Paweł współpracuje z psychologiem Danielem Krokoszem. Teoretycznie nie czuł dużej potrzeby, ale jednak widać bardzo dobre tego efekty. Daniel Krokosz jest profesjonalistą, ma doświadczenia w pracy z zawodnikami, którzy zdobywają medale na igrzyskach olimpijskich. Myślę, że Pawłowi dużo to daje.
A jaki jest Paweł za kulisami?
Wiadomo, każdy ma jakieś swoje przywary (śmiech). Paweł jest śpiochem, czasami muszę go wyciągnąć z łóżka, ja byłem inny. Musiałem wstać wcześniej, usiąść, pomyśleć, był to mój pewien rodzaj kontemplacji i uważam takie działanie za słuszne. Paweł raczej lubi pospać i robić rano wszystko na ostatnią chwilę, ale staram się go nauczyć pewnej porannej rutyny.
Jakie cechy ma Paweł, które mogą przeważać nad tym, że jest lepszy od innych? Wygląda jakby miał talent do wygrywania?
Ma bardzo dużą pewność siebie, wielką chęć, ciśnienie, żeby wygrywać wyścigi, pokonywać swoich przeciwników. Pamiętam czas, gdy przyszedł do naszej grupy. Ja jeszcze byłem zawodnikiem. On jako junior nie chciał czekać, żeby z nami wygrać. Czasami czuł się odsunięty, brakowało mu nieco pokory. Był juniorem, my już od dawna ścigaliśmy się w seniorach, ale on nigdy nie stał w kolejce, on od razu chciał być najlepszy. Teraz są kolejni młodzi Polacy, między innymi Stanisław Trepczyński – złoty medalista Młodzieżowych Mistrzostw Świata World Sailing z 2023 roku, którzy wierzą w swoje umiejętności i oczywiście mają to zderzenie ze ścianą w stawce seniorskiej, ale chcą wygrywać. Mają to parcie, charakter i to jest super, jednak muszą mieć też świadomość, że nie od razu Rzym zbudowano, muszą mieć pokorę, respekt do starszych i przede wszystkim wiarę w proces.
W latach 90. ubiegłego wieku Paweł Kowalski, później pan i medal na IO w Londynie, Piotr Myszka, teraz Paweł Tarnowski i fala uzdolnionej młodzieży. Ścieżka wydeptana przez windsurferów w Polsce jest na pewno bardzo motywująca dla młodego pokolenia. Zgodzi się pan?
Cieszę się, że młodzi zawodnicy nie odczuwają takiego wypalenia, patrząc na osiągnięcia seniorów i nie odpuszczają. Dużym plusem w rozwoju polskiego windsurfingu jest zmiana klasy z RS:X-a na iQFoila, szczególnie dla mężczyzn. Otworzyło się naprawdę wiele dróg. Mieliśmy duży problem z naborem młodszych do klasy RS:X, a teraz, mimo tego, że klasa iQFoil jest ekstremalna, młodzi chcą pływać na foilach, osiągać duże prędkości i mieć z tego i więcej zabawy, i więcej adrenaliny.
Jednak słyszałam, że w klasie iQFoil zarząd rozważa zmiany żagla na mniejszy?
Tak, trzeba też się z tym zmierzyć, ale osobiście uważam, że te decyzje są za szybko podejmowane, można poczekać jeszcze jedną kampanię. Klasa iQFoil jest dość nowa i potrzeba czasu na obserwacje. Członkowie zarządu chcą zmienić żagiel na mniejszy ze względu na dość wysoką wagę zawodników. Wśród kobiet optymalna waga to ponad 70 kilogramów, a wśród mężczyzn około 90–95 kg. Myślę, że ta optymalna waga jeszcze by spadła, na początku zawodnicy ważyli jeszcze więcej niż teraz. Im dłużej klasa jest w programie igrzysk, tym zawęża się margines błędu. Teraz jest obawa, że waga bardzo mocno spadnie. Trochę inna sytuacja jest wśród kobiet, bo jednak w średnich warunkach wiatrowych, najszybsze żeglarki ważą ponad 80 kg, co już jest sporo. Dążyłbym do tego, aby windsurferzy mieli atletyczną budowę, a nie wyglądali jak chodzące kulki. Z tym pomysłem wyszli Azjaci, Hiszpanie, Argentyńczycy, którzy mają niższych zawodników. Niemniej i tak wzrost będzie odrywał dużą rolę, ponieważ trzeba „mieć ramię”.
Ciekawą kwestią są także serie medalowe, które zostały wdrożone kilka lat temu. Z perspektywy widzów i kibiców coś wspaniałego, w końcu żeglarstwo stało się trochę bardziej „sensowne” dla obserwatora. Jakie są zasady?
Do serii medalowej wychodzi najlepszych dziesięciu zawodników, którzy rywalizują w ćwierćfinałach, półfinałach i finałach. W zależności od zdobytego miejsca w wyścigach eliminacyjnych, zawodnik kwalifikuje się do danej tury. Obecnie jest tak, że zawodnik, który jest liderem w serii kwalifikacyjnej, jeszcze przed finałami ma zagwarantowany medal co najmniej brązowy. Ale pozostali muszą już o niego walczyć i w serii medalowej wszystko może się zdarzyć. W przypadku Pawła taki rodzaj rywalizacji jest mocno na plus. Paweł lepiej działa w stresie, nie paraliżują go emocje, tylko motywują i pozytywnie nakręcają, jest w stanie się bardziej skoncentrować. Widać to właśnie w wyścigach medalowych, w których przeważnie pnie się do góry.
Podsumowując na koniec… Medal jako zawodnik zdobyłeś na czwartych igrzyskach, czy w roli trenera zdobędziesz na drugich?
To najtrudniejsze pytanie! Zagwarantować tego nie mogę, ale jesteśmy na dobrej drodze i myślę, że jest to możliwe! Na pewno głęboko w to wierzymy.