TOKIO pod obserwacją

Autor: Forum Trenera
Artykuł opublikowany: 25 listopada 2019

Tomasz Kryk, trener kadry narodowej kajakarek, opowiada „Forum Trenera” o przygotowaniach do igrzysk olimpijskich w Tokio. – Zacząłem je tydzień po zakończeniu igrzysk w Rio de Janeiro – mówi.

Forum Trenera: Był pan z kadrą kajakarek w Tokio na zawodach przedolimpijskich. Jakie wnioski nasuwają się panu po tej wizycie?
Tomasz Kryk, trener kadry narodowej kajakarek: Wylądowaliśmy w Tokio 11 września. Pierwsze wrażenie? Gdy przechodziliśmy z rękawa do samochodu, uderzył nas podmuch nieprawdopodobnego gorąca. To był podmuch jak z otwartego piekarnika. Sprawdziliśmy temperaturę. Było 35 stopni. Wilgotność – 85 procent. Ten pierwszy dzień był najgorszy i dał nam wiele do myślenia. Spotkaliśmy się też z innymi zjawiskami charakterystycznymi dla Japonii. Wylądowaliśmy dwa dni po przejściu tajfunu, jednak w porze igrzysk organizatorzy się ich nie spodziewają. Dotknęły nas też dwa lekkie wstrząsy sejsmiczne. To jest tam naturalne. Japończycy są przygotowani na to, by radzić sobie z tymi zagrożeniami.

Zakładam, że nie pojechaliście tam nieświadomi tego, co was spotka na miejscu?
T.K.: Wiedzieliśmy o wszystkim, ale jednak na miejscu przekonaliśmy się, że trzeba idealnie przygotować się do tego, co nas spotka za rok. Ważna jest ta świadomość. Doktor Dariusz Sitkowski z Instytutu Sportu stale nam powtarza, że istotną rzeczą jest właściwe nastawienie zawodników i trenerów do tych warunków. W Tokio, z polskiego punktu widzenia, najbardziej istotną kwestią jest zmiana strefy czasowej i dostosowanie się do subtropikalnego – wilgotnego – klimatu.

Zacznijmy od strefy czasowej. Ma pan doświadczenie ze zmianą stref czasowych. Poprzednie igrzyska odbyły się w Rio de Janeiro.
T.K.: Teraz pierwszy raz byłem na zawodach na Dalekim Wschodzie. Do tej pory zawsze zmieniałem strefy czasowe na zachód od Polski i w Brazylii czy w Kanadzie było nam dużo łatwiej. Wtedy zmiany wprowadzaliśmy już w Polsce. Przed igrzyskami w Rio w końcowej fazie zgrupowania wstawaliśmy godzinę później. Zyskaliśmy na czasie. Wyjechaliśmy na zgrupowanie do Portugalii i zaoszczędziliśmy kolejną godzinę. Z Portugalii do Brazylii mieliśmy krótki lot. Zostało nam 4–5 godzin do wyrównania. W Rio de Janeiro ominął nas problem aklimatyzacji w strefie czasowej. W czwartek wylądowaliśmy, od poniedziałku mieliśmy wyścigi. Już w pierwszym bloku finałowym nasze zawodniczki zdobyły dwa medale.

Ale wyjazd na Daleki Wschód rodzi inne problemy. Tam proces aklimatyzacji czasowej znacznie się wydłuża. Posłużę się przykładem, by ukazać, jak to wygląda. Kiedy w Polsce zabawimy się trochę dłużej i położymy się spać o trzeciej w nocy, to zaśniemy od razu. I tak jest na zachodzie. A jeżeli położymy się spać o 15, to trudniej będzie nam się do tego przyzwyczaić, a tak jest na Dalekim Wschodzie.

Czyli tak jak przed wyjazdem do Brazylii będziecie się dostosowywać do strefy czasowej już w Polsce?
T.K.: Tak. Będziemy starali się zniwelować jedną godzinę w kraju. Znajdę taki ośrodek, w którym pobudkę będziemy mieć o 5.30, a śniadanie o 6 rano. Może to będzie ośrodek na poznańskiej Malcie. W takim rytmie chcemy pobyć dwa dni i potem polecieć do Japonii. Do wyrównania zostanie nam około pięciu godzin.

A jak to wyglądało przed tegorocznym wrześniowym wyjazdem?
T.K.: Pominęliśmy na razie proces wczesnego wstawania w Polsce. Kazaliśmy dziewczynom drzemać w samolocie, ale zabroniliśmy im spać później. Wylądowaliśmy o godzinie 8 rano czasu japońskiego, czyli o 1 w nocy czasu polskiego. Później zważyliśmy kajaki, zawodniczki ustawiały siedzenia, zadbały o szczegóły. Nie poszliśmy na trening, tylko na wspólny obiad, i zasnęliśmy w porze japońskiej, czyli o godzinie 22. U nas była 14. Większości osób trudno było zasnąć, z budzeniem nie było problemu. Ta pierwsza noc nie jest najgorsza, ale dwie kolejne sprawiają kłopoty. Byliśmy tam przez siedem dni i przyzwyczailiśmy się, zaczęliśmy wchodzić w japoński rytm dobowy. Gdy wróciliśmy do Polski, znów trzeba było się przestawiać.

Sprawa dostosowania się do klimatu jest bardziej istotna. Widać to było zresztą podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Dosze, ale także podczas zawodów przedolimpijskich w Tokio. Wiele tzw. test-eventów rozgrywanych na przełomie lipca i sierpnia pokazało, że zawodnicy mogą nie wytrzymać upału i wilgotności.
T.K.: To będą igrzyska, które postawią wyjątkowo wysokie wymagania w konkurencjach wytrzymałościowych. Wzrost temperatury wewnętrznej, spowodowany dużym obciążeniem termicznym, limituje zdolność do wykonywania wysiłku. Ale na przykład w takich konkurencjach jak rzuty, skoki, sprinty, takie warunki sprzyjają dobrym rezultatom. Przy rozgrzanych mięśniach zawodnik generuje większą moc. Zmniejsza się też podatność na urazy.

Może być z tym różnie. Widzieliśmy, co działo się w Dosze u lekkoatletów. Poziom pchnięcia kuli był bardzo wysoki, ale oszczepnicy mieli problem i ich wyniki nie były zadowalające. Na stadionie w Katarze z powodu dmuchaw klimatyzacyjnych pojawiły się jakieś zawirowania powietrza.

Po naszych wrześniowych zawodach trudno nam ocenić możliwości zawodników na podstawie czasów. Przeważnie zawodniczki pływały pod wiatr. Nie zapominajmy o tym, że startowały we wrześniu, było trochę chłodniej. Wszyscy zdają sobie sprawę ze specyfiki igrzysk w Tokio. Na zawody przyjechała cała światowa czołówka. Chcieli zapoznać się z torem i warunkami. Wynik nie był istotny, choć każdy się starał.

Czy jesteście zabezpieczeni przed upałami?
T.K.: Od paru lat kajakarki kadry narodowej korzystają z kamizelek chłodzących. Już dawno je zamówiliśmy, kupił je Polski Związek Kajakowy. Niektóre zawodniczki mają w zestawie po dwie kamizelki. Zamówiliśmy basen do chłodzenia z zewnętrznym agregatem. W basenie woda schładza się do 9 stopni i pozwala przyspieszyć restytucję. W Tokio przyjrzeliśmy się dokładnie wszystkim obiektom sportowym, hotelom, transportowi. Wszystkie hotele są klimatyzowane, w autokarach też jest klimatyzacja. I to też może być niebezpieczne z innego punktu widzenia, bo jak się wchodzi z upału do autobusu, w którym jest 15 stopni, to można się przeziębić. Zawodniczki miały czapki, kaptury, żeby się zabezpieczyć przed gwałtowną różnicą temperatur. Dla nas – trenerów – najważniejsze będzie utrzymanie dyscypliny w grupie. Warunki klimatyczne, znaczne odległości nie pozwalają na wyjścia z hotelu. Muszą panować surowe reguły. To będzie zakon. Zawodniczki będą miały czas na zwiedzanie Tokio po starcie. Innej możliwości nie ma.

Miał pan pomysł, żeby w ramach aklimatyzacji do strefy czasowej i warunków klimatycznych przygotowywać kadrę olimpijską w Korei Południowej.
T.K.: W Tokio nie możemy trenować, bo nie ma odpowiednich akwenów, a na torze olimpijskim w pierwszym tygodniu igrzysk startują wioślarze. Byłoby to zresztą bez sensu, bo wysoka wilgotność i temperatura są wrogami długiego treningu na wodzie. Chciałem, aby moje zawodniczki trenowały przed Tokio na torze olimpijskim w Seulu. Sprawdzaliśmy – od końca maja do jesieni tor jest nieużyteczny dla wyczynowych sportowców, bo zarasta. Od czasu igrzysk w 1988 roku nigdy go nie pogłębiali. Odbywają się tam wyścigi łodzi motorowych. Znaleźliśmy alternatywne miejsce w Andong. Dobry tor, dobre warunki hotelowe i bardzo gościnni gospodarze, ale ostatecznie kilka miesięcy temu zrezygnowaliśmy i zdecydowaliśmy się, by jako miejsce przygotowań wybrać japońską miejscowość Ena.

Skąd taka zmiana decyzji?
T.K.: Po pierwsze, zdecydowała długość podróży do Tokio. Z Eny do Tokio kursuje pociąg, dojeżdża się w półtorej godziny. Czyli będzie tak, że w sobotę rano przeprowadzimy jeszcze trening, popołudnie i wieczór poświęcimy na podróż i akredytację w wiosce olimpijskiej, w niedzielę będziemy mieć trening na torze olimpijskim, a w poniedziałek start. Gdybyśmy byli w Korei, stracilibyśmy całą sobotę na podróż. Bylibyśmy pozbawieni możliwości treningu. W Japonii znacznym ułatwieniem będzie transport sprzętu. My nie transportujemy kąpielówek, ale ciężkie łodzie i osprzęt. Niemiecka firma, która przewozi nam kajaki z Polski do Tokio, przetransportuje je również z Eny na tor olimpijski, co jest znacznym ułatwieniem. Ponadto Ena to dobre miejsce do adaptacji, klimat jest łagodniejszy niż w Tokio, teren pagórkowaty, dużo zieleni. Zawodniczki będą miały też czas, by się zregenerować.

Jak pan ocenia tor olimpijski w Tokio?
T.K.: Na mocną czwórkę, lepszy niż w Rio de Janeiro. Tor jest oddzielony śluzą od morza, położony dwa metry wyżej – w kanale portowym. Jest bardzo szczelny. Japończycy wpadli na doskonały pomysł, by wytłumić fale. Makarony do nauki pływania poowijali siatką ogrodzeniową i umieścili je na zewnątrz toru. Dzięki temu patentowi fale są wygłuszone, odbijają się i nie wracają. Warto ten pomysł zastosować i u nas w Wałczu. Jak na każdym takim akwenie będą wiały wiatry. Przez cztery dni wrześniowych zawodów raz wiało nam z boku od strony morza, dwa razy z przodu i raz od strony trybun. Rozmawiałem na miejscu z trenerami z zagranicy. Każdy będzie się modlił o to, by warunki do startu były sprawiedliwe dla wszystkich. Przyroda może spłatać figle na każdym torze na świecie.

Od kiedy zaczął pan myśleć o przygotowaniach do igrzysk w Tokio?
T.K.: Tydzień po zakończeniu igrzysk w Rio de Janeiro. Pomagał mi syn. Korzystał z zagranicznych portali wioślarskich, które wskazywały potencjalne miejsca pobytu przed igrzyskami. Stąd pojawił się pomysł na Koreę Południową i tor w Andong. Byliśmy tam na rekonesansie. Od czterech lat zapoznaję się z problematyką dostosowania organizmów sportowców do stref czasowych i klimatycznych.

Korzysta pan z pomocy zewnętrznej?
T.K.: Cały czas radzimy się doktora Dariusza Sitkowskiego z Instytutu Sportu. Ma ogromną wiedzę oraz doświadczenie z igrzysk w Pekinie. Korzystamy również z porad lekarzy z Centralnego Ośrodka Medycyny Sportowej. Cały czas próbowaliśmy też różnych rozwiązań, które pozwoliłyby nam na dobre przygotowania do igrzysk i osiąganie lepszych wyników.

Jakie to są rozwiązania?
T.K.: Wraz z Instytutem Sportu nasze zawodniczki uczestniczą w programie Kaatsu prowadzonym przez Michała Górskiego. Projekt jest realizowany z dotacji MSiT. To jest niezwykle skuteczna metoda, bardzo nam pomogła. Kadrowiczki dostrzegły w niej nowy bodziec treningowy, dopytywały się w końcówce BPS-u, jak jeszcze ją udoskonalić. Kaatsu przeformatowuje organizm w stronę wysiłków tlenowych. W sporcie kwalifikowanym obciążenia z rehabilitacji są za małe. Zawodnik jest bowiem tak zahartowany, że można mu aplikować większe obciążenia i tu widzimy pole do zmian. Chodzi o to, by sportowiec nie pracował długo z małym ciężarem, ale z normalnym ciężarem, a wydłużalibyśmy przerwę wypoczynkową. Cały czas jesteśmy w kontakcie z Instytutem Sportu, bo chcemy dalej wykorzystywać Kaatsu.

Wprowadziliśmy też test kinezjologiczny. Na jego podstawie lekarze wprowadzają suplementy diety, wskazują na nietolerancję pokarmów. W tym sezonie po raz pierwszy żadna zawodniczka nie miała problemów z wagą, myślę, że właśnie dzięki kinezjologii. Zwrócił nam na to uwagę tenisista Łukasz Kubot. Większość czołowych tenisistów na świecie w swoich sztabach również korzysta z usług kinezjologów. W przyszłym sezonie chcemy również zrobić badania genetyczne, co pozwoli nam na przykład odpowiedzieć na pytanie, jakie pokarmy stosować, by przyspieszyć regenerację organizmu.

Bardzo dbamy o trening ogólnorozwojowy. Od października do marca bazujemy na przygotowaniu ogólnym. Zawodniczkom wprowadzamy do programu treningowego na przykład ćwiczenia z płotkami. Czuwa nad tym Bogusław Goszkowski.

Staram się rozmawiać z ludźmi, konsultować i wykorzystać wiedzę dla naszych zawodniczek. Na zgrupowaniu w Livigno spotkałem Rafała Majkę. Pytałem go, jak on to robi, że jedzie na sześciogodzinny trening i bierze ze sobą tylko jeden, najwyżej dwa bidony z płynem izotonicznym. Polecił mi produkt jednej z firm. Sprawdziliśmy ten preparat i sprowadziliśmy go. Zawodniczki bardzo go chwalą, w przyszłym sezonie chcemy go stosować.

Czy ta pomoc „z zewnątrz” jest niezbędna, by trener mógł się rozwijać?
T.K.: Każdy trener dochodzi w pewnym momencie do ściany. Potrzeba nowych bodźców, stałego rozwoju. W czasie transmisji lekkoatletycznych mistrzostw świata Monika Pyrek powiedziała mądrą rzecz, że sukcesy naszych lekkoatletów to zasługa wielu młodych trenerów, którzy cały czas się uczą. Nie wyobrażam sobie swojej pracy bez poszerzania wiedzy i słuchania innych. To pomaga w każdym aspekcie. Dwa razy do roku jeździmy na zgrupowania w średnie góry. Ja wybieram ostatnio Livigno. Jeżdżąc tam, utwierdzam się w przekonaniu, że robię dobrze, widząc, że przebywają tam zgrupowaniach liczących się sportowców z całego świata. Tam spotkaliśmy Rafała Majkę, tam ma wykupione miejsca w apartamentach – położonych na wysokości 2 tys. m n.p.m. – kadra narodowa Duńczyków w kolarstwie, z aktualnym mistrzem świata Madsem Pedersenem.

Jaki ma pan cel medalowy na Tokio? Uda się wreszcie zdobyć złoty medal?
T.K.: Mówię oczywiście o kadrze kobiet. Może się uda poprawić wynik z Rio de Janeiro i zdobyć trzy medale? Na mistrzostwach świata w trzech konkurencjach olimpijskich były trzy medale, we wszystkich konkurencjach były finały. W punktacji olimpijskiej po raz kolejny byliśmy w pierwszej trójce, na drugim miejscu. To kolejny taki sezon. Strata do najlepszych jest niewielka, coraz mniejsza. Oczekiwania mamy więc wysokie. Chcemy pojechać dobrze przygotowani, na miarę naszych możliwości i potencjału. Nie wywieramy na sobie presji.