W zawodzie trenera komunikacja jest kluczowa
– To nie ja wybrałam pływanie, to pływanie wybrało mnie. I jestem w nim do dzisiaj – mówi Beata Pożarowszczyk-Kuczko, trenerka pływania paralimpijskiego, fizjoterapeutka, wybrana przez PKOl na trenerkę roku 2023.
„Forum Trenera”: Dlaczego pływanie, dyscyplina tak trudna, wymagająca wielu godzin samotnego zmagania się z wodą i własnym ciałem, jest aż tak popularna? Nie ma w niej przecież wielkich pieniędzy.
Beata Pożarowszczyk-Kuczko: Pływanie jest zdrowe, znakomicie wpływa na nasz układ krwionośny i oddechowy. Jest piękne, bo woda to żywioł w którym człowiek, który umie pływać, czuje się komfortowo. Zwłaszcza osoby z niepełnosprawnościami łatwiej zapominają o ograniczeniach swojego ciała. Czy to sport dla samotnych? Niby tak, a jednak pracuje się w grupie, więc jest frajda ze współdziałania i bycia razem. Widzę mnóstwo zalet.
Czyli wybór jakiego dokonała pani w dzieciństwie był słuszny?
Trafiłam do szkoły podstawowej, w której pływanie było obowiązkowe, więc to nie był mój wybór. Gdybym jednak tego nie pokochała, nie byłabym tu do dziś. 17 lat byłam zawodniczką, a potem naturalnie przeszłam na drugą stronę basenu, czyli zostałam trenerką. Studiowałam fizjoterapię, gdzie pływanie niepełnosprawnych było przedmiotem obowiązkowym. Mieliśmy zajęcia we wrocławskim klubie „Start” – zaczęłam tam pracować w trakcie studiów.
Odnosiła pani sukcesy w juniorach, ale przejście do seniorów nie przyniosło oczekiwanych wyników. Nie zniechęciło to pani?
Nigdy nie stawiałam wszystkiego na jedną kartę. W szkole zawsze dobrze sobie radziłam. Przejście z wieku juniora do seniora to nie był tylko mój problem. To problem powszechny w pływaniu i w ogóle sporcie. Widzę to dziś jako trener. Kiedy jadę na mistrzostwa Polski 14-latków, startuje na nich 600 zawodników, ale już dwa lata później w mistrzostwach 16-latków jest ich o połowę mniej. Słabsze wyniki powodują, że duża część zawodników zniechęca się i rezygnuje. Rolą trenerów jest utrzymanie ich motywacji. Stworzenie takich warunków, żeby chcieli pływać także w momentach kryzysu, z którego potem często wychodzą i osiągają naprawdę wysoki poziom. Mnie się to nie udało. Tylko nieliczni, wybrańcy osiągają sukcesy także w seniorach, na igrzyskach, czy mistrzostwach świata. Swoje niepowodzenie przyjęłam z pokorą. Ale pływałam długo, bo basen wciąż był dla mnie strefą spokoju. Kiedy wkładałam głowę pod wodę, mogłam się wyciszyć, zapomnieć o kłopotach, zmęczyć się fizycznie, ale zregenerować psychicznie.
Czym różni się pływanie niepełnosprawnych od pełnosprawnych? Albo raczej praca z niepełnosprawnymi i pełnosprawnymi pływakami?
Z mojego punktu widzenia właściwie niczym w tak zwanych wysokich grupach, czyli u osób, których niepełnosprawność jest lekka. Oczywiście jest różnica logistyczna, bo jeśli wyjeżdżamy na obóz z pływakami na wózkach, musimy zadbać o to, by mieli odpowiednie warunki do podróżowania i pobytu. Kiedy jednak mój zawodnik wchodzi do wody, różnice się kończą. Sport niepełnosprawnych jest takim samym wyczynem jak sport ludzi pełnosprawnych. Pracujemy tak samo ciężko, z tym, że bierzemy pod uwagę pewne ograniczenia w sprawności zawodnika, czyli różnice w jego technice pływania. To właściwie wszystko.
Czyli sport niepełnosprawnych i ich rehabilitacja nie mają już ze sobą nic wspólnego?
Mają na początku. Wtedy większość niepełnosprawnych traktuje sport jako lekarstwo na izolację, sposób na przełamywanie barier, poprawienie swojej sprawności. Zadbanie o psychikę, jakość i komfort życia. Myślę, że jeszcze do 2000 roku po stosunkowo niewielkim wysiłku i treningu można było uzyskiwać niezłe wyniki. Dziś sport osób z niepełnosprawnościami poszedł tak do przodu, korzysta z najnowszych metod treningu, że w wielu dyscyplinach rezultaty niepełnosprawnych zbliżają się do wyników w pełni sprawnych. W pływaniu akurat jeszcze nie, woda weryfikuje zawodników, ale sport paralimpijski staje się takim samym wyczynem jak olimpijski. W treningu, w metodologii, intensywności pracy różnice coraz bardziej się zacierają.
Jaki jest pani pomysł na bycie trenerem?
Wychowywanie zawodników świadomych, którzy nie boją się mówić o swoich potrzebach. Kiedy w 2022 roku zostałam trenerką kadry narodowej pływaków, zrobiłam pierwszą odprawę i poprosiłam, żeby nikt nie bał się ze mną rozmawiać. Przecież my trenerzy nie siedzimy w głowach zawodników, nie wiemy, czy coś ich boli, co czują i czego im trzeba. Komunikacja jest kluczowa. Tak jak przyjemność ze wspólnej pracy. Nie wyobrażam sobie, żebym nie lubiła ludzi, z którymi spędzam 180 dni w roku na różnych zgrupowaniach. Oczywiście trening w basenie prowadzę na moich zasadach, bywam surowa i wymagająca jeśli trzeba, ale potem przychodzi czas odpoczynku. Żartujemy, gramy w gry planszowe, idziemy na lody, albo bawimy się w coś dla rozrywki. Przyjazna atmosfera w grupie pomaga pływakom zaakceptować uciążliwości treningu. I w efekcie osiągać lepsze wyniki.
Stanowisko trenera kadry pływaków zawdzięcza pani sukcesom osiągniętym z Oliwią Jabłońską, mistrzynią świata i paralimpijską.
Tak. Pracujemy razem od 2016 roku. Igrzyska w Rio de Janeiro nie były dla niej udane, więc postanowiła zmienić trenera. Zapytała, czy chcę ją poprowadzić. Zmieniłyśmy jej sposób przygotowań i w pierwszych latach poprawiła o ponad 6 sekund wynik w swojej koronnej konkurencji – 400 m stylem dowolnym. Została najlepszą zawodniczką kadry. Wygrała mistrzostwa świata, pobiła rekord Europy, w Tokio zdobyła jedyny dla Polski medal w pływaniu, biorąc pod uwagę Igrzyska Olimpijskie i Paralimpijskie.
Taki sukces buduje sportowca, ale i jego trenera.
W środowisku mówimy, że trener jest tak dobry jak wyniki jego zawodników. Talent i pracowitość Oliwii nie podlegają dyskusji, przy niej mogłam się pokazać, zostałam zauważona w środowisku, mam swój udział w jej wynikach. Wiem jednak, ile pracy włożyłam, żeby zdobyć wiedzę jaką mam i kompetencje. Nie uważam wiec, żebym też sama nie zapracowała na swój sukces. Po Tokio rozpisano konkurs na trenera kadry, ale ja nie planowałam w nim wystartować. Słyszałam jednak słowa zachęty z wielu stron i w końcu pomyślałam, że spróbuję. Złożyłam dokumenty, a zarząd Polskiego Komitetu Paralimpijskiego postanowił dać szansę kobiecie.
W sporcie wyczynowym, który z natury jest raczej zmaskulinizowany
W pływaniu jest taki stereotyp, że kobiety się sprawdzają w pracy z małymi dziećmi. Jako nauczycielki pływania, specjalistki od pierwszego kroku. Na tym poziomie pracuje ich nawet więcej niż mężczyzn. Są dla tych dzieci jak mamy. Im wyższy stopień profesjonalizacji sportu, tym bardziej te proporcje zaczynają się odwracać i na samym szczycie pozostają głównie trenerzy mężczyźni. Sadzę, że nie jest to ani dobre, ani sprawiedliwe. Nie ma żadnego uzasadnienia. Kobiety mogłyby wnieść do każdego sportu inny punkt widzenia, inne podejście do pracy i zawodników. To by wzbogaciło dyscyplinę i w żaden sposób nie zagrażałoby mężczyznom. Ale jest jak jest, a to marginalizowanie roli kobiet w sporcie, nie jest wyłącznie polskim problemem. Próbuje się z tym walczyć, na przykład przez pomysły takie jak ministra sportu Sławomira Nitrasa, który chce, by związki sportowe wprowadziły 30 procent kobiet do swoich zarządów.
Uważa pani, że to dobry pomysł?
Od czegoś trzeba zacząć. Sama współpracuję z kobietami i nie widzę, żeby były mniej profesjonalne od mężczyzn. Często bywają bardziej racjonalne, chętne do dokształcania się, rozwijania i lepiej od mężczyzn znoszą porażki. Inność kobiet widzę jako ich zaletę, nie wadę.
Powiedziała pani nawet kiedyś, że niepełnosprawni i kobiety są w sporcie w podobnej sytuacji.
Jedni i drudzy są niedoceniani, a jednocześnie mają ogromny potencjał. W ogóle jestem zwolenniczką integracji między sportowcami niepełnosprawnymi i pełnosprawnymi. To służy jednym i drugim. Zwykle sportowcy pełnosprawni są zdumieni i zmotywowani kiedy widzą, ile barier pokonują niepełnosprawni. Mają impuls, by docenić to, co mają. Wspólna praca na zgrupowaniach przynosi czasem naprawdę znakomite efekty.
Sport niepełnosprawnych jest zwykle tylko ubogim krewnym sportu profesjonalnego, który obraca dużymi pieniędzmi. Czy pani i pani pływacy wciąż to czujecie?
Nikt z moich zawodników nie narzeka na warunki treningu. Wróciliśmy właśnie ze zgrupowania w Belek w Turcji, w najlepszym w Europie ośrodku przystosowanym dla parapływaków. Zawodnicy na wózkach wsiadają tam do windy i zjeżdżają wprost na basen. Mieliśmy wszystko, czego nam było trzeba. Wyjeżdżaliśmy na zawody Pucharu Świata: w lutym byliśmy w Australii, potem we Włoszech, był też start w Berlinie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że kadra paralimpijska przygotowująca się do startu w Paryżu jest w uprzywilejowanej sytuacji i nie wszyscy sportowcy niepełnosprawni mogą trenować w takich warunkach. Ja podchodzę do tego tak, że jeśli czegoś nam brakuje, trzeba o to powalczyć. Są fundacje, programy dla niepełnosprawnych, z których można korzystać.
Mankamentem jest może system stypendialny, bo wymaga, żeby na mistrzostwach świata wystartowało w każdej konkurencji co najmniej 12 zawodników z ośmiu krajów, a czasem przyjeżdża mniej, bo dla Amerykanów, Włochów czy Kanadyjczyków liczą się tylko medale i wysyłają wyłącznie tych pływaków, którzy są w czołowej czwórce światowego rankingu. Nie jest więc winą naszego zawodnika, że w jego konkurencji nie było 12 rywali z ośmiu krajów, a tylko wtedy dostaje pełne stypendium.
Brzmi pani bardzo optymistycznie.
Bo w ostatnich 10 latach sport paralimpijski bardzo się rozwinął. Jest już pokazywany w telewizji, są transmisje z igrzysk niepełnosprawnych. Można oczywiście jeszcze poprawić promocję, za czym poszłaby większa liczba sponsorów. Ale czytałam taki artykuł w prasie australijskiej, że parapływacy w tym kraju zostali dla sponsorów grupą najbardziej pożądanych sportowców. Czyli ich wartość medialna była wyższa niż zawodników kadry pełnosprawnych po Igrzyskach w Tokio.
Po paraigrzyskach w Tokio zabrała pani swoich pływaków na mistrzostwa świata. Wracali z nich z dużymi sukcesami.
Dwa lata temu zdobyli pięć medali, rok temu w Manchesterze siedem, z czego sześć w konkurencjach paralimpijskich, które będą rozgrywane w Paryżu.
Jak to się udało?
Wprowadziłam pewne wymagania, które przyniosły efekty. Konkretniej, zaczęliśmy zwracać uwagę na to, żeby szczyt formy zawodników przypadał na najważniejsze imprezy. Wcześniej często bili rekordy życiowe na zawodach niższej rangi. Na przykład Jacek Czech. Przeanalizowałam jego wyniki i okazało się, że najlepsze czasy uzyskiwał nie na mistrzostwach świata, ale gdzieś po drodze. A przecież wiemy, którego dnia nasz pływak startuje w najważniejszej imprezie. Plan przygotowań ustalony jest tak, żeby apogeum dyspozycji uzyskiwał właśnie wtedy. To nie jest kwestia przypadku, czy losu. To wszystko da się zaplanować i zrobić. Pomogło nam też to, że Kamil Osowski zmienił klasę startową i jest teraz w swojej numerem 1. Z Manchesteru przywiózł dwa złote medale.
Klasa startowa? Mogłaby pani to wyjaśnić?
W sporcie niepełnosprawnych klasyfikacja to sprawa kluczowa. A była u nas zaniedbana. Jestem właśnie na szkoleniu prowadzonym przez klasyfikatora międzynarodowego, co ma sprawić, że nauczymy się klasyfikować naszych zawodników według najwyższych standardów światowych. Jak już mówiłam kończyłam fizjoterapię i być może jest mi łatwiej zrozumieć do jakich grup przydzielić zawodników ze względu na ich niepełnosprawność. Jeśli zrobimy to poprawnie, nasze pływanie paralimpijskie wykona kolejny krok do przodu, a szansa na sukcesy będzie większa.
Może pani wytłumaczyć na czym polega klasyfikacja zawodników?
Mamy 14 grup startowych w pływaniu paralimpijskim. 10 z nich to grupy startowe dla zawodników z niepełnosprawnością narządu ruchu, trzy z niepełnosprawnością narządu wzroku i jedna dla zawodników z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim, czyli o IQ poniżej 75. Każdy zawodnik jest klasyfikowany do jednej z grup i startuje w niej. Jeśli zaczyna osiągać wyniki na poziomie światowym, przechodzi klasyfikację międzynarodową. Z tym, że w każdym roku liczba tych klasyfikacji jest ograniczona. Na początku sezonu World Para Swimming informuje Polskę, że może wysłać do klasyfikacji na przykład czterech zawodników. Ważne jest by klasyfikacja w kraju była dobrze zrobiona, bo jeśli wyślemy pływaka z grupy 3, a tam zostanie sklasyfikowany do grupy 5, to automatycznie ten zawodnik z trzeciej pozycji w rankingu grupy 3 spadnie na 30 w grupie 5. I nie będzie miał szans na sukcesy w mistrzostwach świata, czy Igrzyskach Paralimpijskich.
Jak się zmienia trening pływacki?
Samotne pływanie od ściany do ściany dotyczy już w większości tylko specjalistów od długich dystansów. Ci, którzy startują na średnich i sprinterzy, częściej wychodzą na ląd. Ćwiczą w siłowni, w grupie. Nie są już takimi samotnikami, jakimi my byliśmy 15 lat temu. Pływanie to wciąż sport indywidualny, ale siła zespołu odgrywa coraz większe znaczenie. Poza tym dąży się do tego, by rozwój zawodnika stawał się bardziej harmonijny. Przykład Boba Bowmana i Michaela Phelpsa pokazał, że jeden trener zajmujący się zawodnikiem przez lata to jest często lepsze wyjście. U nas było kiedyś tak, że w klasach 1–3 dziecko miało jednego trenera, potem innego, w gimnazjum kolejnego, a w liceum następnego. Każdy z nich chciał coś osiągnąć, więc cisnął na wynik tu i teraz, tymczasem jeden trener przez lata może widzieć pracę z pływakiem jako logiczny proces, który ma zaprowadzić go do celu.
Mówiła pani, że kluczowa jest atmosfera na zgrupowaniach.
Byłam kiedyś na szkoleniu prowadzonym przez brytyjskiego trenera. Opowiadał, że mają znakomitych szkoleniowców, który nie wytrzymują presji zawodów. Na treningach sprawdzają się świetnie, na dużych imprezach nie, więc nie są na nie zabierani, żeby ich nerwowość nie udzielała się pływakom. Ja uważam, że atmosfera na zgrupowaniach to klucz do sukcesu. Trenerzy powinni słuchać zawodników. I rozumieć, że każdy z nich może wymagać innego podejścia, dla jednego lepszy będzie ten trener, dla innego inny. Jeden woli pracować z mężczyzną, a drugi z kobietą. I nie ma się na co obrażać.
Pracę trenerki łączy pani z pracą naukową. To pomaga, czy jednak przeszkadza?
Bez problemu da się to połączyć. Nauczyciel akademicki musi wypracować w ciągu roku określoną liczbę godzin. Mogę to ułożyć tak, żeby nie kolidowało ze zgrupowaniami kadry. A ponieważ na uczelni prowadzę zajęcia praktyczne z motoryczności sportowca i tematami pokrewnymi z fizjologią wysiłku fizycznego, aktualizuję swoją wiedzę, jestem na bieżąco. Dzięki temu mogę układać plany treningowe dla zawodników według najnowszych standardów, które się pojawiają.
Ilu zawodników jest teraz w kadrze?
26, ale w bezpośrednich przygotowaniach do Igrzysk Paralimpijskich w Paryżu bierze udział dziewięciu, czyli ci, którzy się do nich zakwalifikowali. Jednocześnie pracujemy z zawodnikami młodszymi, żeby po igrzyskach nie powstała dziura, gdyby starsi postanowili zakończyć kariery. W kadrach paralimpijskich nie ma podziału na juniorów i seniorów, często razem trenujemy, według tych samych zasad, razem wyjeżdżamy na zgrupowania. Mamy program „nadzieje paralimpijskie”, w którym bierze udział 30 młodych pływaków – najlepszych z mistrzostw Polski w trzech kategoriach wiekowych. Oni też są pod naszą opieką. Bywały zgrupowania, gdzie mieliśmy 60 zawodników, fajnie było patrzeć, jak juniorski zapał łączy się z seniorskim doświadczeniem.
Czyli na paraigrzyskach w Paryżu Polska ma dziewięć szans medalowych?
Liczymy, że każdy z naszych pływaków będzie w Paryżu w finale. A ile medali? To jest trudne do przewidzenia. Jasne, że medaliści z Manchesteru powinni powtórzyć wyniki w Paryżu, ale w sporcie nie da się zaplanować wszystkiego. Na przykład na Maderze podczas otwartych mistrzostwach Europy nie wystartował Kamil Otowski, czyli dwukrotny mistrz świata. Dwa miesiące walczył potem z chorobą i dopiero teraz wraca do normalnych treningów. Czy Jacek Czech, który 15 minut po zdobyciu medalu złamał nogę. I też dopiero niedawno wszedł znowu do wody. Znam ich i jestem pewna, że nie odpuszczą, są świadomi, że Paryż to ich życiowa szansa. Wierzę, że w stolicy Francji będzie lepiej niż cztery lata temu w Tokio. Powinno być łatwiej się przygotować, choćby dlatego, że pozostajemy w tej samej strefie czasowej.
Myśli pani, że będzie coraz więcej trenerek w pływaniu na najwyższym poziomie?
Po odebraniu nagrody na trenerkę roku rozmawiałam z Renatą Mauer-Różańską, przewodniczącą komisji sportu kobiet. Mówiłam jej, że jako młoda trenerka szukałam wzorców w innych dyscyplinach: na balu mistrzów sportu dostrzegłam Jolantę Kumorek, byłą trenerkę młociarza Pawła Fajdka. Inspirowałam się jej pracą. Jako zawodniczka miałam wzorce kobiet-trenerek, które mnie prowadziły w czasach gimnazjalno-licealnych. To między innymi sprawiło, że sama nie bałam się wkroczyć do tego „męskiego świata”.
Pani mąż był utytułowanym pływakiem. Na ile pomogło to pani w karierze trenerki?
Na pewno postać silnego mężczyzny u mojego boku była ważna. Razem jeździliśmy na zawody, razem znaliśmy środowisko, uczyliśmy się, jak być trenerami. Mówię oczywiście o pływaniu pełnosprawnych. Mąż mi pomagał, wspierał, ale musimy zdać sobie sprawę, że nie każda kobieta, która jest pływaczką, a potem zostaje trenerką ma takie wsparcie.
Rozmawiał Dariusz Wołowski
BEATA POŻAROWSZCZYK – KUCZKO. Ukończyła Akademię Wychowania Fizycznego we Wrocławiu na kierunku fizjoterapia. W 2019 roku uzyskała stopień doktora nauk medycznych i nauk o zdrowiu w dyscyplinie kultura fizyczna. W latach 2005 – 2014 była członkiem kadry narodowej w pływaniu. W czasie kariery zawodniczej wywalczyła kilkadziesiąt medali mistrzostw Polski juniorek i seniorek. Była rekordzistką kraju na dystansie 1500 m st. dow. Po zakończeniu kariery rozpoczęła pracę szkoleniową w Polskim Związku Sportu Niepełnosprawnych „Start”. Przez wiele lat prowadziła Oliwię Jabłońską, medalistkę mistrzostw Polski, Europy i świata oraz igrzysk paralimpijskich Londyn 2012, Rio de Janeiro 2016, Tokio 2020. Od 2020 roku jest trenerką pływackiej kadry paralimpijskiej.