Daria Sulgostowska: Iga Świątek jest wymagająca, ale najpierw wymaga od siebie

Autor: Rozmawiał Kamil Kołsut
Artykuł opublikowany: 28 sierpnia 2025

– Moja praca polega na byciu w cieniu. Nie jestem gwiazdą, a jedynie udzielam informacji i kieruję komunikacją – mówi Daria Sulgostowska, Public Relation menadżer w teamie Igi Świątek.

Daria Sulgostowska. Fot. Materiały prasowe PZT

„Forum Trenera”: Ile odbierasz każdego dnia telefonów związanych z Igą Świątek?

Daria Sulgostowska: Niemało, to zależy od dnia, średnio około dziesięciu dziennie, choć mój numer nie jest powszechnie dostępny, mają go głównie dziennikarze oraz nasi partnerzy. Więcej jest maili, nawet kilkadziesiąt każdego dnia. Piszą kibice. Dostajemy prośby, zaproszenia, gratulacje. Docierają słowa wsparcia, ale nie tylko, bo problemem jest również hejt.

Staracie się odpowiedzieć każdemu?

Takie jest założenie, choć nie zawsze jesteśmy w stanie robić to na bieżąco. Uważam, że każdy zasługuje na odpowiedź, pomijając wiadomości hejterskie. Czasami dostaję później kolejne maile, gdzie ktoś jest zaskoczony. Pisze: „Wow, nie spodziewałem się, że przyjdzie odpowiedź, dziękuję”. Nawet, gdy musimy jego prośbie czy zaproszeniu odmówić. Ludzie doceniają, że Iga ma w zespole ludzi, którzy reagują i są komunikatywni nawet, gdy muszą powiedzieć nie.

Często konsultujesz odpowiedzi z Igą?

Różnie. W większości są to maile adresowane do mnie czy do zespołu, ale bywają też prośby o przekazanie gratulacji czy wsparcia. Iga wie, że dostaje mnóstwo takich głosów. Sama wspomina zresztą w wywiadach, że to dla niej ważne. Jeśli chodzi o zapytania, nauczyliśmy się je odpowiednio selekcjonować. Funkcjonujemy podzieleni na zespół sportowy oraz menadżerski i kiedy trwają turnieje, zajmujemy się swoją częścią obowiązków, nie angażując Igi. W przerwach pojawia się przestrzeń do tego, by coś omówić szerzej, w zależności od potrzeb. Jeżeli potrzebuję bieżącej konsultacji, pierwszym wyborem jest raczej Alina Sikora (menadżerka – przyp. red.) bądź Jules Mercier (agent z ramienia agencji IMG – przyp. red.), a następnie ewentualnie ktoś z teamu sportowego. Dopiero później temat może trafić do Igi. W ten sposób zarządzamy przepływem informacji, stawiając na pierwszym miejscu sport.

Czujesz ciężar zajmowania może najbardziej eksponowanego stanowiska na styku mediów i public relations w polskim sporcie?

Moja praca polega na byciu w cieniu. Nie jestem gwiazdą, a jedynie udzielam informacji i kieruję komunikacją. Bycie w zespole Igi to przede wszystkim zaszczyt, a nie trudność czy ciężar. Bycie w takim miejscu dla kogoś, kto od lat zajmuje się komunikacją, ale też projektami sportowymi, jest spełnieniem marzeń.

Kto zaproponował Ci pracę?

Zadzwoniła do mnie Alina Sikora. Zaprosiła mnie na rozmowę, podczas której dowiedziałam się, że dotychczasowa PR menadżerka, Paula Wolecka, już jakiś czas wcześniej podjęła decyzję o zmianie drogi zawodowej. Zmiana była zaplanowana i systemowa. Szukano osoby, która ma kompetencje w obszarze komunikacji oraz rozumie specyfikę tenisa – mój tata był zawodowym siatkarzem, młodszy brat zawodowym tenisistą, a ja skończyłam zarówno studia dziennikarskie, jak i trenerskie oraz pracowałam przez lata w klubie tenisowym. Z tego równania wydaje mi się wyszła moja osoba, ale o szczegóły pewnie należałoby zapytać ówczesny team Igi. Dostałam ofertę. Trudno było jej nie przyjąć – taka propozycja jest absolutnie wyjątkowa. Rozmawiałam z Aliną, Julsem, Paulą, Darią Abramowicz. Ostatnim etapem było spotkanie z Igą, do której zawsze należy ostateczna decyzja o zatrudnieniu. To była dość długa rozmowa, bardzo cenna – przekonałam się, że niesiemy podobną energię i wartości. Obowiązki zaczęłam przejmować w listopadzie ubiegłego roku. Wszystko przebiegło bardzo profesjonalnie i komfortowo, czułam się zaopiekowana w 150 procentach.

Iga Świątek zawsze znajduje czas na autografy, nawet nieoficjalnie, po treningach. Fot. Adam Nurkiewicz

Jak często jeździsz na turnieje?

Ustalamy to na bieżąco, bo na co dzień na turnieje jeździ team sportowy. Najbardziej naturalna jest dla mnie Europa, a więc turnieje, gdzie są nasi partnerzy oraz więcej mediów. Byłam więc jak dotąd w Stuttgarcie, Paryżu oraz Londynie. Wszystkie mecze – niezależnie od strefy czasowej – jednak oglądam i jestem na bieżąco w kontakcie z teamem oraz globalnymi mediami.

Iga Świątek jest wymagającą szefową?

Jest wymagająca, ale najpierw wymaga od siebie. Umie też oddawać odpowiedzialność, choć zadaje również dużo pytań. Stara się zrozumieć każdy obszar swojej kariery sportowej, również mój, co niezwykle cenię. Podziwiam to, że w tak młodym wieku, będąc w praktyce CEO firmy o nazwie „Iga Świątek”, udało jej się zbudować sprawnie działający zespół, – w którym każdy jest odpowiedzialny za swój obszar, zarówno operacyjnie, jak i strategicznie. Wiele osób jest z nią od lat. To najlepszy dowód, że ludziom chce się pracować z nią oraz dla niej.

Selektywność w przyjmowaniu próśb od mediów to nie zła wola – to konieczność, gdy mówimy o sportowcu w tak globalnym sporcie  jak tenis, w dodatku z topu tej dyscypliny.

Jak dzielicie się obowiązkami?

Team sportowy zajmuje się kwestiami sportowymi, a team menadżerski wiadomo, menadżerskimi. Jednak cały czas się komunikujemy. Chociażby niedawno, przy okazji turnieju w Montrealu, ustalając termin spotkania z mediami, najpierw pytałam Wima (Fissette – trener tenisowy Igi Świątek), jak planują treningi oraz kiedy, biorąc pod uwagę także odpoczynek i regenerację, jest optymalny czas na dziennikarzy. Iga dostaje dopiero końcową informację z miejscem i godziną. To taka sama informacja jak: trening jutro o 13.00.

Czy cokolwiek cię w tej pracy zaskoczyło?

Zaskoczyło mnie, w jakich sprawach, ale też w jaki sposób ludzie potrafią do nas pisać, bo po przegranych zdarzają się mocno hejterskie maile. Człowiek jest takich rzeczy świadomy, ale kiedy je czyta, to boli i zaskakuje zarazem. Podobnie jest z prośbami o wsparcie. Kiedyś ktoś zapytał, czy Iga nie chciałaby zostać współwłaścicielką domu w jakiejś małej miejscowości, ponieważ nie ma pieniędzy na spłatę kredytu. 

Dużo jest takich wiadomości?

Mnóstwo, w ciągu miesiąca nawet kilkaset. Nikt nie patrzy na to, ile Iga czy jej rodzina wydali, żeby dotrzeć do miejsca, w którym jest, tylko raczej słyszymy i czytamy, ile zarobiła, zawsze w kwocie brutto. Oczywiście media napędzają taką optykę. Ludziom wydaje się więc, że ma nieograniczone środki i może wszystkim pomagać. Nie brakuje też próśb o filmiki z życzeniami w stylu: „Mój tata kończy 70 lat, czy mogłabyś nagrać dla niego krótkie wideo”. Musimy odmawiać, bo kalendarz Igi jest bardzo mocno wypełniony. A przecież można chociażby jechać na turniej. Tam zawsze jest czas, gdy Iga rozdaje autografy, nawet nieoficjalnie, po treningach. To momenty, gdy jest dostępna. I jest ich naprawdę sporo. Pamiętajmy, że mamy też naprawdę dużo innych aktywności: dla sponsorów, organizatorów turniejów.

To chyba sfera, w przypadku której niewielu zdaje sobie sprawę, jak dużo czasu pochłania…

Tak, a przecież kiedyś trzeba też odpocząć. Iga po Wimbledonie pojechała na pięciodniowe wakacje, kolejna okazja będzie pewnie dopiero po sezonie. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że jej grafik jest wypełniony po sufit. A przecież Iga, kiedy jest w Warszawie, chciałaby też choć na chwilę zobaczyć się z bliskimi, zjeść obiad z tatą i siostrą, spotkać się z przyjaciółmi.

Czy było coś, co zaskoczyło Cię w relacjach z dziennikarzami?

Próśb o wywiady jest naprawdę dużo, a czas Igi pozostaje ograniczony. Dziennikarze reagują różnie. Niektórzy narzekają, że jest niedostępna. A jest przecież wręcz przeciwnie, ona praktycznie co tydzień ma turniej, wszędzie są konferencje prasowe, zobowiązania wobec mediów mających prawa do transmisji czy samego WTA, które również ma swoje kanały medialne. To niezrozumienie czasem zaskakuje. Selektywność w przyjmowaniu próśb od mediów to nie zła wola – to konieczność, gdy mówimy o sportowcu w tak globalnym sporcie  jak tenis, w dodatku z topu tej dyscypliny. Tylko obowiązki medialne po wygraniu Wimbledonu zajęły nam trzy godziny. Kolejnego dnia była sesja w loży królewskiej, a wieczorem kolacja, która również wymagała przygotowań. Później zorganizowaliśmy jeszcze dodatkowo kilka wywiadów dla polskich mediów, na więcej nie było paliwa. Wzięliśmy jednak pod uwagę, że to rodzime media, a nie wszyscy byli przecież w Londynie. Iga udzielała tych wywiadów przez telefon już na wakacjach, robiąc ukłon w stronę dziennikarzy, oddając część czasu przeznaczonego na odpoczynek na obowiązki medialne. A i tak słyszałam czasem: „A dlaczego nie ja? A czemu ci mieli, a ja nie miałem?”. Dotyczy to nie tylko Igi, ale także zespołu. Oni są przez 300 dni w roku poza domem, mają naprawdę dużo obowiązków. Zarządzanie oczekiwaniami dotyczącymi ich dostępności nie jest łatwe. Polskie media patrzą na to przez swój pryzmat, a mówimy o gwieździe globalnej i co najmniej tyle samo próśb, jak nie więcej, dostajemy od mediów zagranicznych. Musimy jej obecnością balansować. Komunikacja jest elementem układanki, ale nie najważniejszym, bo zawsze na końcu kluczowy jest tenis.

Wiedzieliśmy, że Iga jest niewinna. Przedstawiliśmy po prostu całą sprawę taką, jaka była w rzeczywistości. Fakty, ale również emocje. Dodatkowo wykorzystaliśmy okazję, aby opowiedzieć o konstrukcji systemu antydopingowego i jego lukach.

Kto w praktyce zajmuje się obsługą mediów społecznościowych?

Iga widzi wszystkie materiały, które pojawiają się na jej social mediach, a jeśli chodzi o to, kto w praktyce klika „publikuj” – bywa różnie. Treści sponsorskie powstają we współpracy z partnerami, inne zaś – zwłaszcza te podsumowujące po meczach czy turniejach – pisze sama. My czasami możemy coś zasugerować czy zwrócić uwagę, ale konto nazywa się przecież „Iga Świątek”. Iga ponad wszystko ceni autentyczność.

Pracę zaczynałaś jeszcze w trakcie tymczasowego zawieszenie Igi za pozytywny wynik kontroli antydopingowej. Czy sposób, w jaki podeszliście do tego tematu, był PR-owym sukcesem?

Z jednej strony byliśmy wówczas na etapie zmiany szefowej komunikacji, ale z drugiej – mogłyśmy się tym zająć razem z Paulą na końcowym etapie. To ona była w tej sprawie od początku, wykonała ogrom pracy przez wiele tygodni. To była podstawa i klucz do efektywnego zarządzenia sytuacją. Na finiszu połączyliśmy jej wiedzę i doświadczenie z moim spojrzeniem i również doświadczeniem w komunikacji kryzysowej. Bardzo pomogła również Alina. To była praca zespołowa. Postawiliśmy na pełną transparentność i podzielnie się całą faktografią w pierwszym momencie, gdy było to możliwe. Ludzie to docenili, takie otwarte podejście okazało się skuteczne, peak zainteresowania sprawą trwał kilka dni. Nie mieliśmy nic do ukrycia. Wiedzieliśmy, że Iga jest niewinna. Przedstawiliśmy po prostu całą sprawę taką, jaka była w rzeczywistości. Fakty, ale również emocje. Dodatkowo wykorzystaliśmy okazję, aby opowiedzieć o konstrukcji systemu antydopingowego i jego lukach. Nie chcieliśmy nikogo obwiniać, ale uznaliśmy, że to właściwy moment, aby zacząć konstruktywną dyskusję i powiedzieć: „Poprowadziłam sprawę w taki sposób i w takim czasie jedynie dlatego, że miałam środki na prawnika oraz dodatkowe ekspertyzy, aby szybko udowodnić i potwierdzić, co się wydarzyło. A nie wszystkich na to stać”. Nie chcieliśmy przekonywać, że system jest zły, a jedynie dać impuls do rewizji niektórych procedur. Powinniśmy dążyć do transparentności i równości szans. To się udało, skoro zaczęła się ta dyskusja. Jestem dumna z tego, jak zespół sobie z tą sprawą poradził. Cieszę się też, że Paula była przy mnie, bo bez niej nie udałoby się w taki sposób zarządzić sprawą.

A więc jeśli za działania komunikacyjne można przyznać wielkoszlemowy tytuł w grze podwójnej, to za tamtą sprawę na niego zasłużyłyście?

Nie mnie oceniać, ale mam poczucie dobrze wykonanej pracy.

Iga Świątek w reprezentacji Polski podczas meczu BJK Cup w Radomiu. Fot. Adam Nurkiewicz