Igor Milicić: O zwycięstwie decydują detale

Autor: Łukasz Majchrzyk
Artykuł opublikowany: 25 października 2025

Taktyka reprezentacji Polski na mistrzostwach Europy była dopasowana do zalet naszych koszykarzy. Miała im pomagać w pokazaniu umiejętności i jednocześnie wytrącić rywalom broń z ręki.

Igor Milicić (z prawej) podczas treningu reprezentacji Polski. Obok Kamil Łączyński i Andrzej Pluta. Fot. Wojciech Figurski/400 mm.pl/materiały prasowe PZKosz.

Igor Milicić, trener kadry w koszykówce mężczyzn podsumowuje występ naszej narodowej drużyny na tegorocznym EuroBaskecie, który odbył się na Cyprze, w Finlandii, Łotwie i Polsce. Reprezentacja zakończyła rywalizację w ćwierćfinale, przegrywając z Turcją (77:91). Wcześniej odniosła zwycięstwa ze Słowenią, Izraelem w fazie grupowej i Bośnią i Hercegowiną w 1/8 finału.

Chorwacki szkoleniowiec, który pracuje z kadrą od 1 października 2021 roku opowiada „Forum Trenera” o niuansach taktycznych, kryteriach jakimi kierował się przy wyborach zawodników na turniej i poszczególne mecze,  kulisach przygotowań.

„Forum Trenera”: Reprezentacja Polski rozegrała drugi turniej pod pana wodzą i drugi raz była świetnie przygotowana. Nie wszyscy trenerzy to umieją. Na czym polega pana metoda pracy?

Igor Milicić, selekcjoner reprezentacji Polski: Mam trochę sekretów, które wcześniej dały mi tytuły mistrzowskie w klubach, a także sukcesy w turniejach z kadrą. Poważnie zastanawialiśmy się nad tym, żeby przed mistrzostwami Europy skrócić playbook (zestaw założeń taktycznych w ataku i obronie – przyp. FT) i grać jak najprostszą obronę, żeby zawodnicy szybciej odnaleźli się w systemie i czuli w nim jak najlepiej. Zdecydowaliśmy jednak inaczej. Znowu sięgnęliśmy po szeroką taktykę, żeby w trakcie tych kilku dni rozgrywek grupowych mieć do dyspozycji jak największy wachlarz. Podczas zgrupowania ćwiczyliśmy to codziennie w formatach „pięć na zero” oraz „pięć na pięć”, żeby wypracować automatyzmy. Tej pracy było bardzo dużo. W obronie odeszliśmy od wariantu switch (krycie z przekazaniem), choć to jest najłatwiejsze dla trenera.

Dlaczego się na to zdecydowaliście?

Gdyby w składzie byli mój syn Igor i Jeremy Sochan, to gralibyśmy obronę switch i to byłaby nasza silna strona. Taka taktyka musiała jednak zostać odłożona na bok, bo nie mieliśmy odpowiedniego składu, żeby to zadziałało. Wracając jednak do tego, czy potrzebna była szeroka taktyka. Chcieliśmy mieć bogaty arsenał zagrywek w obronie i ataku, taką jakby bazę do rozegrania do fazy grupowej, która rządzi się swoimi prawami. Między meczami nie ma wiele czasu – najwyżej jeden dzień przerwy. Można o czymś opowiadać, tłumaczyć na odprawach, ale jeśli to nie zostało przećwiczone, to nie ma szans na sukces. To wymaga długiej, żmudnej pracy, ale dzięki niej możemy być lepiej przygotowani taktycznie niż rywale.

To ja wymyślam zagrywkę albo kierunek, w którym w danej akcji ma pójść nasza gra. Potem asystenci rozrysowują ją i przygotowują animację. Szukamy w Internecie, czy ktoś zagrał coś podobnego, żeby stworzyć z takich urywków video-playbook, który wysyłamy zawodnikom

Taktyka miała być naszym atutem przy mniejszych umiejętnościach indywidualnych naszych zawodników? Nie ma się co oszukiwać: Francja, Izrael i Słowenia przywiozły na EuroBasket wielkie gwiazdy.

Na pewno wierzymy w siłę taktyki. Chcemy zespołowością i odpowiednim spacingiem otwierać najlepsze, najwygodniejsze pozycje do rzutu dla naszych liderów. Taktyka reprezentacji Polski ma eksponować zalety naszych koszykarzy, a jednocześnie wykorzystywać błędy w obronie przeciwnika. Jeśli to ma zadziałać, to trzeba się odpowiednio wcześniej do tego przygotować i znaleźć odpowiedni repertuar zagrywek, które pasują do zespołu. W porównaniu z tym, co graliśmy na poprzednich ME i w trakcie eliminacji do EuroBasketu, zmieniliśmy niemal wszystko. Zostawiliśmy może pięć procent zagrywek – powstał zupełnie nowy playbook.

Jak wymyślacie zagrywki? Wszystko jest na pana głowie, czy jakoś dzielicie się pracą?

Generalnie to ja wymyślam zagrywkę albo kierunek, w którym w danej akcji ma pójść nasza gra. Potem asystenci rozrysowują ją i przygotowują animację. Szukamy w Internecie, czy ktoś zagrał coś podobnego, żeby stworzyć z takich urywków video-playbook, który wysyłamy zawodnikom. Dzięki temu zanim przyjadą na zgrupowanie, już mogą zobaczyć, co chcemy zagrać.

Kiedyś słyszałem komplementy, że pana zagrywki są ładne. Podczas przygotowywania taktyki myśli się o tym, czy to efektownie wygląda, czy takie idee się odrzuca, bo może wyjść coś skomplikowanego?

W każdej  zagrywce mamy jakąś ideę przewodnią, według której chcemy rozgrywać daną akcję. Bywają zagrywki, po których chcemy rzucać z hand-off. W akcji tak musimy zakamuflować i tak operować piłką, żeby zdobyć „swoją” pozycję. Trzeba jednak być elastycznym –  jeśli  wcześniejsza faza akcji może nam przynieść łatwe punkty, to trzeba z tego skorzystać, a dopiero gdy  to się nie uda się, to próbujemy doprowadzić do rzutu z hand-offu. Jeśli zagrywka prezentuje się efektownie, ładnie dla oka, to z reguły jest też skomplikowana , a pewnych rzeczy nie da się przećwiczyć w trzy tygodnie. Dlatego takich zagrywek unikamy. Nie wiem, czy taka efektowna akcja byłaby skuteczna.

Czy od razu zakładał pan, że ze składu mogą wypaść Igor i Jeremy? Już od początku zgrupowania gotowe były warianty gry bez nich?

Mieliśmy opracowane różne warianty obrony. Byliśmy gotowi na krycie każdy swego – zarówno bez Jeremiego, jak i  z nim. Opracowaliśmy  obronę każdy swego dostosowaną do Luki Doncicia i Deniego Avdiji, których chcieliśmy spychać w lewo, z rotacją  trzech innych zawodników  tak, by zamknąć boisko po stronie dalszej od piłki. Do tego  jeszcze obronę switch i obronę box-and-one. Ten ostatni system trenowaliśmy już podczas ostatniego okienka eliminacyjnego . Mieliśmy opanowane trzy rodzaje obrony, a do tego pułapki, którymi kierowaliśmy piłkę w „wygodne dla nas” części boiska. Po wypadnięciu ze składu Jeremiego i Igora w switchu zmieniliśmy trochę rozkład akcentów. Obrona każdy swego wysunęła się na pierwsze miejsce, box-and-one na drugie, a switch stosowaliśmy tylko wtedy, kiedy u nas i u przeciwnika był „odpowiedni” zestaw zawodników. Przed meczem robiliśmy skauting i dokładnie wiedzieliśmy, kiedy powinniśmy postawić na konkretny system obronny.

Nic nie było improwizowane?

Wierzę w pracę, którą wykonaliśmy ze sztabem i zawodnikami. Kiedy zespół „złapie”, o co chodzi, to zyskujemy przewagę względem tych, którzy grają bardzo prostą koszykówkę, a ich zagrywki oraz obrony są powtarzalne. Na takich jesteśmy dobrze przygotowani –  mamy swoje rozwiązania. W najważniejszych momentach meczu, kiedy mieliśmy zastosować jakiś niestandardowy wariant, to przypominaliśmy zawodnikom, kiedy go ćwiczyli. Chodziło nam o to, żeby sami wiedzieli, że są gotowi na dane rozwiązanie, bo już je sprawdzili na parkiecie. Pewne sytuacje z meczu z Islandią dużo wcześniej zostały przetrenowane na sparingach z Finlandią. Kiedy chcemy coś przećwiczyć, co przyda się później, to nie wskazujemy: „Uwaga, teraz ćwiczymy na Islandię”. Mówimy inaczej,  od drugiej strony. Kiedy już ten kluczowy mecz i moment nadejdą, to przypominamy: „Pamiętacie, co robiliśmy w tamtym sparingu?” To było właśnie przygotowane pod tę drużynę.

W najważniejszych momentach meczu, kiedy mieliśmy zastosować jakiś niestandardowy wariant, to przypominaliśmy zawodnikom, kiedy go ćwiczyli. Chodziło nam o to, żeby sami wiedzieli, że są gotowi na dane rozwiązanie.

Jordan Loyd jest bardzo dobrym koszykarzem i dostał wcześniej playbook, ale dołączył do drużyny późno. Co miał robić, jeśli zapomniałby jakiejś zagrywki, czy to nie wchodziło w ogóle w grę?

Oczywiście, braliśmy pod uwagę, że Jordan może czegoś zapomnieć. Z nim na parkiecie raczej nie graliśmy skomplikowanych zagrywek z dużą liczbą podań i przebiegnięć, choć jest tak inteligentnym koszykarzem, że i takie warianty wchodziły w grę. Przed meczem zawsze z nim rozmawialiśmy i przypominaliśmy, że jeśli czegoś zapomni, to ma dwie zagrywki, które może wywołać — i które przeciwko obronie stosowanej przez danego przeciwnika otworzą mu sytuacje. Jeśli obrona się zmieni, ma do dyspozycji dwie inne akcje. Trzeba wykonać pracę na wielu polach, żeby w trakcie meczu uzyskać  to, co chcemy, a cały wysiłek nie byłby wart zachodu, gdyby Jordan nie miał takiej skuteczności. Zespół mu pomagał, a  Jordan około 70 procent rzutów oddawał z pozycji, które lubi.

Ważną rolę w pana drużynach odgrywali weterani: na poprzednim EuroBaskecie był Aaron Cel, teraz powołanie dostał Kamil Łączyński. Trzeba mieć weterana?

Kamil odegrał w reprezentacji olbrzymią rolę, ale nie tylko wnosząc  coś ekstra do naszej gry. Oprócz naszych liderów podczas tego turnieju dużo dali drużynie m.in. Andrzej Pluta, Przemysław Żołnierewicz czy Dawid Olejniczak, który wykonał olbrzymią pracę na pozycji środkowego. Akcenty rozłożyły się na wielu zawodników –  mieliśmy kilka asów w rękawie, których mogliśmy używać i z tego bardzo się cieszymy. Bez dobrej gry wielu chłopaków nie udałoby się osiągnąć takiego wyniku. Dali z siebie więcej, niż można było się spodziewać. A co do roli Kamila: Mieliśmy do wyboru kilku dobrych rozgrywających, ale wiedziałem, że on najlepiej pasuje do gry z Jordanem Loydem. Już wcześniej rozważałem jego powrót do reprezentacji, ale nie chciałem wysyłać mu powołania w lutym albo listopadzie, a potem jednak nie zabrać go na mistrzostwa, gdyby zmieniła się koncepcja – to byłoby nieuczciwe. Zadzwoniłem do Kamila dopiero wtedy, kiedy już wszystko przemyślałem i byłem pewny, że to będzie najlepsza opcja dla naszego zespołu. Kamil był świetny i sprawdził się w każdej roli, jaką dla niego przewidziałem.

Aleksander Balcerowski i Jordan Lloyd podczas treningu reprezentacji Polski. Fot. Wojciech Figurski/400 mm.pl/materiały prasowe PZKosz.

Po urazie Sochana w meczu ze Szwecją graliście momentami na „dwie wieże”, kiedy na boisku byli razem Dominik Olejniczak i Olek Balcerowski. Wyglądało to obiecująco, ale podczas samego turnieju ten wariant widzieliśmy bardzo krótko.

Mecz ze Szwecją był idealny do sprawdzenia tego wariantu: mieli silnego skrzydłowego o wzroście 2,11 m, mało mobilnego i niekozłującego. Do takiego układu idealnie pasowały dwie „wieże”, które mogły dominować w ataku i obronie. Takie sytuacje nie zdarzały się jednak podczas EuroBasketu, więc dwie „wieże” nie byłyby tak skuteczne. To taktyczne rozwiązanie jest dobre w pewnych sytuacjach, ale jeśli gracz na pozycji numer cztery potrafi dobrze kozłować, a środkowy rzucać, to już się nie sprawdza. Nie działamy tak, że sobie coś wymyślamy i w to brniemy, chociaż fakty mówią nam co innego.

Podczas mistrzostw Europy grafik jest bardzo napięty, czasu na odpoczynek mało. Jak pracowaliście, kiedy mecze były co 24 godziny? Co robiliście w dniu meczu?

Przez cały dzień meczowy, albo nawet w dzień poprzedzający, nie robiliśmy treningów na hali. Zostawaliśmy w hotelu, a trenerzy w salce, używając tapeów wyznaczali boisko, a zawodnicy przechodzili sobie przez zagrywki przeciwnika. W ten sposób robiliśmy trening taktyczny. Nie chcieliśmy tracić czasu na przejazdy, żeby zapewnić zawodnikom jak najwięcej odpoczynku. Równolegle sztab medyczny, na czele z Dominikiem Narojczykiem, przeprowadzał indywidualne zajęcia na siłowni. Wszystko było podporządkowane temu, by w tak długim turnieju zachować jak najwięcej sił na mecze, zwłaszcza że byliśmy jedną z najstarszych drużyn w stawce. To było widać w końcowej fazie. Turcja, podobnie jak my, grała zasadniczo w ośmiu zawodników do samego końca, ale przed ćwierćfinałem miała dzień odpoczynku więcej. Dzięki temu mieli dużo więcej energii i byli bardziej skoncentrowani.

W reprezentacji gra się dla dumy, dla zaszczytu reprezentowania kraju, więc czy ktoś wchodzi na 30 sekund, czy na 30 minut, musi dać z siebie wszystko. Sam fakt, że jest się w dwunastce na turniej jest wyróżnieniem.

No właśnie, nie wszyscy grali tak samo dużo. Jak zachować w takiej sytuacji koncentrację i motywację u zawodników, którzy trenują przez kilka tygodni, a potem większość meczów oglądają z ławki?

To jest skomplikowane pytanie i nie ma na nie prostej odpowiedzi. Na początku mieliśmy inne założenia, ale przydarzyły się kontuzje, które wszystko zmieniły. Do końca powtarzaliśmy, że wszyscy są nam potrzebni, choć pewnie niektórzy mogą mieć żal, że zostali za mało wykorzystani, odegrali mniejszą rolę, niż by się mogło wcześniej wydawać. Na tym polega jednak praca moja i sztabu, żeby zdecydować, kto może pomóc, a kto nie. Czasem liczba minut, które zawodnik dostaje zmniejsza się, albo schodzi, gdy popełni jakiś błąd, bo drużyna złapała rytm i nie chcemy tego zaburzyć. W utrzymanie atmosfery zaangażowani byli wszyscy: dyrektor reprezentacji Michał Ignerski, fizjoterapeuci, asystenci, Dominik Narojczyk. Wszyscy ciągnęliśmy wózek w jedną stronę i maleńkimi bodźcami, czasem krótkimi rozmowami, staraliśmy się utrzymać rezerwowych w gotowości, aby dali z siebie wszystko, jak przyjdzie właściwy moment. W reprezentacji gra się dla dumy, dla zaszczytu reprezentowania kraju, więc czy ktoś wchodzi na 30 sekund, czy na 30 minut, musi dać z siebie wszystko. Sam fakt, że jest się w dwunastce na turniej jest wyróżnieniem. Wielu chłopaków dałoby wiele, żeby znaleźć się w składzie. Dziękuję wszystkim za zaangażowanie, mimo że nie wszyscy otrzymywali  dużo szans.

Świetny przykład to Aleksander Dziewa, który w ćwierćfinale zagrał bardzo dobrze, choć wcześniej głównie grał epizody.

Miał zagrać więcej minut już w 1/8 finału z Bośnią i Hercegowiną, ale mecz ułożył się inaczej. Przed starciem z Turcją uprzedzaliśmy go, że może być potrzebny. Wyszedł i zagrał rewelacyjnie w ataku, choć w obronie mógł być skuteczniejszy  – ale my trenerzy zawsze musimy się do czegoś się przyczepić. Wykonał w tym meczu wspaniałą robotę i dał nam drugie życie. To jest dla wszystkich nauka, że nigdy nie wiadomo, w której chwili ktoś pomoże, przełamie mecz. Przypomina mi się EuroBasket z 2022 roku i mecz z Holandią, w którym byliśmy prawie na straconej pozycji, ale Jakub Garbacz rzucił ważne punkty w czwartej kwarcie. Podobnie było w meczu z Czechami, gdzie w trzeciej kwarcie ważne punkty zdobył Jakub Schenk, a Aaron Cel w dwie minuty rzucił osiem punktów w trzeciej kwarcie meczu z Izraelem. Potem już nie był tak skuteczny, ale tamten krótki fragment pomógł nam wygrać. Wszystkie takie detale, często małe rzeczy, decydują o tym, kto ostatecznie zwycięży.

Trening reprezentacji Polski. Fot. Wojciech Figurski/400 mm.pl/materiały prasowe PZKosz.