Aleksandra Król-Walas: Jadę na igrzyska po medal
– Wiem, że część sportowców boi się tak jasnych deklaracji, ale ja nie chcę owijać w bawełnę. Po urodzeniu córki wróciłam do sportu z myślą o medalu olimpijskim w Mediolanie i Cortina d’Ampezzo – mówi snowboardzistka Aleksandra Król-Walas, dwukrotnie trzecia w mistrzostwach świata: w 2023 roku w Bakuriani i w 2025 w Engadynie.

„Forum Trenera”: Jak to się stało, że wybrała Pani snowboard, a nie narciarstwo?
Aleksandra Król-Walas, snowboardzistka, dwukrotna brązowa medalistka mistrzostw świata w slalomie gigancie równoległym: Kiedy miałam dwa latka rodzice kupili mi pierwsze narty i zaczynałam na nich zjeżdżać. Startowałam nawet w zawodach Koziołka Matołka. Ale mój starszy brat wybrał snowboard i wie pan, jak to jest z rodzeństwem. Jako młodsza siostra chciałam być taka jak on, zaczęłam go naśladować. W wieku sześciu lat powiedziałam: „nigdy więcej nart”. Ponieważ w snowboardzie wygrywałam zawody jako dziecko, zaczęłam normalne treningi.
W jakim wieku jest teraz pani córka?
Ma 16 miesięcy i już zaczyna kibicować swojej mamie. Przywykła do mojego widoku w kasku, rozpoznaje mnie w telewizji na stoku. Razem z całą moją rodziną wybiera się na igrzyska. Będę miała duże wsparcie. Bardzo się przyda, bo taki dzień jak ten, kiedy zostanie rozegrany slalom równoległy w Livigno podczas igrzysk zdarza się raz w życiu. Jeśli wszystko zagra na moją korzyść, powinno być dobrze. Na igrzyskach wystartują te same dziewczyny, z którymi rywalizuję w Pucharze Świata, więc wiem na co mnie stać. Oczywiście niczego obiecać nie mogę, ale to będą moje czwarte igrzyska. Na każdych kolejnych było lepiej. W Pekinie byłam ósma w gigancie równoległym. Mam doświadczenie potrzebne do tego, by w lutym 2026 roku sięgnąć po medal. Ale powtarzam: kilka ważnych rzeczy musi mi tego dnia sprzyjać.
Zwykle presja medalowa na zimowych igrzyskach w polskiej ekipie rozkładała się między skoczków narciarskich i łyżwiarzy szybkich. Skoczkowie są teraz w kryzysie, tym bardziej polscy kibice będą wypatrywali sukcesów w innych dyscyplinach, także w snowboardzie.
Mnie presja nie przeszkadza. Oswoiłam się z nią, uważam ją za coś naturalnego w sporcie. Mobilizuje zawodnika przed startem, sprawia, że daje z siebie więcej. Dla nas ważne są sukcesy, ale także promocja dyscypliny. Wielu ludzi w Polsce o snowboardzie nie wie zbyt wiele. Na igrzyskach będzie okazja im o nim opowiedzieć, bo ten sport jest tego warty. Ja nie należę do osób, które paraliżują wysokie oczekiwania i cele. Zresztą oczekiwania innych to ich sprawa, ja mam własne i będę je realizowała dla siebie. Tak do tego podchodzę.
Ile czasu trwała pani przerwa od startów wynikająca z ciąży i urodzenia córki?
Około roku, od kwietnia 2023 do kwietnia 2024 roku.
Nie obawiała się pani, że powrót do rywalizacji po takim czasie może być trudny?
Obawiałam się. Ale gdy tylko zapięłam deskę i zaczęłam zjeżdżać, trener kadry powiedział, że jestem tak samo szybka jak przed porodem. Była też obawa, że na zawodach będzie gorzej, bo to jednak nie to samo co treningi, ale w rywalizacji też dawałam sobie radę. W pierwszym starcie w Pucharze Świata byłam druga. To mnie uspokoiło, forma była. Wracałam praktycznie na ten sam poziom, na którym ją opuszczałam. To mnie dodatkowo motywowało. Przerwa wywołała we mnie głód startów, zatęskniłam za snowboardem bardzo. Z tyłu głowy były obawy, ale szybko się rozwiały. Miniony sezon był bardzo dobry, zdobyłam medal mistrzostw świata, co jest potwierdzeniem, że moje marzenie olimpijskie nie jest nierealne.
Minister sportu i turystyki Sławomir Nitras chce wprowadzić przepisy gwarantujące sportsmenkom wsparcie w czasie ciąży. Jest potrzebne?
Oczywiście. Zwłaszcza dla tych, które deklarują, że chcą wrócić do sportu. Ja podczas urlopu macierzyńskiego dostawałam stypendium sportowe, ale w zmniejszonej kwocie. Może można by było sprawić, żeby zawodniczki dostawały 100 procent?*** Fajnie by było, ale to niestety nie zależy ode mnie.
A co pani sądzi o innym z pomysłów ministra, by do zarządów związków sportowych wprowadzić 30 procent kobiet?
Myślę, że kryterium, kto rządzi związkami sportowymi powinno opierać się na kompetencjach. Ja lubię pracować z ludźmi, którzy znają się na sporcie, bez względu na to, czy są mężczyznami czy kobietami. Nie mam problemu z tym, żeby moim szefem był mężczyzna, byle dobrze robił to, co do niego należy.
Może w ogóle nie wracałabym do sportu, gdyby nie włoskie igrzyska. To mnie nakręcało i nakręca.
Jak będą przebiegały pani przygotowani do igrzysk w Mediolanie?
Niewiele będą się różniły od normalnych. Zapewne skupimy się na gigancie równoległym, w którym powalczę na olimpiadzie. Slalom równoległy, w którym również startuję w Pucharze Świata, pewnie sobie trochę odpuścimy. Trochę, albo niemal zupełnie. No i już przed samym startem olimpijskim będziemy trenowali na stoku podobnym do tego, na którym zostanie rozegrana walka o medale. To wszystko.
Nic bardziej konkretnego?
Letnie przygotowania będą w Zakopanem. Tak się umówiłam z trenerem, żeby nie zostawiać córki, zwłaszcza, że obie babcie jeszcze pracują. W sierpniu po raz pierwszy wyjeżdżamy na deskę. Dokładnych dat nie znam, bo to zależy od pogody i śniegu. Będą wtedy cały czas w pogotowiu, aż zadzwoni telefon od trenera.
Nie obawia się pani o reakcję córki, gdy mama zniknie z domu na zgrupowania?
Obawiam się o reakcje nas obu, bo ja też będę tęsknić. Teraz całe dnie spędzamy razem. „Mama to, mama tamto” – córka coraz więcej rozumie, poznaje świat i z każdym odkryciem pędzi do mamy. Na szczęście kocha też dziadków i bardzo lubi z nimi przebywać. Tak było w poprzednim sezonie. Mama była ważna, ale gdy znikała, córka świetnie spędzała czas z moimi rodzicami lub teściami. Teraz może być trudniej, bo jest większa, ale jakoś musimy dać sobie radę. I ona, i ja.
Jaka jest charakterystyka stoku, na którym ma pani walczyć o medal olimpijski? Czy no pani odpowiada?
Nic o nim jeszcze nie wiem, to jest nowy stok, dopiero tworzony. Rozmawiałam z zawodnikami z Włoch na ten temat, ale i oni wiedzą niezbyt wiele. Do startu pozostało jednak dziewięć miesięcy.
Nie boi się pani mówić o medalu olimpijskim jako o swoim celu…
Nie. Dlaczego nie mówić o swoich marzeniach? Nie znam sportowca, który nie marzy o podium igrzysk. Dla mnie to była motywacja przez ciążę i trzy miesiące po urodzeniu córki, które spędziłam w domu. Może w ogóle nie wracałabym do sportu, gdyby nie włoskie igrzyska. To mnie nakręcało i nakręca. Oczywiście różnie może być podczas startu, ale ja wierzę, że będzie dobrze.
Kto będzie pani największą rywalką podczas igrzysk?
Na pewno Ester Ledecka, choć nie wiem, czy będzie z nami startowała na igrzyskach, bo ponoć ma w tym czasie wyścig narciarski. Japonka Miki Tsubaki jest bardzo mocna, ona wygrała gigant równoległy na mistrzostwach świata w Bakuriani, a w Engadynie była druga za Ledecką. Świetna jest Austriaczka Sabine Schoffmann i Niemka Ramona Hofmeister. Czołowa dziesiątka jest bardzo wyrównana, każda z tych zawodniczek może stanąć na podium na igrzyskach. Wszystko zależy od profilu trasy, warunków na stoku i jak się to wszystko ułoży po kwalifikacjach. Ja się zbytnio nad rywalkami jednak nie rozwodzę, skupiam się na sobie i swojej robocie. Przed obecnym sezonem dużo trenowałam na lodowcu z Tsubaki, Austriaczkami i Szwajcarkami. „Objeżdżałam” je jak to się u nas mówi i budowałam swoją pewność siebie. To było super konfrontować się z najlepszymi i wygrywać. Może teraz będę robiła to samo, bardzo bym chciała, ale nie wiem, czy przed igrzyskami inne ekipy się na to zgodzą. Start olimpijski to wielka sprawa, duże napięcie, stres dla wszystkich. Na ostatnie mistrzostwa świata Niemka Ramona jechała jako faworytka, a nie weszła do czołowej szesnastki, bo nie wytrzymała presji i upadła w kwalifikacjach.
Jak to możliwe że Ester Ledecka potrafi zdobywać olimpijskie medale w narciarstwie i snowboardzie? Jak da się to połączyć?
Jest zjawiskowym talentem. Zaczynała od narciarstwa, ale narty i snowboard mogą się w jej przypadku uzupełniać. Ponieważ podczas zjazdów na nartach osiąga się prędkość 150 km/h Ledecka ma znacznie silniejsze nogi niż wszystkie jej rywalki w snowboardzie. I mniej boi się prędkości, bo w zawodach na desce prędkości oscylują w granicach 80 km/h. Ledecka zostawiała narty, potem do nich wracała, ale jej sukcesy wynikają z nieprawdopodobnych predyspozycji do sportu.

W gigancie równoległym najpierw są kwalifikacje, gdzie jedziecie się na czas, a potem już format pucharowy, czyli wyścigi z rywalkami „przegrywająca odpada”. Która część rywalizacji pani bardziej odpowiada?
Zdecydowanie bezpośrednia walka z rywalkami. Jazda na czas jest okropnie nudna. Trzeba wykręcić wynik, który pozwoli awansować do szesnastki. A potem zaczyna się prawdziwa, bezpośrednia walka, bo nawet zawodniczka z szesnastym wynikiem w kwalifikacjach jest w stanie wygrać z najszybszą. W grę zaczynają wchodzić nerwy, presja, to jest próba charakterów. Dla mnie to jest esencja zawodów snowboardowych i mój żywioł. Właśnie to kocham najbardziej.
Czy polscy snowboardziści mają sprzęt na najwyższym światowym poziomie?
Tak. Mamy dostęp do wszystkich nowinek, nasz trener ze Słowenii ma dojścia do firm produkujących specjalne płyty. W tym sezonie Oskar Kwiatkowski dostał jakąś tajną płytę do testowania, o której nikt niczego nie wiedział i nawet my nie mogliśmy jej zobaczyć. Ja też jeździłam na nowej płycie i jak inni ją zobaczyli, zaczęli zmieniać swoje na taką samą. Na sprzęt nie możemy narzekać. Będę w tym sezonie jeździła na tej samej płycie, ale nie wiem, czy aż do igrzysk, bo w poprzednim sezonie ciągle coś zmieniałam w swoim sprzęcie. A to deskę na dłuższą, a to używałam nowej płyty. Jesienią, gdy śnieg jest twardy, warunki do testów są najlepsze.
Co to jest płyta?
Coś co umieszcza się na desce. Ma różne wycięcia, podcięcia, sprężyny. Decyduje o tym, jak zachowuje się deska w czasie jazdy, czy szybciej wchodzi na krawędź, czy jest bardziej eksplozywna przy wyjściu ze skrętu. Płyta dociąża deskę, wtedy nie ma takich drgań podczas jazdy. Płyty są różne, ja w zeszłym sezonie testowałam cztery, aż wybrałam taką, która najbardziej mi odpowiada.
Polska nie jest krajem alpejskim, gdzie wystarczy wziąć deskę pod pachę i ruszyć na stok jak mogą robić Włosi, Austriacy czy Szwajcarzy. Od nas trzeba daleko jechać, by potrenować w dobrych warunkach. Dlatego trzeba być cierpliwym, przełknąć porażki, bo wyniki w przypadku zawodników z Polski przychodzą później. Trzeba więc dużo pracy, pokory, cierpliwości, a dzisiejsza młodzież w naszym kraju jej nie ma.
W kadrze trenujecie razem z mężczyznami?
Tak. Cała kadra A ćwiczy razem. Zimą zawsze. Latem bywa inaczej, bo ja i Oskar Kwiatkowski chodzimy na inne siłownie, on w Zakopanem, ja w Nowym Targu, ale też czasami razem idziemy na rower. Zgrupowania mamy wspólne, dla kobiet i mężczyzn.
Ile czasu dziennie poświęca pani na trening?
Przynajmniej dwie godziny jeśli ćwiczę sama w domu, a podczas zgrupowań kadry są dwa treningi dziennie po dwie godziny. Sama ćwiczę w siłowni, jeżdżę na rowerze lub biegam, choć teraz na Podhalu jest 5 stopni, więc dziś byłam biegać, bo na rowerze bym zamarzła. Mam tu niedaleko taką pętelkę 6–7 km, sprawdzam przy tym tętno, żeby nie przesadzić z tempem i nie zakwaszać mięśni. I tak sobie na razie biegam. To jest wstępne przygotowanie, pracuję nad wydolnością ogólną, tlenową, a dopiero potem, czyli w czerwcu, lipcu zacznę biegać sprintem, aby pracować nad szybkością.
Jak to się stało, że pani i Oskar Kwiatkowski rzuciliście wyzwanie snowboardowej elicie?
Kluczem była nasza determinacja. Polska nie jest krajem alpejskim, gdzie wystarczy wziąć deskę pod pachę i ruszyć na stok jak mogą robić Włosi, Austriacy czy Szwajcarzy. Od nas trzeba daleko jechać, by potrenować w dobrych warunkach. Dlatego trzeba być cierpliwym, przełknąć porażki, bo wyniki w przypadku zawodników z Polski przychodzą później. Trzeba więc dużo pracy, pokory, cierpliwości, a dzisiejsza młodzież w naszym kraju jej nie ma. Każdy kto zaczyna trenować, chciałby wygrywać już w następnym roku, tymczasem jest to niemożliwe. Konkurencja jest ogromna. Nie dogonimy świata w 12 miesięcy. Na sukces Oskara albo mój złożyły się lata starań, kiedyś nie mieliśmy dostępu do najlepszego sprzętu i trzeba było o to powalczyć. Kupowałam wtedy deski od innych zawodniczek, teraz nie muszę. My jeszcze na igrzyskach w Pekinie nie mieliśmy serwismena, teraz go mamy. Kiedyś deski do startu przygotowywał nam trener, na co rywale z krajów alpejskich patrzyli z uśmiechem. Mamy też fizjoterapeutę i to wszystko razem przekłada się na wyniki. Cały team, cała kadra jest dziś na najwyższym poziomie.
Na czym polega przygotowanie deski?
Uuuu. Musiałby pan spytać serwismena, ja powiem tylko, że trwa to godzinami. Ostrzy się krawędzie, smaruje ją, dopasowując do temperatury śniegu i warunków. Serwismena mamy znakomitego, on wie jakie deski lubię i przygotowuje je bez porównania lepiej niż sama bym to zrobiła. Przychodzę tylko do narciarni, sprawdzam wiązania i niczym więcej nie muszę się martwić. Deska ma jechać na zawodach, jak mówimy: musi pomagać, dlatego nasz serwismen tak nam je przygotowuje, że ja do niczego się nie dotykam. Doceniam to bardzo, bo pamiętam jeszcze jak sama przygotowywałam sobie deskę do startu i wtedy bywało ciężko. Moje umiejętności odbiegały od tych, które mają dziś serwismeni. Na szczęście mogłam już tamte czasy wyrzucić z pamięci.

Jak pogodzić macierzyństwo z ambicjami sportowymi?
Bardzo ciężko (śmiech). Gdyby nie wsparcie rodzinnego teamu, czyli męża, rodziców i teściów, nie dałabym rady. A przecież mamy jeszcze nianię. Wszyscy muszą poświęcić Hani sporo czasu, żebym ja mogła trenować i startować. Moja mama musiała zwolnić się z jednej ze swoich prac w szpitalu. Powiedziała, że zrobi to dla mnie. Żebym mogła zrealizować swoje marzenie. Kiedy wyjeżdżam, tęsknię i Hania też tęskni, więc psychicznie to wszystko też nie jest takie proste, ale wychodzę z założenia, że jednak warto poświęcić trochę dla własnej satysfakcji. Jak to u nas mówią: szczęśliwa matka wychowa szczęśliwe dziecko.
Mówiła pani, że Hania wybiera się na igrzyska.
Tak. Kupiliśmy już bilety dla całej rodziny. Hania telewizji nie ogląda, ale czasem moi rodzicie pozwalają jej popatrzeć na zawody i kiedy widzi mnie w kasku krzyczy: „mama, mama”. Była na zawodach Pucharu Świata w Krynicy, więc wyjazd do Livigno nie będzie dla niej czymś nowym.
Skoczkom narciarskim życzy się wiatru pod narty. A snowboardzistom?
Przeciwnie. Wiatru w plecy, żeby popychał do mety. Skoczkowie mają na igrzyskach kilka konkursów, ja będę miała jeden dzień, jeden start, więc potrzeba też trochę szczęścia. Dużo rzeczy składa się na sukces. Jeśli jednak wszyscy kibice będą dmuchali mi w plecy, powinno być dobrze.
***Z projektu nowelizacji ustawy o zmianie ustawy o sporcie. Zagwarantowany zostanie udział przedstawicieli zawodników kadry narodowej w składach zarządów PZS.
- Z 6 do 12 miesięcy wydłużony zostanie czas pobierania stypendium sportowego przez członkinie kadry narodowej po urodzeniu dziecka.
- Zwiększy się także – z 50% do 81,5% – kwota pobieranej w tym okresie wysokości stypendium.
- Sportsmenki będą miały takie same prawa, jak kobiety pracujące na etacie.