Antydoping. Nawet mistrzowie muszą mieć się na baczności
W ubiegłym roku dwoje najlepszych tenisistów świata miało pozytywne wyniki kontroli antydopingowych. Przypadki Igi Świątek oraz Jannika Sinnera to przestroga dla innych sportowców. Nawet najpilniejsi muszą mieć się na baczności.

Polkę oraz Włocha łączył fach i pozycja w tenisie. Oboje byli ponadto tymczasowo zawieszeni, o czym świat dowiedział się po zakończeniu postępowania prowadzonego przez International Tennis Integrity Agency (ITIA), czyli organizacji Międzynarodowej Federacji Tenisowej (ITF) zajmującej się m.in. walką z dopingiem.. Szczegóły oraz rozstrzygnięcie spraw były już jednak zupełnie inne.
Świątek, choć ITIA nie przypisała jej znaczącej winy ani zaniedbania, została ukarana miesięcznym zawieszeniem, bo test wykazał w organizmie Polki obecność trimetazydyny, pochodzącej – jak w postępowaniu dowiedziono – z zanieczyszczonej partii Melatoniny LEK-AM. Sinner został uniewinniony, bo klostebol dostał się do jego organizmu za sprawą fizjoterapeuty, który miał używać zawierającego zakazany steryd Trofoderminu. To rozstrzygnięcie zakwestionowała Światowa Agencja Antydopingowa (WADA). Strony doszły do ugody, godząc się na trzymiesięczne zawieszenie.
Liderka oraz lider światowego rankingu musieli więc przymusowo odpocząć od tenisa i choć ich przypadki się różnią oraz niosą różne lekcje, to łączy je to, że w zawodowym sporcie pełnego, wręcz skrajnego profesjonalizmu wymaga nie tylko trening, podejście do startu, dieta czy przygotowanie mentalne, ale również przestrzeganie przepisów antydopingowych.
Jaką substancję wykryto u Igi Świątek?
Świątek miała pozytywny wynik testu przeprowadzonego 12 sierpnia przed Cincinnati Open. Badanie próbki moczu wykonane przez laboratorium w Montrealu wykazało obecność w jej organizmie trimetazydyny, czyli leku nasercowego, który wspomaga układ krążenia i przyspiesza regenerację. 12 września ITIA tymczasowo Polkę zawiesiła. Świątek nie wystąpiła w turniejach w Seulu, Pekinie i Wuhanie, tłumacząc wówczas nieobecność „powodami osobistymi”.
– To najtrudniejsze doświadczenie w moim życiu – przyznawała. Wyjaśniała też, że o istnieniu trimetazydyny – świat sportu wcześniej usłyszał o niej przede wszystkim podczas igrzysk w Pekinie (2022) przy okazji zawieszenia Kamili Walijewej, a także za sprawą pozytywnych wyników testów u 23 chińskich pływaków przed igrzyskami w Tokio (2021) – dowiedziała się dopiero od ITIA.
Była w szoku. Opowiadała o łzach i nieprzespanych nocach. – Mam wrażenie, że ta sytuacja może naruszyć obraz, który budowałam przez lata – mówiła. ITIA do swojej wersji zaczęła przekonywać, gdy – wspierając się wynikami testów z laboratoriów w Paryżu i Strasbourgu – uprawdopodobniła, że trimetazydyna trafiła do jej organizmu poprzez zanieczyszczoną partię sprzedawanego w Polsce bez recepty leku, który przyjmowała doraźnie od 2019 roku, aby w podróży radzić sobie z jet-lagiem.

Trimetazydna w mikroskopijnych ilościach. Dlaczego Iga Świątek została zawieszona?
– Byłem jednoznacznie przekonany o jej niewinności. Stężenie substancji w próbce moczu było ekstremalnie niskie, a negatywny wynik analizy próbki włosów potwierdził, że nie doszło do przyjęcia trimetazydyny w ilości odpowiadającej nawet jednorazowej najmniejszej dawce terapeutycznej dla tej substancji – wyjaśniał ekspert ds. antydopingu COMS, wykładowca WUM Andrzej Pokrywka.
Zanieczyszczenie – może do niego dojść, gdy w tym samym miejscu wytwarzany jest inny środek zawierający zakazaną substancję – po zbadaniu Melatoniny LEK-AM z opakowania dostarczonego przez Świątek oraz innego z tej samej partii, potwierdziło laboratorium w Los Angeles. Zespół Polki w przestawił także wyciągi oraz paragony wystawione na Darię Abramowicz – to ona kupowała lek – z różnych aptek mające potwierdzić jej regularne przyjmowanie.
11 sierpnia Świątek miała wziąć 2–3 tabletki ok. 2–3 nad ranem. Kontrolerzy obudzili ją 4–5 godzin później. Melatoniny zapomniała wpisać do dokumentów kontroli, gdzie wymieniła 14 innych środków, jakie brała w ciągu siedmiu poprzednich dni. Negatywne wyniki innych testów – 10 dni wcześniej oraz 15 dni później – uwiarygodniły, że nie brała trimetazydyny w ilościach terapeutycznych.
Fakt, że środek jest lekiem w jednym kraju, ale nie ma uniwersalnego uregulowania nie jest wystarczający, aby zdjąć jakąkolwiek winę. Jego natura oraz wszystkie okoliczności umieszczają jednak to przewinienie na najniższym punkcie skali
Karen Moorhouse, dyrektor ITIA
4 października ITIA zniosła tymczasowe zawieszenie Świątek i nie przypisała jej znaczącej winy ani zaniedbania. Słowo „znaczący” jest tu istotne. Polka – wbrew utrwalonemu przez największe polskie media przekazowi – nie została bowiem formalnie uniewinniona. Stąd miesiąc zawieszenia, bo, aby w pełni zrealizować wymóg „najwyższej staranności”, teoretycznie mogła wybrać środek przebadany pod kątem substancji zakazanych bądź przetestować go na własną rękę.
To wykładnia surowa, która pokazuje, jak duże wymagania stawia wobec sportowców system. – Świątek musiałaby przebadać środek na rynku komercyjnym, a koszty wahają się wówczas od 300-400 do nawet kilku tysięcy złotych, bo z akredytowanych laboratoriów sportowcy mogą korzystać jedynie w trakcie postępowania – wyjaśnia szef Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA) Michał Rynkowski.
Melatonina nie jest ponadto uznawana uniwersalnie za lek i chociażby w Stanach Zjednoczonych to suplement diety. A charakter środka jest istotny, może wręcz kluczowy. Świątek została ukarana surowiej niż Brenda Martinez czy Brady Ellison, którzy wzięli zanieczyszczone leki na receptę – antydepresant oraz środek na niedoczynność tarczycy. Dłuższe, sześciomiesięczne zawieszenie odcierpiała Nikola Bartunkova, bo przyjęła suplement, gdzie ryzyko zanieczyszczenia jest wyższe.
– Fakt, że środek jest lekiem w jednym kraju, ale nie ma uniwersalnego uregulowania nie jest wystarczający, aby zdjąć jakąkolwiek winę. Jego natura oraz wszystkie okoliczności umieszczają jednak to przewinienie na najniższym punkcie skali – wyjaśniała dyrektor ITIA Karen Moorhouse, a miesięczne zawieszenie usatysfakcjonowało mającą prawo do apelacji WADA.
Chwila nieuwagi fizjoterapeutów. Jak klostebol dostał się do organizmu Jannika Sinnera?
Światowa Agencja Antydopingowa do sprawy Sinnera podeszła inaczej. Kontrola obecność w organizmie Włocha klostebolu, przyspieszającego produkcję masy mięśniowej, wykazała dwukrotnie (10 marca podczas turnieju w Indian Wells oraz 18 marca przy okazji kontroli przeprowadzonej poza zawodami, jeszcze przed Miami Open) i nie było to efektem zanieczyszczonego leku bądź suplementu, lecz – jak dowodził sam zainteresowany – nieuwagi członka sztabu szkoleniowego.
ITIA wyjaśnienie zaakceptowała. Agencja uznała za prawdopodobną wersję, zgodnie z którą źródłem niskiego stężenie klostebolu w próbkach moczu miał być sprzedawany na receptę Trofodermin (z tego samego leku miała korzystać na oparzenie zawieszona na 18 miesięcy Theresa Johaug), którego używał fizjoterapeuta Giacomo Naldi, żeby leczyć skaleczony skalpelem mały palec lewej dłoni.
Sinner dwukrotnie był tymczasowo zawieszany, ale na krótko (4–5 kwietnia, 17–20 kwietnia), bo w odwołaniach uprawdopodobnił scenariusz zakażenia krzyżowego. Trofodermin 12 lub 13 lutego – wyciąg bankowy nie potwierdził jednoznacznie daty -– miał kupić jego trener przygotowania fizycznego Umberto Ferrara. Sinner obu zwolnił. – Nie czuję wystarczającego zaufania, aby dalej z nimi pracować – wyjaśniał przy okazji konferencji prasowej przed US Open.
Ferrara to uznany fachowiec, więc nie trafił na boczny tor. Pracuje dziś z innym włoskim tenisistą Matteo Berrettinim i niedawno na łamach „La Gazetta dello Sport” wyjaśnił, że sam Trofoderminu używa od lat w związku z przewlekłą chorobą. Trzymał go w torbie i polecając go Naldiemu miał przestrzegać, że spray nie może w żaden sposób mieć kontaktu ze skórą Sinnera.
– Zasugerowałem, aby go użył, bo skaleczenie na palcu się nie goiło – wyjaśniał. Naldi nie zaprzeczył, ale stwierdził, że po prostu sytuacji nie pamięta, a składu Trofoderminu nie przeczytał. Miał go używać codziennie rano od 5 do 13 marca. Później, wykonując masaże, nie zakładał rękawiczek. Nie pamięta też, czy mył dłonie. Wcześniej, 3 marca, gdy Naldi po skaleczeniu założył bandaż, Sinner miał go zapytać, czy stosuje jakieś leki. Wtedy – zgodnie z prawdą – odpowiedział, że nie.
Wykwalifikowany personel popełnia błąd
Tenisista później Naldiego o palec już nie pytał, a w toku przesłuchać podkreślał, że wypełnił wszystkie spoczywające na nim obowiązki i nie było niczego, co mógł realistycznie zrobić, aby uniknąć całej sytuacji, choć – jak w uzasadnieniu decyzji zaznaczył ITIA – sportowiec na gruncie Kodeksu Antydopingowego odpowiada za działania swojego sztabu.
Prawnicy Sinnera przytoczyli wyrok Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie (CAS) w sprawie Marii Szarapowej, który stwierdził, że winę lub niedbałość można przypisać sportowcowi, gdy zatrudni niewykwalifikowany personel, błędnie go poinstruuje, ustali niewłaściwe procedury albo popełni błędy w nadzorze lub kontroli. Sinner zaś ostrożnie wybierał członków sztabu – Ferrara jest z wykształcenia technikiem farmaceutycznym – i podpisał z nimi kontrakty określające obowiązki.
Nie kwestionujemy tego, czy Jannik Sinner celowo przyjmował środki dopingujące, lecz zwracamy uwagę na odpowiedzialność sportowca za działania jego współpracowników. To kwintesencja antydopingu
Witold Bańka, prezydent WADA
Sam tenisista w przeszłości miał też niejednokrotnie pokazywać, że do kwestii antydopingowych podchodzi z dużą ostrożnością. Podobno przy okazji turnieju w Madrycie zdarzyło mu się chociażby zwrócić uwagę Naldiemu, aby uważniej pilnował butelek z wodą oraz izotonikami w obawie, że ktoś mógłby jedną z nich podmienić.
ITIA uznała, że Sinner nie wiedział oraz nie miał prawa podejrzewać, iż Ferrara kupił Trofodermin, a Naldi go używa, co stwarza zagrożenie zakażenia krzyżowego. Agencja przytoczyła też pochodzący z 2009 roku i uznawane dziś przez niektórych za niewłaściwy wyrok CAS ws. Richarda Gasqueta, który został uniewinniony, bo nie wiedział i nie miał prawa wiedzieć, że kobieta, którą poznał w restauracji, a później całował, przyjmowała wcześniej kokainę.
Trybunał w 2020 roku zniósł także zawieszenie Gabriela Silvy Santosa. Pływak wyjaśnił, że pozytywny wynik testu na obecność klostebolu był wynikiem zakażenia krzyżowego, bo zawierającego go specyfiku sprzedawanego na receptę – o czym sam zawodnik nie wiedział – używał jeden z jego domowników, z którym dzielił ręczniki i inne przedmioty codziennego użytku.
Odpowiedzialność sportowca za działalność współpracowników
WADA uznała jednak, że Sinner powinien ponieść konsekwencje i wniosła odwołanie. – Nie kwestionujemy tego, czy celowo przyjmował środki dopingujące, lecz zwracamy uwagę na odpowiedzialność sportowca za działania jego współpracowników. To kwintesencja antydopingu – wyjaśniał jej szef Witold Bańka. Ostatecznie sprawa nie trafiła do CAS, bo doszło do ugody, że trzymiesięczne zawieszenie (od 9 lutego do 4 maja) to kara proporcjonalna do stopnia winy.
Namawiany długo przez prawników Sinner takie rozwiązanie zaakceptował, choć był rozczarowany. – Zawsze na końcu musisz wybrać mniejsze zło i wierzę, że właśnie to zrobiłem. Nawet, jeśli czasami może się to wydawać trochę nieuczciwe, to gdy spojrzę na wszystko z innej perspektywy zdaję sobie sprawę, że mogło być przecież gorzej – wyjaśniał w rozmowie ze Sky Sports.
Dlaczego inni sportowcy zostali zdyskwalifikowani na dłużej?
Niektórzy porównywali przypadki Świątek i Sinnera do sprawy Kamila Majchrzaka, który został zawieszony na 13 miesięcy. On miał jednak pozytywne wyniki trzech kontroli, a znalezienie źródła zanieczyszczenia (był nim suplement) zajęło znacznie więcej czasu. Okres, w którym umiał zidentyfikować i uprawdopodobnić sposób przyjęcia zakazanej substancji, różni te sprawy oraz potwierdza, że choć przepisy są równe, to w antydopingu, jak i w życiu, bogaci mają łatwiej.
Może Świątek oraz Sinner byli uważniejsi, a może ich zawieszenia były krótsze przede wszystkim dlatego, że mogli zainwestować w prawników oraz prywatne ekspertyzy. Polka przyznała w „Faktach po Faktach”, że wydała w ten sposób łącznie 85 tys. euro. Zawieszona tymczasowo przez 19 miesięcy brytyjska deblistka Tara Moore mówiła kiedyś Reutersowi o kwocie 250 tys. dolarów.
Reakcje samych tenisistów pokazały ponadto, jak dużym problemem pozostaje edukacja. – Bądźmy szczerzy: gdybym zrobiła to ja, dostałabym pewnie ze 20 lat i straciła kilka wielkoszlemowych tytułów – mówiła niedawno bez uzasadnionych podstaw „Time’owi” Serena Williams. Kiedy sama grała w tenisa, członkom jej sztabu zdarzało się narzekać na kontrole Amerykańskiej Agencji Antydopingowej (USADA), podobno znacznie częstsze niż u innych czołowych zawodniczek.
Nie wszyscy też przepisy rozumieją, co pokazała Simona Halep pisząc, że sprawy jej oraz Świątek były „identyczne”. Rumunka tymczasem miała dwa zarzuty – za wykryty w jej organizmie Roxadustat oraz nieprawidłowości w paszporcie biologicznym. I choć Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie (CAS) uwolnił ją od tego drugiego, to karę dziewięciomiesięcznej dyskwalifikacji za pierwszy podtrzymał.
Nie mogło być inaczej. Halep także broniła się argumentem zanieczyszczenia. Dotyczył on jednak suplementu diety Keto MCT. Tenisistka przedstawiła potwierdzające jej wersję wyniki badań. Ale laboratoria w Montrealu oraz Salt Lake City, badając przekazane przez niej próbki z tej samej partii materiału, zakazanego środka nie wykryły. Nie zgadzało się także stężenie Roxadustatu deklarowane przez Halep z tym, jakie miało się znaleźć w zanieczyszczonym suplemencie.
ITIA ukarała Rumunkę czteroletnią dyskwalifikacją. CAS ostatecznie karę istotnie złagodził, właściwie wszystkie wątpliwości – nawet dotyczące przedstawionej przez Halep ekspertyzy dotyczącej zanieczyszczenia, której nie potwierdziły akredytowane przez WADA laboratoria – rozstrzygając na korzyść zawieszonej tenisistki, ale jej nie uniewinnił.

Dokumentacja stosowanych leków i preparatów pomoże sportowcom udowodnić niewinność
Przepisy są surowe i nie dają przestrzeni na interpretacje, bo nigdy nie wiadomo, czy przez sito nie próbuje przedrzeć się oszust. Coraz częściej pojawiają się jednak pytania, czy da się tak skorygować procedury aby równość wzmocnić. Wielu tenisistów kwestionowało bowiem nie tyle ostatnie rozstrzygnięcia, co przewlekłość i transparentność. – Byłem sfrustrowany widząc, że w sprawie Sinnera trzymano nas w niepewności przez co najmniej pięć miesięcy – przyznał Novak Djoković.
– Obie sprawy dają do myślenia. Niektórzy nie rozumieją jednak, dlaczego zdarza się, że sprawy trwają długo, ale tak samo jest w życiu codziennym. Jeśli są twarde dowody czy świadkowie, to sąd wyda wyrok szybciej niż gdy ich brakuje albo sytuacja jest bardziej skomplikowana. Pod tym kątem antydoping nie różni się od procesów karnych, administracyjnych czy cywilnych – uważa Bańka.
Niewykluczone, że ze względu na rosnącą czułość narzędzi – mówi się, że teoretycznie mogą wykazać obecność kropli zakazanego środka w basenie olimpijskim – korekty wymagają przede wszystkim progi wykrywalności niektórych substancji. – Jesteśmy ofiarą perfekcji własnych laboratoriów, w które inwestujemy, bo doping się rozwija – mówi Bańka. – Dylemat jest poważny, bo stajemy przed pytaniem, czy podwyższenie progów nie uchyli furtki dla mikro dozowania.
– Uważam, że dojdzie do zmian, co pozwoli wyjaśniać podobne sytuacje na bardzo wczesnym etapie – dodaje Rynkowski. – Nie jest to precedens, bo przecież podobnie została uregulowana już kwestia klenbuterolu. Kiedy klenbuterol wykrywany jest w próbce pobranej od sportowca, wszczynane jest postępowanie wyjaśniające, i gdy wersja sportowca nie budzi wątpliwości, sprawa jest umarzana.
Nie zmienia to faktu, że sportowcy nieustannie muszą mieć się na baczności. – Muszą zachowywać historię wszystkich stosowanych preparatów oraz skrupulatnie pochodzić do tego, co spożywają – podkreśla Rynkowski. Sprawy Świątek i Sinnera przypomniały, że choć najlepsi mają więcej zasobów, aby się bronić, to wszyscy na gruncie przepisów antydopingowych są tak samo odpowiedzialni za substancje, które trafiają do ich organizmu. Nawet, jeśli o nich nie wiedzieli.