Apoloniusz Tajner: Skoki narciarskie przetrwają

Autor: Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski
Artykuł opublikowany: 12 grudnia 2025

Były trener Adama Małysza i kadry narodowej, prezes Polskiego Związku Narciarskiego w latach 2006–2022, a obecnie poseł na sejm, ocenia szansę polskich skoczków na medal igrzysk olimpijskich, pracę nowego szkoleniowca Macieja Maciusiaka i mówi jaki największy problem mają trenerzy w Polsce, nie tylko w skokach narciarskich.

Polscy skoczkowie zdobywają regularnie medale igrzysk olimpijskich od konkursów w Vancouver w 2010 roku. Na zdjęciu polska drużyna po brązie w Pjongczangu w 2018 roku. Fot. Adam Nurkiewicz

„Forum Trenera”: Spodziewa się pan medalu dla Polski na igrzyskach olimpijskich w Mediolanie i Cortinie d’Ampezzo?

Apoloniusz Tajner: Możemy mówić o szansach medalowych. Nawet świetnie przygotowany zawodnik, najlepszy w pierwszej części sezonu, często nie staje potem na podium. Patrząc na wyniki z ostatnich lat, wysoko oceniłbym szanse łyżwiarzy szybkich na torze długim i krótkim, Aleksandry Król w snowboardzie, może Oskara Kwiatkowskiego, choć miał ostatnio przerwę, no i skoczków narciarskich.

W ostatnich latach sporty zimowe w Polsce stały skokami, choć był znakomity występy łyżwiarzy szybkich w Soczi. Nie dziwi pana, że teraz coraz głośniej jest o łyżwiarzach i szala przechyla się na ich stronę?

Procentuje wybudowanie hali lodowej w Tomaszowie Mazowieckim. Tym samym większa grupa zawodników uprawiająca ten sport wyczynowo ma dostęp do lodu, również w tym czasie, gdy w Polsce go nie było. Wcześniej możliwość treningów latem na najwyższym poziomie, czyli w zagranicznych halach, miały tylko kadry narodowe, a przecież do tych kadr nie trafiają zawodnicy z małych klubów i ci nie mieli jak się rozwijać. Nieraz widziałem w Zakopanem albo w Spale jak trenują łyżwiarze na sucho, na rolkach. To nie jest to samo. Myślę, że gdybyśmy mieli tor saneczkowy, to za trzy albo cztery lata pojawiliby się w czołówce światowej polscy saneczkarze. Teraz muszą wyjeżdżać, aby trenować. Za granicą nie są traktowani priorytetowo, przez co nie są w stanie realizować planów treningowych. W łyżwiarstwie szybkim tor w Tomaszowie poprawił sytuację w tym sporcie, a będzie lepiej, gdy do użytku oddana zostanie hala w Zakopanem. Czekamy na nią z niecierpliwością.

Jako trener wiem – i jest na to szereg przykładów – że jeśli zawodnik dobrze wypada na początku sezonu, to niekoniecznie utrzyma to do Imprezy Głównej czyli IO czy MŚ.

Przejdźmy do bliskich panu skoków narciarskich. Wspomniał pan o tym, że widzi szanse medalowe w tej konkurencji. Po wynikach z ostatnich sezonów trudno jednak mieć podstawy do optymizmu.

W poprzednich latach zawodnicy byli przemęczeni i przetrenowani. Ze stanu przemęczenia wychodzi się od sześciu do ośmiu tygodni. Praca została wtedy wykonana, ale trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi zabrakło sprytu, żeby w pewnym momencie odpuścić mocny trening, po to, aby zawodnicy uzyskali najpierw świeżość, a potem wysoką dyspozycję sportową. Myślę, że tak robi teraz Maciej Maciusiak. Widzę u naszych zawodników dynamikę, szybkość, dobre przygotowanie motoryczne. Bardzo poprawiła się atmosfera w tej grupie i jest motywacja do dobrego skakania. Natomiast, szczególnie u starszych zawodników, zauważalne są drobne błędy techniczne. Co do Kacpra Tomasiaka, to nastąpił wybuch jego talentu i to jest materiał na oddzielny temat.

Nie czas jednak na to, aby reprezentanci kraju mieli lepsze wyniki?

Zawodnicy mają dwa miesiące czasu, aby dojść do formy. Jako trener wiem – i jest na to szereg przykładów – że jeśli zawodnik dobrze wypada na początku sezonu, to niekoniecznie utrzyma to do Imprezy Głównej czyli IO czy MŚ. Nie da się utrzymać wysokiej dyspozycji przez dwa albo dwa i pół miesiąca. Forma faluje i falująco musi się wznosić aż do imprezy głównej. W skokach wyniki powinny się poprawiać od zawodów do zawodów, realną weryfikacją jest Turniej Czterech Skoczni na przełomie roku i od tego momentu właśnie kształtuje się właściwa czołówka pretendentów do medali. Teraz jest czas na korektę najważniejszych elementów technicznych.

Uważa pan, że lata w których trenerem był Thomas Thurbichler nie były zmarnowane?

To szkoleniowiec, który miał znakomity warsztat trenerski, ale problemem było wyczucie trenerskie. Austriak działał ściśle według planu i realizował go. Takie postępowanie ma sens i jest wymagane w każdym sporcie, szczególnie wytrzymałościowym, w skokach potrzeba jednak więcej elastyczności. Kiedy zawodnik nie domaga, zmaga się z jakimś problemem, trzeba go zdiagnozować i dokonać korekty. Thomasowi tego zabrakło. Nie zmieniał planu. Z Adamem Małyszem mieliśmy taki sezon, w którym już na Turnieju Czterech Skoczni widoczny był spadek formy i chęci do skakania. Potem przyszły zawody w Libercu, kiedy Adam się rozchorował. Zrobiliśmy wtedy miesiąc przerwy. Pojechaliśmy do Zakopanego i Ramsau. Pod koniec zgrupowania, gdy mieliśmy wyjeżdżać na zawody, Adam sam mi powiedział: „Trenerze, chciałbym jeszcze dziś po południu poskakać”. Zrobiliśmy to. Tak był spragniony startów. Potem pojechał do Predazzo na Mistrzostwa Świata 2003 i zdobył dwa złote medale. Poza tym brakiem elastyczności za czasów Thurnbichlera w kadrze panowała fatalna atmosfera. Podchodziłem do zawodników na zawodach w Wiśle i Zakopanem i widziałem z bliska, że jest źle. Byłem zniesmaczony nadmierną reprezentacją Austriaków w sztabie szkoleniowym i technicznym. Kamil Stoch był tępiony. W tym wypadku takie podejście spowodowane było przesadną ambicją młodego trenera.

Wierzy pan jeszcze w Kamila Stocha?

Nie wiem, jakie Kamil posiada obecnie dokładne parametry badane na platformie dynamometrycznej. Jeżeli są na wysokim poziomie, to dodajmy do tego doświadczenie i rutynę Kamila, co od razu daje mu przewagę nad rywalami. Wiadomo, że parametry szybkościowe z wiekiem się stępiają i to właśnie rutyna odgrywa ogromną rolę. Jeżeli Kamil trafi na odpowiedni moment, stać go na dobre rezultaty. Poczekajmy na Turniej Czterech Skoczni, by zobaczyć, jak to będzie dalej wyglądać, a na Igrzyskach potrzeba trochę szczęścia do wiatrów, ważna jest dyspozycja dnia i to one mają decydujący wpływ na końcowy wynik. Najważniejsze, że po Kamilu widać odmianę. Śmieje się, żartuje, jest zadowolony. Przeszedł mentalną metamorfozę w porównaniu z poprzednim sezonem.

Kacper Tomasiak. Fot. Polski Związek Narciarski/Facebook

Gdyby pan był prezesem, czy zatrudniłby Macieja Maciusiaka? Jakie walory posiada ten trener?

Są trenerzy treserzy, wizjonerzy, mentorzy, trenerzy o typie naukowca albo ojca lub brata. Maciej łączy wszystkie te cechy. Ma dobrze przygotowany warsztat, a charakterologicznie określiłbym go „góralskim ojcem”. Nikt z nim nie zadrze, bo jest góralem, a z zawodnikami rozmawia po swojemu, cierpliwie i merytorycznie. Ta grupa potrzebowała takiego trenera. Wielkim atutem jest to, że zna wszystkich zawodników, bo przez blisko osiem lat pracował z różnymi kadrami narodowymi. W chwilach kryzysu doprowadzał do formy Dawida Kubackiego i Macieja Kota, potrafił zmienić ich odbicie, a mentalnie – nastawienie. Wierzę w tego trenera.

Pozostawienie Michala Doleżala przy Kamilu Stochu to dobry pomysł? W ostatnim sezonie ten schemat szkoleniowy wywołał wiele dyskusji, pojawiły się sugestie, że stał się przyczyną rozdźwięku w kadrze narodowej. I to pan przecież zwolnił Doleżala z funkcji głównego trenera.

Ci dwaj trenerzy Maciej i Michał lubią się, mają podobne charaktery i są świetnymi „warsztatowcami”. Obaj są cisi, spokojni. Wracając do tego, co działo się w 2022 roku, czyli zmian trenerskich w sztabie szkoleniowym, to nie mieliśmy wyjścia. Kadrą zarządzał wtedy asystent, a sztab szkoleniowy łącznie z drużyną tak się rozrósł, że liczył 30 osób – 12 zawodników, 12 sztabowców i jeszcze sześć osób współpracujących. Trzeba było zmienić ten układ.

Są trenerzy treserzy, wizjonerzy, mentorzy, trenerzy o typie naukowca albo ojca lub brata. Maciej Maciusiak łączy wszystkie te cechy. Ma dobrze przygotowany warsztat, a charakterologicznie określiłbym go „góralskim ojcem”. Nikt z nim nie zadrze, bo jest góralem, a z zawodnikami rozmawia po swojemu, cierpliwie i merytorycznie.

Jak pan ocenia możliwości 18-letniego Kacpra Tomasiaka, który błyszczy na początku sezonu?

W zawodach Pucharu Świata co chwila pojawiają się młodzi zawodnicy, którzy skaczą fenomenalnie, ale później najczęściej znikają. Ich talenty wybuchają. Dział szkolenia Polskiego Związku Narciarskiego obserwuje Kacpra od dawna, od 10–11 roku życia. Uczęszczał do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku, tam trenerem jest jego ojciec. W rodzinie ma brata, też bardzo utalentowanego skoczka. Kacper przebił się przez zawody Pucharu Kontynentalnego, FIS Cup, letnie Grand Prix. Ma potencjał, ale prowadząc takich zawodników trzeba bardzo uważać, aby ich nie przemęczać. Teraz pytanie, czy zachowa tę dyspozycję do Igrzysk, czy trener Maciusiak zgłosi go do ostatecznej kadry olimpijskiej? Jeżeli tak, to on – przy dobrych warunkach na skoczni – potrafi być nieobliczalny. Trzymajmy kciuki.

Nie uważa pan, że w polskich skokach nie doszło w porę do zmiany pokoleniowej i to jest obecnie największy problem w tej dyscyplinie? Czy taki Kacper Tomasiak nie pojawił się za późno?

Dochodzi do niej teraz. Idzie ława młodych zawodników. Po Igrzyskach Olimpijskich 2026 we Włoszech na pewno taka zmiana nastąpi. Ale tłumacząc dlaczego nie stało się to wcześniej – wcale nie jest łatwo znaleźć talenty na miarę Adama czy Kamila. Nie jest ich tak dużo. I to nie jest tylko nasz problem. W Austrii też narzekają na brak świeżej krwi, chociaż to kraj górzysty, z tradycjami narciarskimi, z większą bazą klubów sportowych i potencjalnych zawodników, którzy mogliby uprawiać skoki narciarskie. Polska ma ograniczone możliwości terytorialne, kluby prowadzące skoki narciarskie istnieją tylko na południu Polski. Tam są skocznie, trenerzy, instruktorzy i tam możemy szukać talentów.

Polski sport kobietami stoi. Tymczasem w skokach nie możemy się doczekać dobrych wyników naszych pań…

15 lat temu wytypowaliśmy w PZN dwójkę trenerów – jednego w Beskidach, jednego w Zakopanem. Obaj byli dedykowani zawodniczkom uprawiającym skoki. Trenowały przy klubach, w których zajęcia mieli chłopcy, a ci trenerzy mieli trenować zawodniczki w interklubowych grupach w okręgach tatrzańskim i beskidzkim. Ten pomysł nie zdał egzaminu. Nie wiem dlaczego wśród polskich dziewczyn nie ma chęci uprawiania tego sportu. Wciąż jest ich mało. Z drugiej strony popularność skoków jest taka, że trenerzy i instruktorzy klubowi, koncentrują się na chłopakach. A trener powinien mentalnie pasować do dziewcząt, musi być przez nie akceptowalny. W 2019 roku kadrę kobiet prowadzili Sławomir Hankus i Marcin Bachleda. W konkursie drużynowym miksta w Mistrzostwach Świata 2019 w Seefeld były wraz z kolegami po pierwszej serii na trzecim miejscu. Uznaliśmy, że czas na doświadczonego trenera i przyszedł Łukasz Kruczek. Nie dopasował się. Dziś wrócił do kadry Marcin Bachleda, jego asystentem został Stefan Hula i pod ich kierunkiem dziewczęta zaczęły wychodzić z kryzysu.

Wspominał o tym Adam Małysz, mówił to również pan – w Polsce mamy problem z dobrze przygotowanymi do zawodu, wykształconymi trenerami skoków narciarskich. To prawda?

W naszym sporcie trenerami zostają najczęściej byli zawodnicy. I oni się sprawdzają. Pamiętam, że miałem za współpracownika Piotra Fijasa, który był świetnym trenerem, choć nie ukończył studiów. Najlepszym trenerem dzieci w kraju jest Jan Szturc, wychowawca Adama Małysza. Ma papiery trenerskie, ale brakuje mu tego szerokiego wykształcenia. Uważam, że istnieje wielki problem systemowy, nie tylko w skokach. W małych klubach sportowych pracują trenerzy, dla których praca szkoleniowa nie jest priorytetem. Zarabiają mało i robią to z pasji, a po to, aby utrzymać rodziny mają inne prace. Dlatego też nie kształcą się dodatkowo, bo im się to nie opłaca, nie widzą perspektyw. Cierpi na tym jakość szkolenia i nasz sport.

Na sejmowej Komisji Sportu i Turystyki stale przekonuję jej członków, żeby odwrócić sytuację. Trener musi żyć z trenowania, a jeżeli znajdzie czas wolny, niech sobie dorabia gdzie indziej, bo najczęściej do południa ma chwile oddechu. KLUB PRO jest zachętą dla szkoleniowców, aby tak prowadzili swoje życie zawodowe, aby szkolenie stało się priorytetowe.

Ministerstwo Sportu i Turystyki (MSiT) wprowadziło w ostatnich latach programy wspierające trenerów.

I to są bardzo dobre rozwiązania, szczególnie program KLUB PRO. W jego ramach można dofinansować trenerów. Kwoty są godziwe, pozwalające szkoleniowcom myśleć o tym, aby skupić się na pracy z dziećmi i młodzieżą. Na sejmowej Komisji Sportu i Turystyki stale przekonuję jej członków, żeby odwrócić sytuację. Trener musi żyć z trenowania, a jeżeli znajdzie czas wolny, niech sobie dorabia gdzie indziej, bo najczęściej do południa ma chwile oddechu. KLUB PRO jest zachętą dla szkoleniowców, aby tak prowadzili swoje życie zawodowe, aby szkolenie stało się priorytetowe. Polskiemu sportowi pomagają też programy Super Trener i Super Asystent. Jest szansa, że dzięki nim kluby odżyją, a tam zaczyna się wielki sport i na tym poziomie wykopuje się diamenty, takie jak: Adam Małysz, Kamil Stoch czy Anita Włodarczyk.

Zawody w skokach narciarskich z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych często są odwoływane, zmiany regulaminowe wprowadzają zamęt w głowach kibiców, dochodzi do oszustw technologicznych reprezentacji, które wykorzystują niuanse w przepisach. Jak pan widzi przyszłość skoków narciarskich?

Martwią mnie puste trybuny przy skoczniach w Finlandii, Szwecji, Norwegii, w Japonii. Tylko w Polsce kibice tłumnie przychodzą na zawody Pucharu Świata. U nas ludzie lubią ten sport. Z tym, że kiedy w jakimś kraju pojawi się as, to zyskuje na tym popularność skoków. Udziwnień związanych ze sprzętem jest za dużo, są mało przejrzyste, ale trzeba nad tym zapanować, bo przykład Norwegów pokazał, że było ogromne pole do nadużyć.

Zmian klimatycznych skoczkowie nie zatrzymają. Ale ten sport się do nich dostosuje. Większy problem mają biegi narciarskie, narciarstwo alpejskie. W krajach alpejskich zabroniono już budowy wyciągów narciarskich poniżej 800 m n.p.m. Produkcja śniegu jest kosztowna, zużywana jest do tego procesu energia elektryczna, której ceny rosną. W skokach mamy zawody na igielicie, można też prowadzić zawody hybrydowe – z lodowym najazdem i zeskokiem na igielicie. Tak było trzy lata temu w Wiśle. Lód można wyprodukować łatwiej i taniej. Skoki przetrwają. W jakiej formule? Czy zostaną dołączone do letnich igrzysk, a przypominam, że znalazły się w programie Igrzysk Europejskich Kraków – Małopolska 2023? Dziś tego nie wiemy.

Apoloniusz Tajner (z prawej) z Adamem Małyszem podczas zawodów Pucharu Świata w Engelbergu w 2003 roku. Fot. Adam Nurkiewicz