Mistrzostwa świata w Tokio. Wszystko dopięte na ostatni guzik

Autor: Rozmawiał Kamil Kołsut
Artykuł opublikowany: 25 października 2025

Mistrzostwa świata w Tokio pomogły zapomnieć Japończykom o igrzyskach olimpijskich, gdy radość zdusił strach przed koronawirusem. Mogliśmy się cieszyć sportem, bo organizatorzy dopięli wszystko na ostatni guzik. Zawody z trybun obejrzało 620 tys. widzów.

Stadion Narodowy w Tokio na którym odbyły się MŚ w lekkiej atletyce w 2025 roku. Fot. Wikipedia

Wspomnienie igrzysk wciąż jest dla Japończyków bardzo żywe. – Pokażemy, jak powinno się przeprowadzić taką imprezę – zapewniał jeszcze przed mistrzostwami świata szef komitetu organizacyjnego Mitsugi Ogata. – Igrzyska mają pozytywne i negatywne dziedzictwo. To drugie chcemy wymazać – dodawała szefowa japońskiej federacji Yuko Arimori. Cztery lata temu Tokio było przestraszone i smutne, a po trybunach Stadionu Narodowego hulał wiatr. Kibice jedynie w telewizji mogli śledzić, jak na nowiutkiej nawierzchni Mondo Karsten Warholm i Sydney McLaughlin-Levrone biją rekordy świata na 400 metrów przez płotki, a Yulimar Rojas – w trójskoku.

Koła olimpijskie, które organizatorzy wybili wówczas na tartanie, zobaczyliśmy z trybun podczas ostatniej sesji mistrzostw świata. Odsłonił je deszcz, godzinę przed rozpoczęciem sesji wieczornej doszło bowiem do oberwania chmury. Organizatorzy przerwali konkursy skoku wzwyż i rzutu dyskiem, członkowie sztafet biegali po kałużach. Było w tym trochę magii, że namacalne wspomnienie igrzysk zbiegło się ze srebrnym medalem Marii Żodzik, która w 2021 roku – podobno ze względu na niedopatrzenie działaczy białoruskiej federacji, którzy zorganizowali jej tylko dwa z trzech obowiązkowych testów antydopingowych – do Tokio w ogóle nie poleciała.

Mistrzowie patrzyli na nas z góry

Cztery lata temu, mimo pustki, na trybunach nie panowała cisza – lekkoatletów dopingowali koledzy z kadry, trenerzy oraz niektórzy dziennikarze i kto wie, czy nie dlatego tym razem w przewodniku dla mediów znalazły się zasady dobrego zachowania. Można było w nim przeczytać m.in., że „dopingowanie i zachowania kibicowskie uważane są za nieprofesjonalne i zakłócają pracę innych”, że „noszenie koszulek reprezentacji jest niewłaściwe, jeśli nie jesteś pracownikiem krajowej federacji bądź jej rzecznikiem prasowym”, a także że proszenie sportowców o zdjęcia bądź autografy grozi odebraniem akredytacji. Najsurowszej kary jednak w Tokio nikt nie otrzymał.

Dziś sportowcy spełniają obowiązki wobec mediów w specjalnej strefie wywiadów. Tam, za tradycyjnym strefami oficjalnych i nieoficjalnych nadawców oraz prasy, pojawiły się dwie nowe – dla twórców internetowych (kreatorów kontentu), czyli autorów materiałów wideo przygotowywanych dla portali i mediów społecznościowych, oraz dla oficerów prasowych.

Konferencje prasowe gospodarze organizowali tylko po wybranych konkurencjach – głównie tych najgłośniejszych, z sukcesami gospodarzy (chód sportowy), z rekordami świata (skok o tycce) bądź z udziałem globalnych gwiazd (bieg na 100 m). Nic dziwnego, skoro dziś sportowcy spełniają obowiązki wobec mediów w specjalnej strefie wywiadów. Tam, za tradycyjnym strefami oficjalnych i nieoficjalnych nadawców oraz prasy, pojawiły się dwie nowe – dla twórców internetowych (kreatorów kontentu), czyli autorów materiałów wideo przygotowywanych dla portali i mediów społecznościowych, oraz dla oficerów prasowych. To akurat dowód, że World Athletics podąża z duchem czasu i i w praktyce dostosowuje się do ewolucji rynku medialnego.

Sektor prasowy był wyspą spokoju na oceanie rozgrzanych trybun. Szef World Athletics jeszcze dzień przed rozpoczęciem imprezy zacierał ręce na wieść, że organizatorzy sprzedali ponad pół miliona biletów. Ostatecznie frekwencja podczas mistrzostw świata sięgnęła 620 tys., a 67-tysięczny obiekt większości sesji był wypełniony. Japończycy próbowali dodać skrzydeł rodakom i choć ci byli widoczni – awansowali do półfinałów, walczyli o miejsca w czołowej „dziesiątce” – to lekkoatletyka wciąż pozostaje piętą achillesową tamtejszego sportu, gospodarze w ciągu dziewięciodniowej rywalizacji medale świętowali wyłącznie w chodzie. Brązowe medale zdobyli Nanako Fujii (20 km) i Hayato Katsuki (35 km). Gospodarze zajęli jednocześnie przyzwoite  , 16. miejsce w klasyfikacji punktowej.

Zawiodła największa lokalna gwiazda, oszczepniczka Haruka Kitaguchi. Mistrzyni olimpijka i obrończyni tytułu odpadła już w kwalifikacjach, choć to jej twarz promowała mistrzostwa świata na billboardach i w reklamach telewizyjnych. Przesadą jednocześnie byłoby twierdzenie, że lekkoatleci atakowali nasze zmysły na każdym kroku, a 14-milionowa metropolia oddychała imprezą. Bywało jednak, że w chaotycznym zalewie plakatów i bannerów, charakterystycznym dla tej światowej stolicy nadmiaru bodźców, spojrzała na nas z góry Sydney McLauglin –  albo sprinter Noah Lyles, pogroziwszy dłońmi w geście znanym z anime „Dragon Ball”.

Widzieliśmy też spoty, na których Jarosława Machuczich, czyli późniejsza brązowa medalistka konkursu skoku wzwyż, lecąc na wysokość 2.10 m przeskakuje nad głowami trzech japońskich siatkarzy. Specjalne wagony metra, wykończone materiałem stylizowanym na lakierowane drewno i wypełnione zdjęciami z lekkoatletycznych aren, przygotowała firma Seiko, która była chyba w Tokio najbardziej aktywnym spośród sponsorów imprezy. Gigant produkcji czasomierzy przygotował bowiem także wystawę, kawiarnię ze specjalnym menu i showroom dla kibiców, a zegar na szczycie flagowego sklepu w Ginzie podświetlał się  wieczorem w barwach mistrzostw świata.

Na sięgający 110 mln euro budżet imprezy złożyły się po połowie wpływy z biletów oraz wpłaty od lokalnych partnerów (KNT, Mori Building, Tokyo Metro, KWE, Medicial Concierge, PIA, Alsok, Tokyo Gaz), a także dotacje z budżetu miasta i od japońskiego rządu. Sponsorów nie zachwyciło, że rywalizację lekkoatletów transmitowała prywatna TBS, a nie państwowa NHK, choć organizację mistrzostw świata przedstawiono jako sprawę najwyższej wagi. Nieprzypadkowo gubernator Tokio Yuriko Koike, której nazwisko świat sportu poznał przy okazji tokijskich igrzysk, przemawiała podczas ceremonii otwarcia, a imprezę oficjalnie zainaugurował książę Akishino.

Kibice w ogólnokrajowym głosowaniu jako oficjalną maskotkę imprezy wybrali psa popularnej w Japonii rasy shiba inu imieniem Riku One. Zgodnie z materiałami prasowymi jego „supermocą była niepohamowana energia, pozwalająca biegać we wszystkich kierunkach”, dzięki czemu „nawiązuje przyjaźnie wszędzie, gdzie tylko dotrze”. Było to tym bardziej zaskakujące, że generalnie prawo w Tokio nakazuje trzymanie psów na smyczy. „L’Equipe” zwróciła uwagę, że taki ruch może być w tym dość konserwatywnym kraju jakimś probierzem zmian społecznych i większej otwartości, wykraczającej poza wyuczony zestaw gestów grzecznościowych.

Polacy zostali też turystami

Okolice Stadionu Narodowego, na którego fasadzie wypisane są nazwiska wszystkich medalistów poprzednich mistrzostw świata z 1991 roku, a więc także polskiej mistrzyni maratonu Wandy Panfil, były podczas mistrzostw świata najruchliwszą strefą. Obiekt, wciśnięty między komercyjną dzielnicą Shibuya oraz imprezowe Shinjukusami lekkoatleci przed startem mogli odwiedzić jedynie podczas jednego oficjalnego treningu. Nic więc dziwnego, że zobaczyliśmy wówczas na obiekcie niemal wszystkich biegaczy z reprezentacji Polski. Codzienne zajęcia uczestnicy imprezy odbywali na dwóch innych obiektach, a rozgrzewki – blisko trzy kilometry od stadionu, w Yoyogi Park Athletics Field.

Polacy uwagi zgłaszali głównie przed mistrzostwami, a już po starcie na długi dojazd narzekali nieliczni, a organizację imprezy – gęsty terminarz wieloboju i hotelowy jadłospis – otwarcie skrytykowała chyba tylko Adrianna Sułek. Korki nie okazały się problemem, bo choć tokijskie uliczki są wąskie, to mowa jednocześnie o metropolii postsamochodowej, gdzie na 100 mieszkańców przypada 18 aut, czyli blisko cztery razy mniej niż w Warszawie. Większość to jednocześnie pojazdy elektryczne bądź hybrydowe, więc zgiełk miasto zawdzięcza przede wszystkim tłumom. Tylko w ubiegłym roku Tokio odwiedziło 36,9 mln turystów, co było rekordem, który za chwilę zostanie pobity.

Tegoroczna impreza była podobno pierwszą taką w lekkoatletycznym kalendarzu, która w pełni przyjęła kodeks Athletics for a Better World (ABW), czyli ustalone w ubiegłym roku przez światową federacją World Athletics standardy dotyczące ograniczenia wpływu organizacji mistrzostw świata na środowisko oraz wsparcia poprzez ich organizację lokalnej ekonomii oraz społeczności.

Wizytując najbardziej atrakcyjne punkty stolicy, spotykaliśmy kolorowe koszulki uczestników mistrzostw świata, a polscy lekkoatleci szybko wymalowali media społecznościowe zdjęciami lokalnych przysmaków, wejściem do parku otaczającego sąsiadującą ze stadionem świątynią Meiji, przejściem dla pieszych przy rondzie Shibuya, a nawet tutejszym Disneylandem. Sprinterka Ewa Swoboda zdradziła się nawet z sympatią wobec tutejszych konbini, czyli sklepów z mydłem i powidłem, gdzie podobno z koleżankami „trochę się żywiła”, choć tamtejsze produkty do diety zawodowego sportowca raczej nie pasują.

Jak przystało na kraj, gdzie ludzie rezerwują miejsca w kawiarniach nie tylko parasolkami, ale także torebkami czy portfelami, czuliśmy się w Tokio bezpiecznie. Najbardziej „mrożące krew w żyłach wydarzenie” – jeden z polskich dziennikarzy spędził siedem godzin na komisariacie policji po zaginięciu plecaka z dokumentami – okazało się przeoczeniem, bo dobytek wpadł w szparę między stelażem trybuny a płachtą materiału, co zostało odkryte kolejnego ranka.

Nabili nas w butelkę

Mistrzostwa świata w przeciwieństwie do igrzysk, odbyły się na początku jesieni, a nie w środku lata. Kibice nie potrzebowali więc podkładek chłodzących na krzesełka, a zawodnicy – przenośnych klimatyzatorów. Powietrze w pierwszych dniach było jednak gęste, a temperatura wysoka, przekraczająca trzydzieści stopni. Organizatorzy przyspieszyli więc poranny start rywalizacji chodziarzy oraz maratończyków, którzy wychodzili na trasę już o 7.30 lokalnego czasu. Upały, potęgowane magazynującym ciepło betonem, którym miasto jest  zalane jest  po horyzont, opuściły Tokio dopiero w połowie tygodnia.

Skutki ocieplenia klimatu odczuliśmy na własnej skórze, więc tym chętniej przyglądaliśmy się hasłom zrównoważonego rozwoju, jakie Japończycy wzięli na sztandary. Tegoroczna impreza była podobno pierwszą taką w lekkoatletycznym kalendarzu, która w pełni przyjęła kodeks Athletics for a Better World (ABW), czyli ustalone w ubiegłym roku przez światową federacją World Athletics standardy dotyczące ograniczenia wpływu organizacji mistrzostw świata na środowisko oraz wsparcia poprzez ich organizację lokalnej ekonomii oraz społeczności.

Generatory wykorzystywane przez nadawców telewizyjnych napędzane więc były biopaliwami, a energia elektryczna miała pochodzić wyłącznie z certyfikowanych źródeł odnawialnych. Honda dostarczyła organizatorom flotę złożoną z samochodów o napędzie elektrycznym, hybrydowym bądź opartym na „zielonym wodorze”, a blisko 70 procent kibiców miało dotrzeć na miejsce za pomocą transportu publicznego, do czego faktycznie organizatorzy konsekwentnie zachęcali.

Próby organizacji wielkich imprez sportowych jako neutralnych klimatycznie zawsze brzmią atrakcyjnie, ale  trudno wierzyć w proekologiczne hasła, będąc w kraju, gdzie każdy owoc jest pakowany oddzielnie  a pod względem produkcji odpadów z plastiku gorzej w globalnych zestawieniach od Japończyków  wypadają tylko Amerykanie. Czytaliśmy więc o ochronie środowiska, zerkając jednocześnie znad laptopa na wolontariuszy wynoszących z biura prasowego worki pełne opakowań po ciastkach, cukierkach i gumach do żucia.

Wszyscy akredytowani na mistrzostwa świata  otrzymali termiczne bidony wyprodukowane przez jednego z partnerów imprezy, ale pozostały w plecakach, bo w okolicy biura prasowego nie znaleźliśmy żadnej fontanny do ich napełnienia. Organizatorzy regularnie uzupełniali za to lodówki wodą oraz izotonikami w półlitrowych butelkach, obiecując, że wszystkie – zgodnie z założeniami  opisanej w podręczniku zasad akcji  zrównoważonego rozwoju „Bottle to Bottle” – trafią do recyklingu i dostaną drugie życie.

Niebawem przekonamy się, jak do tych wyzwań podejdą Polacy, bo 20–22 marca gospodarzem halowych mistrzostw świata będzie Arena Toruń, a formalnie – Kujawy i Pomorze. Najlepsi lekkoatleci regularnie odwiedzają tamtejszy obiekt przy okazji mityngu Copernicus Cup. Trzy lata temu Toruń był ponadto miejscem halowych mistrzostwach Europy, które okazały się pierwszym tak dużym i udanym wydarzeniem lekkoatletycznym po pandemii. Przyszłoroczne mistrzostwa Europy odbędą się w Birmingham, a kolejne – zaplanowane na rok przedolimpijski – na Stadionie Śląskim w Chorzowie.