Oskar Bom: Skoków narciarskich nie dogonimy, ale zostaliśmy zauważeni

Autor: Rozmawiał Artur Gac
Artykuł opublikowany: 14 czerwca 2023

W snowboardzie nie mamy modelu mistrza, o czym zresztą często rozmawiamy. To znaczy brak takiego sportowca, o którym można by było powiedzieć, że jest najlepszy, cały czas utrzymuje się na topie, w związku z czym patrzmy na niego. Najlepsza „16” Pucharu Świata często się miesza i każdy jest w stanie wygrać zawody, mimo bardzo różnej budowy, wzrostu, wagi oraz innego stylu jazdy. To także czyni ten sport bardzo ciekawym, w nim trudno o jedną, złotą radę – mówi Oskar Bom, trener reprezentacji Polski w snowboardzie.

To był znakomity sezon snowboardzistów. W slalomie gigancie równoległym mistrzem świata został Oskar Kwiatkowski, a Aleksandra Król wywalczyła brązowy medal. Dobra forma na najważniejszej imprezie była potwierdzona również znakomitymi wynikami w zawodach Pucharu Świata.

Oskar Kwiatkowski/Facebook Oskar Kwiatkowski

„Forum Trenera”: Za panem udział w niedawnym kongresu FIS-u, na którym jeden z paneli poświęcony był snowboardowi. Co istotnego wydarzyło się w zakresie dyscypliny?

Oskar Bom: Myślałem, że wydarzy się więcej. Nadmienię, że propozycje dotyczące poszczególnych zmian zgłaszane są wcześniej, albo przez konkretne kraje albo członków komisji konkurencji. Jest także przedstawiciel wszystkich zawodników, wybrany kolegialnie, którym jest Austriak Alexander Payer. On także w imieniu wszystkich sportowców zgłaszał propozycje aby ją ulepszyć i uczynić bardziej atrakcyjną oraz widowiskową. Osobiście myślałem, że zostanie zatwierdzonych więcej zmian.

Jakich?

– Propozycji było kilka. Jedna dotycząca wynagrodzeń zawodników w zawodach Pucharu Świata do szesnastego miejsca, a nie do dziesiątego – jak jest obecnie. Ponadto była propozycja zmiany losowania numerów w zawodach drużynowych. Było też kilka innych, drobnych spraw, które kibicowi lub osobom z zewnątrz mogą wydawać się nieistotnymi, jak na przykład fundusze, czyli podnoszenie stawek FIS-owskich na Puchary Świata, a także FIS-owskich opłat. Te sprawy są dla mnie mocno istotne przy planowaniu budżetu oraz pobytu na określonych zawodach. Reasumując, większość postulatów nie została zmieniona, moim zdaniem na naszą niekorzyść, a w gruncie rzeczy także na niekorzyść wszystkich. Po prostu wszystko jest coraz droższe, dlatego organizatorzy zawodów potrzebują mieć wyższe wpisowe oraz większe stawki na zakwaterowanie, aby mogli zapewnić nam lepsze warunki. Na przykład w Szwajcarii za 80 franków ciężko znaleźć hotel, który byłby z wyżywieniem i obiadokolacją, a to jest w regulaminie. W przeciwnym razie nikt nie będzie chciał organizować Pucharów Świata, aby na koniec nie dokładać do imprezy.

W okresie letnim nie zamierzamy jechać na lodowiec. Z tego względu, że trenujemy zazwyczaj bardzo wysoko w górach, zmęczenie u zawodników dodatkowo się nakłada. W efekcie im bliżej zimy, tym robi się bardziej niebezpiecznie pod względem ryzyka przebodźcowania, z powodu zbytniego natężenia jednostek treningowych. Nie chcę konkretnie wskazywać, na co kładziemy nacisk, bo w gruncie rzeczy pracujemy nad wszystkim, w zależności od pory roku

Czy w najbliższym czasie ta sytuacja się zmieni?

– Raczej nie. Pozwoli pan, że jeszcze nieco precyzyjniej wytłumaczę. Rzecz w tym, że zawody w Pucharze Świata czasami są nierówne innym zawodom pod względem organizacji i warunków. Niektórzy rzeczywiście bardzo się starają i zapewniają wszystko na wysokim poziomie, łącznie z dobrymi hotelami, co jest zazwyczaj równoznaczne z dobrym wyżywieniem. Do tego dbają o sporo miejsca dla serwismanów, a także desygnują liczne grono równaczy, którzy zapewniają odpowiednie przygotowanie tras, co z kolei gwarantuje bardziej widowiskowe ściganie. Dzięki temu zawodnicy nie walczą z dziurami, tylko mogą skupić się na tym, aby zaprezentować najbardziej efektowny przejazd.

A co, na pana liście spraw, jest zdecydowanym numerem jeden?

– Na podstawie sezonu, który za nami, czuliśmy się delikatnie poszkodowani, jeśli chodzi o zawody drużynowe. Otóż losowanie numerów do zawodów drużynowych następuje osobno według rankingu każdego zawodnika, czyli Oskar Kwiatkowski i Aleksandra Król, tworząc parę na zawodach drużyn mieszanych, są losowani na podstawie punktów, które zdobywali indywidualnie. A w zeszłym sezonie zdołali rozpocząć pierwszy drużynowy PŚ od zajęcia trzeciego miejsca, co według nas, a także np. Szwajcarów, powinno sprawić, że na następne starty byliby rozstawiani jako drużyna już z trzeciego miejsca, a nie z powrotem na podstawie punktów indywidualnych. Słabszy indywidualny start sprawia, że mają gorszą pozycję i od razu trafiają na mocniejszych rywali. Dlatego bardzo nam zależało, żeby tutaj dokonać zmiany, niestety większość osób w komisji opowiedziała się na „nie”. Wytłumaczono to w ten sposób, że chcą chronić najlepszych zawodników, bo jeśli ktoś z czołówki nie wystartowałby w jednym PŚ, to w konsekwencji byłby „rozrzucony” z bardzo dalekim numerem. Rozumiem, że jest to punkt sporny, zależny od punktu widzenia.

Aleksandra Król i Oskar Kwiatkowski świetnymi wynikami w minionych miesiącach przedstawili się sportowej Polsce. Co w największym stopniu czyni z tej dwójki sportowców takiego kalibru?

– Determinacja i chęć wygrywania. To ich wspólny mianownik, widoczny bardzo mocno, bo oboje są skupieni na tym, co robią. To nie jest tak, że inni nie są, ale do tego dochodzi jeszcze kilka innych czynników. Ola ma bardzo duże doświadczenie, jest także silna psychicznie w takim sensie, że dobrze podchodzi do startów i radzi sobie ze stresem. Podobnie wygląda to u Oskara, wspólnie mają kilka zbieżnych cech.

Każdy z tych atutów wynika z wytrenowania, czy mówimy tu także o zupełnie unikalnych walorach, które trochę można powiązać z genetyką i kwestiami biologicznymi, innymi słowy naturalną przewagą, z którą się urodzili?

– Z pewnością mają dar do tego sportu i nieprzeciętny dryg. Przy czym, jak pamiętamy, nie byli zawodnikami, którzy weszli do Pucharu Świata i od razu zaczęli stawać na podium. To nie był kazus młodziutkich Rosjan, którzy przyjeżdżali na pierwsze w życiu Puchary Świata i w premierowym sezonie po kilka razy stawali na podium. U nich był widoczny czysty talent. Częściej jednak zawodnicy potrzebują więcej czasu, aby zebrać doświadczenie i dojść do swojego wysokiego poziomu. Oczywiście nie chcę tu powiedzieć, że Ola z Oskarem nie mieli talentu. Oboje wykonali kawał ciężkiej pracy, co w połączeniu z determinacją doprowadziło ich na wyżyny tego sportu. Osoby, które znają ich kariery, wiedzą że nie zawsze było kolorowo i nie od początku szło super, przecież niepowodzeń też nie brakowało. Dziś jednak należą do światowej czołówki. Warto dodać, że w snowboardzie nie mamy modelu mistrza, o czym zresztą często rozmawiamy. To znaczy brak takiego sportowca, o którym można by było powiedzieć, że jest najlepszy, cały czas utrzymuje się na topie, w związku z czym patrzmy na niego. Najlepsza „16” Pucharu Świata często się miesza i każdy jest w stanie wygrać zawody, mimo bardzo różnej budowy, wzrostu, wagi oraz innego stylu jazdy. To także czyni ten sport bardzo ciekawym, trudno w nim o jedną, złotą radę.

Oskar Bom z nagrodą Ministerstwa Sportu i Turystyki za osiągnięcia snowboardzistów na mistrzostwach świata w 2023 roku. Z prawej Angelika Głowienka, Dyrektor Departamentu Sportu Wyczynowego w MSiT. Fot. Akademia Trenerska IS PIB

Jaka jest specyfika prowadzenia snowboardzistów i co w procesie treningowym – powiedzmy na tle przedstawicieli innych sportów zimowych, na przykład najpopularniejszych u nas skoków narciarskich – jest wyraźnym wyróżnikiem?

– Przede wszystkim snowboardziści muszą być bardziej wszechstronni. Nawet trening ogólny, czy motoryczny, realizowany zwłaszcza w okresie od połowy kwietnia do września, ma swoją specyfikę. My na pewno robimy więcej wytrzymałości siłowej. Oczywiście skoczkowie narciarscy też w ten sposób trenują, jednak myślę, że ich wysiłek jest całkiem inny, zatem przygotowanie na pewno znacząco się zmienia. U nas różni się też przygotowanie przy treningu specjalistycznym, bo skoczkowie mają dużo więcej startów oraz znacznie szybciej zaczynają sezon i później go kończą, skacząc latem na igielicie oraz w sezonie właściwym w zimie. A my po sezonie robimy testy desek i generalnie sprzętu, co w tym roku już jest za nami. W okresie letnim nie zamierzamy jechać na lodowiec. Z tego względu, że trenujemy zazwyczaj bardzo wysoko w górach, zmęczenie u zawodników dodatkowo się nakłada. W efekcie im bliżej zimy, tym robi się bardziej niebezpiecznie pod względem ryzyka przebodźcowania, z powodu zbytniego natężenia jednostek treningowych. Nie chcę konkretnie wskazywać, na co kładziemy nacisk, bo w gruncie rzeczy pracujemy nad wszystkim, w zależności od pory roku. Mamy swój model działania, a konsultowałem go z pozostałymi osobami z mojego sztabu. Póki nam się sprawdza, nie zamierzamy go zmieniać.

Jesteśmy świeżo po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie, ale czy perspektywa kolejnych w Mediolanie oraz Cortina d’Ampezzo powoduje, że już podążacie ścieżką do 2026 roku?

– Oczywiście, że tak. Cztery lata przerwy to w gruncie rzeczy krótki czas, więc nie możemy go przespać. Plan już jest i nie ukrywam, iż chciałbym, aby pojawiły się nowe nazwiska właśnie na kolejnych igrzyskach, dlatego został stworzony cały system. Powołaliśmy – wzorem innych najlepszych nacji – kadrę B. Czyli będziemy mieli kadrę A, B oraz juniorską. Idąc dalej, więcej osób będzie objętych profesjonalnym szkoleniem. Oczywiście ja nie mogę wziąć do swojej grupy ponad 20 osób, tak ze względów logistycznych, jak również z innego powodu – wówczas jakość treningów dla najlepszych mogłaby mi się zaburzyć. Tym bardziej cieszy mnie tworzenie całej struktury, a mocno pomaga nam Polski Związek Narciarski. Nie możemy przespać tego okresu i liczę na to, że wyjdziemy na plus. Niewątpliwie sprawy idą w dobrą stronę.

Z moich kalkulacji wynika, że w Pucharze Świata będziemy mogli mieć dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Zatem tzw. kwota się nie zmienia. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli desygnować więcej zawodników, aczkolwiek nie jestem zwolennikiem „pchania” tych, którzy jeszcze nie do końca są gotowi – coś na zasadzie „byle na siłę, a może uda się coś osiągnąć”. Według mnie taką praktyką równie dobrze można zepsuć komuś karierę i psychikę, wysyłając go na ciężkie starty, gdzie nie notowałby dobrych wyników.

Jak liczebnie będą prezentowały się poszczególne grupy?

– W kadrach A i B będzie po pięciu-sześciu zawodników. Z kolei liczniejsza będzie grupa juniorska, też z tego względu, że będzie pracować przy Szkole Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. Celem dla najmłodszych mają być zawody krajowe oraz w sąsiedzkich krajach, głównie u Słowaków i Czechów. W tej grupie ma być trójka trenerów, a w kadrach A i B cztery osoby w sztabie. Dodatkowo w kadrze A dojdzie jeszcze jedna osoba pomagająca w okresie przygotowania ogólnego w lecie.

Kto optował za powołaniem kadry B?

– Był to trochę mój pomysł. Po rozmowach z sekretarzem Janem Winklem doszliśmy do wniosku, że jest to coś, czego nam brakuje, byśmy mogli mieć możliwość rotowania zawodnikami. Czyli jeśli w danym okresie w sezonie ktoś z kadry B byłby lepszy i uważalibyśmy go za gotowego, to wystartuje w zawodach Pucharu Świata. Po prostu chodzi o to, żeby młodsi zawodnicy czuli, iż furtka do pierwszej reprezentacji jest uchylona. Jednocześnie system będzie działał w drugą stronę, czyli na dwa-trzy starty w Pucharze Europy powędrowałby zawodnik, który miałby gorszy okres, po to, aby odbudować pewność siebie i złapać świeżość.

Ilu zawodników będziecie mogli wystawić na starcie kolejnego sezonu PŚ?

– W tej chwili wyliczenia są bardzo skomplikowane, ale z moich kalkulacji wynika, że w Pucharze Świata będziemy mogli mieć dwóch mężczyzn i trzy kobiety. Zatem tzw. kwota się nie zmienia. Mam nadzieję, że wkrótce będziemy mogli desygnować więcej zawodników, aczkolwiek nie jestem zwolennikiem „pchania” tych, którzy jeszcze nie do końca są gotowi – coś na zasadzie „byle na siłę, a może uda się coś osiągnąć”. Według mnie taką praktyką równie dobrze można zepsuć komuś karierę i psychikę, wysyłając go na ciężkie starty, gdzie nie notowałby dobrych wyników. Oczywiście chciałbym, byśmy kiedyś mogli sobie pozwolić na wystawienie nawet dziesięciu zawodników, ale póki co nie mam parcia. Wpierw każdy musi być w takiej formie, abym wiedział, że stać go na walkę o podium. Według mojej filozofii za ilością musi iść jakość.

Niedawno usłyszałem od dobrze poinformowanej osoby, iż w swojej pracy zwraca pan uwagę nawet na takie detale, jak dbanie o nogi zawodników podczas jazdy samochodem, z najwyższą troską traktując główne „narzędzie”.

– Z mojego punktu widzenia powinno to być normą, aby zawodnicy utrzymywali świeżość i po podróży 11–12 godzinnej nie byli „zajechani”, tylko zdolni na drugi dzień trenować. W tym celu staram się zapewnić im jak największy komfort na miarę możliwości, jakie mamy. Nie chcę mówić, że wszędzie moglibyśmy latać samolotami, bo ten środek transportu wcale nie jest zawsze super rozwiązaniem. Bierzmy pod uwagę czas, który wiąże się z dojazdem na lotnisko, odprawą, oczekiwaniem na lot, a na końcu i w samolocie nieraz też trzeba się gnieść. Dostajemy samochody z PZN, więc dysponujemy dogodnym transportem.

Na czas jazdy zawodnicy często ubierają getry kompresyjne, aby nogi nie puchły i krew cały czas dopływała. Czasami jest ciężko, gdy jesteśmy „dopakowani”, ale mając więcej miejsca w aucie zyskujemy atut rozprostowania nóg. A czasem bywa i tak, że można się położyć, co chyba jest dla zawodników najlepszym rozwiązaniem. Na co dzień nie dostają ode mnie w tej sprawie wskazówek, ale wiedzą, że muszą dbać o siebie i w każdej sytuacji myśleć o tym, jakie podjąć decyzje. Plan treningowy sam w sobie wiąże się z tym, że konieczne jest – używając żargonu – rozbicie nogi. Nie chcę tutaj mówić, że otrzymują ode mnie cudowne rady regeneracyjne, choć staram się dbać o wszystkich i wpoić im tę samą zasadę.

W 2018 roku wyjechał pan na igrzyska olimpijskie do Pjongczangu jako asystent trenera Piotra Skowrońskiego. Pamięta pan coś szczególnego, co warsztatowo wywiózł pan z Korei?

– To bardzo trafne pytanie. Przyznam się szczerze, że przy pracy z poprzednim trenerem kadry, oczywiście nie negując jego pracy, bo był świetnym szkoleniowcem, miałem pomysły, które zawsze chciałem wdrożyć. Nie chodziło o żadne cuda, ale mogłem zobaczyć jak to wygląda na tak dużej imprezie. Widziałem zawodników, jak się zachowują, co dało mi cenne doświadczenie. Jadąc do Pekinu, wiedziałem już „z czym się je” tę najważniejszą imprezę czterolecia. Być może zwróciłem uwagę na więcej detali i wydaje mi się, że to okazało się jednym z kluczy do sukcesu.

Jeszcze w 2018 roku, w okresie lata, równolegle zajmował się pan szkoleniami na kitesurfingu. Czy fakt, że miał pan styczność z tym sportem, pomógł panu przenieść pewne praktyki?

– Nawet nie chodzi stricte o kite’a, tylko rozmawiając z innymi uważam, że zaprocentowało u mnie zdobyte doświadczenie w pracy z ludźmi. Wcześniej pracowałem także jako instruktor windsurfingu, poza tym sam też byłem zawodnikiem, dlatego jestem zdania, że mieszanka ludzi, którzy przewinęli się przez moje życie i z którymi miałem do czynienia, może teraz owocować w pracy.

Czy więcej w panu z samouka czy z wykształconego na AWF trenera?

– Na pewno z samouka. Ucząc się na AWF w Krakowie próbowałem przez praktycznie całe studia razem z garstką kolegów wyprosić, by stworzono nam specjalizację trenerską, jednak bez powodzenia. Dziś mam uprawnienia instruktora rekreacji i instruktora sportu, a że zaraz po uczelni zacząłem pracę, tak naprawdę nie miałem czasu pójść dalej z kształceniem.

I na koniec proszę o uczciwą odpowiedź, bez patrzenia przez różowe okulary: czy w naszym kraju ma szansę zacząć się snowboardomania?

– Jeśli mam być zupełnie szczery, to nie sądzę, żebyśmy mieli taką popularność snowboardu w Polsce, jaką zdobyły skoki narciarskie. Bardzo chciałbym, aby nasza dyscyplina szła do przodu i jak najwięcej osób ją uprawiało oraz promowało, ale nie podejrzewam, byśmy stali się masowo oglądani. I to pomimo faktu, że reprezentujemy bardzo widowiskową dyscyplinę. Dziś niewątpliwie cieszy mnie, czego zresztą sam doświadczam, że nasz sukces na mistrzostwach świata nie przeszedł niezauważony. Pomyślnie zakończyły się rozmowy w sprawie organizacji zawodów Pucharu Świata. Odbędą się w Krynicy. Imprezy tej rangi w snowboardzie w naszym kraju jeszcze nie było.

Rozmawiał Artur Gac

Oskar Kwiatkowski, Aleksandra Król i Oskar Bom podczas Konferencji Trenerów Szkolenia Olimpijskiego i Paraolimpijskiego w Spale. Fot. Akademia Trenerska IS-PIB