Paralimpijczycy to sportowcy na pełny etat

Autor: Rozmawiał Artur Gac
Artykuł opublikowany: 30 listopada 2023

– W parasporcie jest problem z zawodnikami, żeby zachęcić ich do uprawiania sportu wyczynowego. Tak, to jest wyczynowa profesja. Tu już trzeba się w pełni poświęcić, konieczna jest systematyka i wiele wyrzeczeń, aby praca na treningach zaowocowała medalami, ale niemało można otrzymać w zamian – mówi w rozmowie z „Forum Trenera” 33-letni były alpejczyk Michał Kłusak, olimpijczyk z igrzysk w Pjongczangu, który od kilku lat realizuje się w roli trenera paralimpijskiej kadry narodowej w narciarstwie alpejskim.

Fot. PZSN Start

„Forum Trenera”: W okresie swojej kariery ukuł pan o sobie powiedzenie, że jest najlepszym zawodnikiem na świecie finansowanym przez rodziców.

Michał Kłusak: Powiedzmy, że nie badałem tego jakoś maksymalnie wnikliwie, ale z moich obserwacji wynikało, że właśnie tak było. Oczywiście miałem na myśli swoje podwórko, czyli środowisko alpejczyków. I twierdzę, że na 99,9 procent tak można było powiedzieć, bo wszyscy zawodnicy, którzy plasowali się przede mną, byli w reprezentacjach i finansowały ich krajowe związki. A ja byłem pomiędzy tym…

Można było pewnie uśmiechnąć się pod nosem, ale zapewne nie był to powód do satysfakcji.

– Otóż to, satysfakcja była tylko dla siebie, ale w gruncie rzeczy można było tylko rozpaczać, że nie było finansowania. Człowiek chciał jeździć i rywalizować z najlepszymi, a budżet był, jaki był.

Kilka lat już upłynęło, czy zdarza się panu wracać do tych wydarzeń? A jeśli tak, to czy w bilansie więcej jest wspomnień dających satysfakcję, czy jednak dominuje żal, niedosyt i poczucie, że nie udało się wykorzystać pełni potencjału?

– Staram się o tym myśleć bardziej pozytywnie niż negatywnie. Wiadomo, że człowiek analizuje swoje życie i rozmyśla, jak inaczej można było postąpić, ale na pewno niczego nie żałuję, czyli tego co robiłem, jak i z kim trenowałem. Owszem, z biegiem czasu można wyciągnąć wnioski, że coś dało się zrobić lepiej, ale staram się tego nie przekuwać w rozczulanie się, tylko bardziej w naukę na przyszłość, aby teraz takich błędów nie popełnić jako trener oraz w ogóle w życiu.

Rozdział trenerski rozpoczął pan już w 2019 roku tuż po zakończeniu kariery sportowej, zostając szkoleniowcem kadry paraalpejczyków. Od razu było to dla pana dosyć płynne przejście, czy z uwagi na specyfikę prowadzenia sportowców z niepełnosprawnościami trochę czasu musiało minąć, aby poczuł pan, że jest we właściwym miejscu?

– Kiedy kończyłem karierę, powiedziałem, że raczej zrobię sobie trochę wolnego od narciarstwa, a w szczególności od współpracy ze związkiem i ludźmi, którzy mieli możliwość mnie wesprzeć, a tego jako zawodnik od nich nie otrzymałem. W międzyczasie zająłem się czymś innym, zacząłem pomagać w rodzinnym biznesie, a do kadry osób niepełnosprawnych dostałem się przez zupełny przypadek. W ostatnim sezonie swojej kariery poznałem Igora Sikorskiego, który zdobył brąz na igrzyskach paralimpijskich w Pjongczangu. Rozmawialiśmy, że fajnie byłoby razem potrenować. Ktoś od Igora, kto pomagał przy kadrze, zadzwonił do mnie, czy nie pojechałbym z nimi na obóz. W tym czasie kontrakt z kadrą kończył się poprzedniemu trenerowi ze Słowacji, który doprowadził Igora do medalu. Miałem swoje obowiązki, ale finalnie się zgodziłem. Miał być tydzień, a zostałem na dwa. To był koniec 2018 roku, a początkiem kolejnego już oficjalnie stałem się trenerem kadry. Dla mnie to było ogromne przeżycie, ponieważ wcześniej nie miałem do czynienia z ludźmi niepełnosprawnymi. A tu spotkałem wiele osób, można powiedzieć, że każda z innymi problemami. Towarzyszyły mi nawet takie banalne dylematy, jak to, czy utrzymywać kontakt wzrokowy, czy lepiej nie. Dziwnie się czułem, ale to środowisko jest na tyle miłe i z dystansem do siebie, że szybko się odnalazłem i, można powiedzieć, że się z nimi zaprzyjaźniłem. Nie mając doświadczenia w tej specyfice rywalizacji, początkowo brałem wszystko na chłopski rozum. Igor jeździł na monoski, gdzie zawieszenie jest jak w motocyklu, więc było mi łatwiej, bo sam dużo jeździłem jednośladem. A pozostałe rzeczy… narciarstwo to fizyka, więc była kwestia przeformatowania sobie w głowie, jak facet na wózku lub na monoski ma wykonać skręt. Innymi słowy, jak dostosować technikę do deficytów osoby niepełnosprawnej.

Przygotowanie jest praktycznie identyczne jak z osobami pełnosprawnymi. Wiadomo, że część ćwiczeń trzeba dostosować do zawodnika i jego niepełnosprawności, ale treningi są takie same. A zatem na początku dużo pracujemy nad kondycją oraz siłą, a im bliżej sezonu coraz bardziej stawiamy na dynamikę i odpuszczamy trochę najcięższych jednostek.

A pamięta pan moment zwrotny, który spowodował, że poczuł się pan zupełnie naturalnie i komfortowo?

– Cały pierwszy dwutygodniowy wyjazd był dla mnie naprawdę ciężki. O ile z Igorem zdążyłem w pierwszym tygodniu już się oswoić i nie patrzyłem na jego niepełnosprawność, to gorzej było na pierwszych zawodach. Tam kompletnie nie wiedziałem, jak się zachować. Najgorzej było nawet nie na stoku, tylko na śniadaniu lub na kolacji, ponieważ wcześniej nie miałem tak bliskiego kontraktu z osobami z niepełnosprawnościami. Z każdym dniem coraz bardziej układałem sobie wszystko w głowie, a czas pokazał, że niepotrzebnie czułem obawy i niepewność.

Przykład Igora Sikorskiego pokazuje, że stosunkowo szybko dokonała się pewna rewolucja w kadrze. W 2022 roku, po nieudanym starcie na igrzyskach w Pekinie i nieobronionym brązowym medalu w swojej koronnej konkurencji (slalom gigant na monoski) Igor zakończył karierę, a identyczną decyzję powziął Andrzej Szczęsny, inny z czołowych zawodników.

– To, że Igor zdobędzie medal, było planem minimum. Miesiąc wcześniej, na mistrzostwach świata zajął drugie miejsce i mocno liczyłem, że start w Pekinie zakończy się pięknym wynikiem. Przez okres naszej współpracy wygrywał też Puchary Świata, pokazując, że potrafi pokonywać wszystkich rywali. Niestety na głównej imprezie nie udało się uplasować na podium. Z Andrzejem była z kolei taka sytuacja, że gdy przyszedłem do kadry, to on już nie trenował i zasadniczo zakończył karierę. Jednak po tym, jak został zaproszony na mistrzostwa Polski i zobaczyłem jak jeździ, odbyliśmy rozmowę, bo pomyślałem, że dobrze byłoby go na powrót zaprosić do kadry. Po prostu pokazał, że nawet bez treningu ciągle jest bardzo dobry, a przede wszystkim był tytanem pracy. Zgodził się wrócić, pociągnąć za sobą młodzież, pokazać ten sport od środka, i jak powinien wyglądać profesjonalizm. „Andy” miał też swoje marzenie, którym było zdobycie medalu, co niestety się nie udało. W jego konkurencji, czyli wśród zawodników jeżdżących na stojąco, ciężkie są przeliczniki, przez co zawodnicy na jednej nodze rzadko kiedy dostają się do najlepszej trójki. Można by było o tym długo rozprawiać, ale to temat na osobne opowiadanie. W każdym razie uważam, że przeliczniki nie są w pełni fair. Wszędzie tam, gdy dochodzą tego typu składowe wyniku, czy noty za styl, nigdy nie będzie w stu procentach sprawiedliwie.

W obecnej grupie zawodniczej, pod pana skrzydłami, widnieje trójka sportowców: rodzeństwo Oliwia Gołaś i Michał Gołaś oraz Julian Czerwiński. Ta kadra jest stała?

– Na razie tak. Pojawił się wprawdzie młody zawodnik z Wrocławia, ale jeszcze nie jest w reprezentacji. Cały czas szukamy, aby kogoś nowego zarazić narciarstwem. Nie jest to łatwe, bo inne treningi muszę przeprowadzać z Michałem i Oliwką, a już nie mówię o Julku, który jest zupełnie młodym zawodnikiem. W parasporcie jest problem z zawodnikami, żeby zachęcić ich do uprawiania sportu wyczynowego. Tak, to jest wyczynowa profesja. Tu już trzeba się w pełni poświęcić, konieczna jest systematyka i wiele wyrzeczeń, aby praca na treningach zaowocowała medalami. Tu jest tak samo, jak w rywalizacji osób pełnosprawnych: jeśli odpuścisz, to zaraz inni cię wyprzedzają.

Czyli sport tu także bezwzględnie musi znaleźć się na pierwszym miejscu?

– Oczywiście, ale niemało można otrzymać w zamian. W grę wchodzą stypendia i nagrody, a więc pełne wynagrodzenie finansowe za uzyskane wyniki. Natomiast trzeba poświęcić się na pełen etat.

Pana podopieczni nie są jeszcze szerzej znani, a to jest dobra okazja, aby bardziej szczegółowo przedstawić obecną trójkę kadrowiczów poprzez ich krótką charakterystykę. Zacznijmy od Oliwii.

– Oliwka ma niespełna 16 lat. Jeździ w kadrze prawie dwa lata, a trafiła do mnie przez przypadek, z polecenia. Razem z bratem Michałem mają chorobę genetyczną, która niestety postępuje, w efekcie widzą coraz słabiej. Zaczęliśmy od zrobienia klasyfikacji, czy w ogóle nadają się do ścigania w paranarciarstwie. Oliwka ma już pierwsze sukcesy na arenie międzynarodowej, została dwa sezony temu mistrzynią Niemiec w slalomie i slalomie gigancie. Rutynowo, odkąd startuje, wygrywa mistrzostwa Polski. Z nią była taka historia, że zmienialiśmy federację, w ostatnim sezonie wchodząc pod skrzydła FIS-u, wobec czego pojawiły się nieco inne przedziały wiekowe w zawodach międzynarodowych. Jeszcze dwa lata temu mogła startować w takich zawodach, a w zeszłym roku już nie. Niemniej cały czas trenowała i przygotowywała się do tego, aby w nowym sezonie 2023/24 móc już normalnie startować. Cóż, ma spory potencjał i dobrą przewodniczkę, czyli moją siostrę Magdę. 23 listopada pojedziemy sprawdzić się na pierwszych w sezonie zawodach. Będzie to Puchar Europy w Austrii.

Michał Kłusak. Fot. profil oficjalny

Czy z kolei w przypadku Michała Gołasia i jego przewodnika, Kacpra Walasa, można powiedzieć, że tegoroczny brązowy medal mistrzostw świata to największy sukces?

– Tak, ale również czwarte miejsce w zeszłym sezonie na mistrzostwach świata w slalomie równoległym. Dlatego wspominam tamto miejsce za podium, bo po pierwsze Michał debiutował w imprezie tak dużej rangi, a po drugie ścigali się wszyscy, zawodnicy na monoski, „wzrokowcy” i „stojący”, a więc wynik w tak licznej stawce był bardzo wymierny. Wspomniany brąz to wielka sprawa, ale mnie jest ciągle mało, bo tydzień wcześniej wygrał Puchar Świata, więc stać go na najwyższe podium. Michał ostatnio obchodził 19. urodziny, trafił do mnie równolegle z siostrą Oliwką. Już był nieźle wytrenowany, bo oboje wcześniej jeździli na nartach, natomiast nigdy z przewodnikiem. I ten element wymagał sporo pracy, aby ich odpowiednio zgrać. Michał lubi pracować, jest bardzo inteligentny, ale musimy jeszcze przełamać pewną barierę strachu. To znaczy, aby nie bał się zaryzykować. Myślę, że to jest do zrobienia wraz z liczbą wyjeżdżonych bramek i systematyczną pracą. To mówię ze swojego doświadczenia, że im więcej się trenowało, na więcej można było sobie pozwolić i właśnie zaryzykować. Michał w parasporcie zaczął się ścigać dwa lata temu, dlatego brakuje mu powtarzalności, ale rutyna przyjdzie z czasem. Najlepiej wychodzi mu ściganie się w slalomie, slalomie równoległym i gigancie. Pracujemy też nad tym, aby w supergigancie i superkombinacji również osiągał dobre wyniki.

I czas na najmłodszego z tego grona, 12-letniego Julka z Warszawy. Powiedział pan, że mimo tak młodego wieku jest chyba najbardziej zmotywowany, a do tego z dużym potencjałem.

– O tak, Julek jest bardzo zmotywowany. Dużo ćwiczy, praktycznie codziennie dąży do tego, aby stawać się jak najbardziej sprawny na nartach. Sporo współpracuje z fizjoterapeutą i wykonuje wiele ćwiczeń pod kątem budowania kondycji, aby ciało coraz bardziej go słuchało. Bardzo chce się ścigać i mocno tęskni za nartami. Myślę, że z jego grupą i jego przelicznikiem będzie mógł w przyszłości plasować się wysoko. O ile nie spadnie mu motywacja, to widzę perspektywę na naprawdę wartościowego zawodnika. Julek choruje na dziecięce porażenie mózgowe.

Czy ta choroba utrudnia wam komunikację, trudniej dotrzeć do Julka, czy nie występują trudności tego rodzaju?

– Trzeba go obserwować, bo niechętnie mówi na przykład o tym, że jest zmęczony i z czymś nie daje sobie rady. Może to też wynikać ze wspomnianej motywacji, on po prostu nie chce odpuszczać. W efekcie, jako trener, sam muszę mocniej trzymać rękę na pulsie, aby nie zrobił sobie krzywdy. On wie czego chce, dzięki czemu dobrze się z nim współpracuje.

To wielki i wyjątkowy talent?

– Nie chciałbym zapeszać, bo wiadomo, że różne rzeczy mogą nas po drodze spotkać, ale mocno się stara, kocha narciarstwo i jest w stanie wiele poświęcić. Jeśli tylko będę mógł, to stworzę mu jak najlepsze warunki do tego, żeby się rozwijał. A stać go na dużo.

Julian jako jedyny z tej grupy formalnie jest zawodnikiem niezrzeszonym. Na co dzień trenuje w rodzinnej Warszawie?

– Tak jest, w Warszawie trenuje i tam się uczy, ale pewnie również będzie należał do klubu START Bielsko-Biała. Po prostu jest to najbliższy klub od Podhala, a do tego sprawdzony, więc takie rozwiązanie byłoby optymalne. I tym samym pewnie będzie reprezentował te same barwy, co Oliwka i Michał.

Trochę już było w tej rozmowie o przypadkowości. Czy Julian trafił do pana w podobnych okolicznościach?

– Prezes Łukasz Szeliga (sternik Polskiego Komitetu Paralimpijskiego – przyp. AG) zadzwonił do mnie i wysłał nagrania, jak jeździ Julek. A spotkali się chyba na jakimś pikniku olimpijskim. I tak wyszło, że zaprosiłem go na treningi. Ze względu na jego młody wiek dozujemy treningi, jednocześnie dbając o to, aby były wartościowe.

Finansowo jest dobrze, tylko trzeba mieć wyniki. Stąd na początku trzeba sporo zainwestować w siebie. Od pewnego czasu nagrody za medale igrzysk paralimpijskich są równe z nagrodami z igrzysk olimpijskich, zatem mówimy o sporym zastrzyku finansowym. Do tego sportowiec niepełnosprawny takim medalem również gwarantuje sobie tak zwaną emeryturę olimpijską po ukończeniu 40. roku życia. Do tego dochodzi choćby partycypowanie w takim projekcie jak Team 100

Przejdźmy do metodyki treningowej, oczywiście w skondensowanej formie. Do czego w głównej mierze sprowadza się specyfika treningowa podczas obozów przygotowawczych i w okresie startowym z parasportowcami?

– Przygotowanie jest praktycznie identyczne jak z osobami pełnosprawnymi. Wiadomo, że część ćwiczeń trzeba dostosować do zawodnika i jego niepełnosprawności, ale treningi są takie same. A zatem na początku dużo pracujemy nad kondycją oraz siłą, a im bliżej sezonu coraz bardziej stawiamy na dynamikę i odpuszczamy trochę najcięższych jednostek. Wtedy już staramy się więcej jeździć na nartach. Przykładowo z Julkiem skupiamy się przede wszystkim na ćwiczeniach z własnym ciężarem ciała, bardziej na takich zajęciach, które mogą mu dopomóc w optymalnej jeździe na nartach. On po prostu musi nauczyć się pewnych wzorców ruchowych i to staramy się wykonać „na sucho”. W ostatnim okresie na wyjazdach narciarskich można powiedzieć, że pół dnia spędzaliśmy na nartach, by przejechać jak najwięcej bramek, a popołudniami mieliśmy czas na trening kondycyjny już na podtrzymanie. Reagujemy na bieżąco, sprawdzamy i monitorujemy, jak zawodnicy sobie radzą, ale sporo czasu należy także poświęcić na regenerację. Jak już zbliża się sezon narciarski, wtedy bardziej wartościowe są dla mnie treningi stricte narciarskie, a w związku z tym pod nie dostosowuję dawkę zajęć kondycyjnych.

Jak wygląda plan na cały nadchodzący sezon? W ilu zawodach planujecie brać udział i jaka impreza będzie tą docelową?

– Od razu zaznaczę, że w najbliższym sezonie nie będziemy mieli międzynarodowych zawodów rangi mistrzowskiej. Wobec tego z Michałem skupimy się głównie na konkurencjach technicznych, czyli slalomie i slalomie gigancie. Chcemy przejechać cały cykl Pucharu Świata, a celem jest zdobycie małej Kryształowej Kuli we wspomnianych konkurencjach, a najlepiej w obu. A do tego oczywiście nabieranie doświadczenia, przy okazji może uda się wystartować w kilku supergigantach, tak aby wykorzystać ten sezon na jak najlepszą naukę i obycie z zawodami. Z kolei Oliwka będzie na nowo zaczynała przygodę ze ściganiem w imprezach międzynarodowych, a więc musimy zrobić klasyfikację i punkty, żeby mogła startować w Pucharze Świata. Dlatego zaczniemy od zawodów niższej rangi i myślę, że powinna sobie spokojnie poradzić, czyli zdobyć punkty, które będą ją premiować. Natomiast Julek jest jeszcze za młody na zawody światowe, stąd skupimy się głównie na treningu i startach krajowych, czyli mistrzostwach Polski i pewnie Pucharze Polski.

Powiedział pan już o wymogu profesjonalizacji i pełnym poświęceniu ze strony zawodników, aby mogli odnosić sukcesy, dodając, że za tym idą apanaże. A zatem powiedzmy konkretnie, jak wygląda strona finansowa? Może ze szczegółami zapozna się ktoś, kto z tego względu nie interesował się karierą w parasporcie.

– Finansowo jest dobrze, tylko trzeba mieć wyniki. Stąd na początku trzeba sporo zainwestować w siebie. Od pewnego czasu nagrody za medale igrzysk paralimpijskich są równe z nagrodami z igrzysk olimpijskich, zatem mówimy o sporym zastrzyku finansowym. Do tego sportowiec niepełnosprawny takim medalem również gwarantuje sobie tak zwaną emeryturę olimpijską po ukończeniu 40. roku życia. Do tego dochodzi choćby partycypowanie w takim projekcie, jak Team 100, z którego najbardziej utalentowani zawodnicy otrzymują pieniądze na treningi. Do tego są stypendia i nagrody za mistrzostwa świata i wywalczone tam medale. Wiem, że już na tych MŚ, na których Michał Gołaś z przewodnikiem Kacprem Walasem wywalczyli czwarte miejsce, otrzymali stypendium w kwocie kilku tysięcy złotych miesięcznie.

Aczkolwiek zdarzają się też takie sytuacje, jak w pewnych zawodach rangi PŚ, gdzie zawodnik wygrał… kawał sera. Ta wstydliwa historia słusznie została nagłośniona medialnie.

– Owszem, w Pucharze Świata sytuacja jest słabsza. Z mojego oglądu dzieje się tak z braku sponsorów, a nie dlatego, że ktoś nie chciałby wręczyć nagrody finansowej. Tym bardziej warto promować ten sport i sądzę, że im więcej nas w mediach, tym sponsorzy może chętniej będą chcieli uczestniczyć w tym sporcie.

Wiem, że chcieliście już w przyszłym roku zorganizować w Polsce zawody właśnie rangi Pucharu Świata. Na ile to realny scenariusz, a na ile bardziej melodia 2025 roku?

– Chciałem bardzo, aby to zrealizowało się już w najbliższym sezonie, ale niestety moje zabiegi się nie powiodły. Polski Związek Narciarski wprawdzie podjął temat, ale myślę, że decydenci trochę się przestraszyli. Otóż dopiero świeżo weszliśmy do struktur FIS i jeszcze nie wszystko jest jasne pod względem tego, jak organizacyjnie powinny wyglądać takie zawody. Być może nie do końca mi zaufano, choć zapewniałem, że na pewno podołamy wymogom. Dogadane jest, że w tym sezonie pewne osoby w charakterze obserwatorów mają pojechać na jedne z zawodów i z bliska je zobaczyć. Wobec tego zakładam, że w przyszłym sezonie może uda się przeprowadzić u nas jakiś Puchar Europy, a dopiero w sezonie 2024/25 zagości u nas Puchar Świata. Jestem przekonany, że jesteśmy w stanie być dobrym gospodarzem, ale decyzje nie zależą ode mnie. Niemniej będę próbował lobbować, żeby to doszło do skutku.

Kiedy był pan jeszcze czynnym zawodnikiem, pana i rodzinne zaplecze medialnie nazwano „gangiem Kłusaków”. Mam wrażenie, że teraz, choć jest pan już w zupełnie innym punkcie swojego życia, poniekąd nadal tworzycie taki „gang”, mocno rodzinnie angażując się w kadrę paraalpejczyków.

– To prawda, w sumie cała rodzina pozostała w narciarstwie. O siostrze już wspomniałem, jest przewodniczką. Tata czasami pomaga nam w treningach, ale ma też swoich młodych zawodników, z którymi współpracuje. Z kolei brat Jakub jeździ z amatorami i często robimy wspólne treningi. Trzymamy się razem, sprawdzone jest to od lat i akurat tego zmieniać nie będziemy.

I jeszcze wymieńmy bijące serce rodziny, czyli pełną temperamentu mamę, panią Ewę.

– O tak, myślę że bez mamy nasze kariery w ogóle nie miałyby miejsca. Mama trzyma wszystko w garści. Bez zaangażowania całej naszej rodziny nie miałbym co wspominać. Mama pilnowała rodzinnego biznesu i starała się, żeby zapewnić finansowanie, a tata jeździł z nami po całym świecie na treningi. A gdyby w pewnym momencie nie siostra, która zorganizowała zbiórkę, o której zrobiło się głośno, to kto wie, czy w ogóle pojechałbym na igrzyska. To ona zaczęła walkę o to, aby nie zabrakło finansów na mój start. Nigdy jej tego nie zapomnę.

Rozmawiał Artur Gac

Igor Sikorski. Fot. PKPar.