Polskie jeździectwo. W pogoni za światową czołówką
Szacujemy, że w Polsce jeździectwo uprawia 300–350 tysięcy osób. Licencjonowanych zawodników mamy ponad 11 tysięcy, z czego osiem tysięcy na poziomie regionalnym i około trzy tysiące na poziomie ogólnopolskim. To nie jest sport niszowy – mówi w rozmowie z „Forum Trenera”, Marcin Kamiński prezes Polskie Związku Jeździeckiego (PZJ).
Czy na igrzyskach Paryż 2024 polskie jeździectwo nawiąże do wspaniałych przedwojennych tradycji tego sportu?
Marcin Kamiński, prezes Polskiego Związku Jeździeckiego: Sto lat temu na igrzyskach olimpijskich w Paryżu Adam Królikiewicz zdobył brązowy medal. Do dziś trwają dyskusje, czy był to pierwszy medal dla Polski w historii igrzysk olimpijskich. Kolarze mówią, że to oni byli pierwsi. W każdym razie indywidualnie pierwszy medal zdobył jeździec. Cztery krążki jeźdźców przed wojną pokazywały, że byliśmy w stanie w tamtym czasie nawiązać rywalizację z czołówką światową. Po II wojnie światowej koń został wycięty z obiegu sportowego. Jeździectwo stało się sportem limitowanym, działającym co najwyżej przy państwowych stadninach. Dopiero po 1989 roku sytuacja diametralnie się zmieniła.
Ale nie na tyle, żeby Polska miała realne szanse na medal igrzysk olimpijskich…
Osiągnęliśmy pewien pułap dzięki środkom z Ministerstwa Sportu i Turystyki, ogromnym zaangażowaniu wielu osób prywatnych. Najlepszym dowodem jest, że potrafiliśmy drużynowo wywalczyć kwalifikacje olimpijskie we wszystkich konkurencjach jeździeckich. Ale ciągle nie jesteśmy w stanie wystawić zawodników do najbardziej prestiżowych zawodów w naszym sporcie, takich jak World Equestrian Festival w Aachen.
Nieustannie dzieli nas dość duży dystans do ścisłej czołówki światowej. Dlaczego? Bo na świecie w jeździectwo zaangażowane są dużo większe środki. Jeżeli mamy wykonać kolejny krok, do pozycji medalowych, musimy przygotowywać specjalne programy, systemy szkoleń takie, które istnieją zagranicą. Na to potrzebne są pieniądze, ale też pomoc państwa. Jeździectwo jest jedynym sportem olimpijskim w Polsce, które nie ma możliwości skorzystania z Centralnych Ośrodków Sportu (COS).
A to jest niezbędne?
Na pewno. Był kiedyś ośrodek na Legii przy Kozielskiej, w Drzonkowie, Białym Borze. Przykład wielu krajów Francji, Holandii, Niemiec pokazuje, że w ośrodkach można przygotować jeźdźców kadry do najważniejszych zawodów, ale przede wszystkim przeprowadzić proces edukacyjny w ramach stworzonego przez federację programu. My nie mamy na razie takiego programu, bo nie mamy miejsca, w którym takie projekty moglibyśmy realizować. Przygotowujemy kadry w zależności od poziomu wiekowego poprzez akcje sportowe, wynajmując poszczególne ośrodki, ale to jest działanie akcyjne, jednorazowe. W najlepszych jeździecko krajach, kadry narodowe od juniora do wieku 21 lat, są szkolone pod mecenatem państwa w ramach systemu wprowadzonego przez federację.
Ale środki zapewne czerpią również ze źródeł prywatnych.
Niekoniecznie. Brytyjczycy dostają pieniądze od British Lottery, a Amerykanie mają wprowadzony specjalny system podatkowy zapewniający finansowanie takich programów.
Jaki jest koszt przygotowań do igrzysk olimpijskich w krajach, które mają najlepsze wyniki w jeździectwie?
Przed igrzyskami olimpijskimi w Tokio Japończycy zgrupowali swoje drużyny w Niemczech i Wielkiej Brytanii i tam trenowali. Ocenia się, że na przygotowania wydali około pięciu milionów euro. Brytyjczycy wydali na przygotowania około 16 milionów euro. A Polska około 400 tysięcy. To pokazuje, gdzie jest świat, a gdzie jesteśmy my. Możemy robić bardzo dużo dobrych rzeczy, ale od czołówki dzieli nas przepaść.
Panuje opinia i na podstawie tego, jakie liczby pan podaje, mogę się do niej przychylić, że jeździectwo jest sportem dla bogatych i może państwu nic do tego.
To nie jest właściwe podejście. Jeździectwo w Polsce jest podobne do żeglarstwa. Można uprawiać żeglarstwo na najwyższym poziomie, brać udział w regatach oceanicznych, albo startować w igrzyskach olimpijskich. Ale mamy całą rzeszę ludzi, którzy żeglują po jeziorach mazurskich. Cumują Omegą w małych marinach i cieszą się życiem i swoim ukochanym sportem. W jeździectwie jest podobnie. Mówimy o sporcie wyczynowym, zawodnikach, którzy przygotowują się na igrzyska, ale mamy dziesiątki ludzi, którzy jeżdżą co weekend do stajni obok swojego domu, albo jeżdżą na koniach w starych dżinsach po Bieszczadach.
Szacujemy, że w Polsce jeździectwo uprawia 300–350 tysięcy ludzi. Licencjonowanych zawodników mamy około ponad 11 tysięcy, z czego osiem na poziomie regionalnym i około trzech tysięcy na poziomie ogólnopolskim. W Międzynarodowej Federacji Jeździeckiej (FEI) jest zrzeszonych około 500 polskich zawodników. To nie jest sport niszowy. Jeśli chodzi o liczbę zawodników i zawodów, jesteśmy ósmą federacją na świecie. Jeśli chodzi o kwalifikacje olimpijskie, znaleźliśmy się w dziesiątce krajów, które mają wszystkie trzy kwalifikacje olimpijskie.
Co trzeba zrobić, aby na początku zrealizować w sporcie wyczynowym pierwszy, mniej ambitny cel niż medal olimpijski, na przykład medal mistrzostw Europy?
W tę stronę zmierzamy. Jesteśmy na początku drogi. Dziś, biorąc pod uwagę, że w naszym sporcie najważniejszy jest „czynnik koński”, a za koniem stoi jego właściciel, to naszym celem jest uświadomienie im, jaki prestiż wiąże się z sukcesem sportowym, na igrzyskach, czy na mistrzostwach świata lub Europy.
Czy w jeździectwie to jakość i co za tym idzie cena konia determinuje wynik sportowy?
Cena konia zależy od konkurencji jeździeckiej. Bardzo drogie są konie do ujeżdżenia. Cena wynosi od pięciu do 12 milionów euro. Konie startujące w skokach przez przeszkody kosztują od miliona do pięciu milionów euro. Najtańsze są konie do WKKW. Potrafią kosztować od jednego do dwóch milionów.
Trzeba wziąć pod uwagę, że szczególnie w skokach występuje najczęstszy handlowy obrót końmi. W związku z tym, że często się zdarza, że wybitny jeździć, dostając wytrenowanego konia jest w stanie powtórzyć na nim wynik sportowy. Nie zawsze to działa w ujeżdżeniu, natomiast w WKKW proces wypracowywania zaufania konia do jeźdźca, ze względu na nieznane przeszkody w crossie, jest najdłuższy.
Jaka jest wartość koni w polskich drużynach olimpijskich?
W ujeżdżeniu jeden z koni ma wartość kilku milionów euro. Nasze konie do skoków przekraczają wartość miliona euro.
A jak wygląda forma sportowa jeźdźców?
Mamy dobrze przygotowanych olimpijczyków. Tylko musimy pamiętać o dystansie do świata. W WKKW startowaliśmy praktycznie na wszystkich ostatnich igrzyskach i najlepszym wynikiem było 29. miejsce indywidualnie. W ujeżdżeniu ostatni raz reprezentacja Polski startowała w Londynie (2012) i zajęła 8. miejsce drużynowo. W skokach Polska ostatni raz zakwalifikowała się w Atenach (2004). Dlatego tak bardzo cieszymy się, że w Paryżu pojawi się komplet naszych drużyn.
O tym, jak ważne jest jeździectwo na świecie, jakie ma znaczenie dla ruchu olimpijskiego najlepiej pokazuje miejsce zawodów podczas igrzyskach – park w Wersalu.
To jest piękno i specyfika jeździectwa. Niektórzy się zżymają i twierdzą, że przygotowanie imprez jeździeckich jest bardzo kosztowne i ponosi się olbrzymie nakłady na przygotowanie infrastruktury. Ale jeździectwo jest tą dyscypliną, którą w przeciwieństwie do innych sportów, można pokazywać w najpiękniejszych lokalizacjach. Zawody lekkoatletyczne odbywają się na stadionach, które mają specyficzną cementową architekturę, a nasz sport prezentuje się na tle wspaniałego krajobrazu. Wychodzimy poza kanon. W przypadku Londynu zawody odbyły się w Greenwich Park, w Tokio w przepięknym parku Setagaya. W Paryżu wybrano perłę francuskiej architektury. W związku z igrzyskami byłem w Wersalu dwukrotnie. Miejsce to wywarło na mnie ogromne wrażenie.
Nie obawiacie się jednak, że jeździectwo w związku z protestami ekologów może być wykluczone z programu igrzysk?
Jeździectwo to nie tylko sport wyczynowy, ale potężna gałąź przemysłu. W Holandii po piłce nożnej to drugi sport pod względem wpływu na PKB. Podobnie dzieje się w Irlandii. Ale mówmy o Polsce. Zakłada się, że jeden koń daje od trzech do sześciu miejsc pracy. Jeżeli mamy 150 tysięcy koni do sportu i rekreacji, to oznacza od 600 tysięcy do miliona osób pracujących dzięki jeździectwu. Co tydzień w różnych zawodach w Polsce startuje około 4–5 tysięcy ludzi. Wydają na to swoje pieniądze. To nie jest zabawa. To jest potężny biznes. Jeśli porównujemy sobie wpływ innego sportu na PKB, to niewiele może się równać z jeździectwem.
Istnieją bardzo ciekawe badania po pandemii COVID-19. Okazuje się, że jazda na koniu była zalecana w ramach terapii. Ludzie wyszli dzięki nim z zamknięcia i mogli odpocząć na łonie natury, ale też być z kimś, opiekować się zwierzęciem. I dodam kolejny pozytywny aspekt, jaki nasz sport wywiera na edukację i wychowanie. Każdy ze sportów uczy dyscypliny, radzenia sobie z porażką, wytrwałości, współpracy, ale jeździectwo jest jedynym, który uczy empatii. Nie jest tak, jak na przykład w tenisie, że kończy się trening, pakuje się rakiety do torby i przechodzi do życia codziennego. Jeździec musi najpierw konia przygotować, a po treningu zająć się nim. Dzięki temu tworzy się unikalna więź.
Nie sądzę więc, żeby jeździectwo wypadło z programu igrzysk olimpijskich w Los Angeles albo w Brisbane. USA i Australia to są kraje, gdzie kocha się konie i widzi się unikalne zalety sportu, jakim jest jeździectwo. Na pewno następują zmiany kulturowe i postrzeganie jeździectwa może być różne w wielu środowiskach. Niektóre organizacje najchętniej wypuściliby konie na łąki, a przecież koń od wielu tysięcy lat jest zwierzęciem udomowianym, żyjącym razem z człowiekiem, on by tego nie przeżył.
Na igrzyskach w Tokio był przypadek brutalnego potraktowania konia podczas zawodów w pięcioboju nowoczesnym i dlatego w tym sporcie wkrótce jeździectwo zniknie z programu. Jak uniknąć brutalizacji wobec konia w jeździectwie?
To jest zagadnienie, z którym się mierzymy. W PZJ od roku została powołana specjalna komisja, która zajmuje się dobrostanem konia. W styczniu zorganizowaliśmy specjalną konferencję na ten temat, w którym wzięło udział 300 osób. Próbujemy edukować, pokazując, że wyniki sportowe są uzależnione od dobrostanu i właściwego przygotowania naszego partnera. Bez niego przecież nie jesteśmy w stanie niczego osiągnąć.
Istnieją od kilku lat specjalne przepisy mające na celu uniknięcia przypadków brutalnego postępowania wobec konia. Nie można nadużywać bacika czy ostróg. Po każdych przejazdach konie sią badane i stewardzi sprawdzają, czy w okolicach pyska i innych wrażliwych miejscach, nie ma krwi. Jeżeli się pojawia, jeździec zostaje zdyskwalifikowany. Ale chciałbym podkreślić, że nikt w jeździectwie nie akceptuje brutalnego postępowania wobec konia.
Jak wygląda przewożenie koni, chociażby na igrzyska w Paryżu?
Musimy być racjonalni. Wiemy dobrze, że konie znoszą dobrze określony czas w ciężarówce. Nie mają wtedy pragnienia, nie możemy przekraczać 8–10 godzin w podróży. Na długie trasy zawsze jeździmy na dwa razy, zapewniając nocleg zwierzętom w wybranych wcześniej stajniach. My wiemy, że koń musi dotrzeć do celu w dobrym stanie, bo musi być gotowy do rywalizacji sportowej. Bardzo o nie dbamy.
W olimpijskiej kadrze narodowej są głównie trenerzy z zagranicy. Dlaczego?
W sztabie szkoleniowym WKKW jako głównego trenera mamy Andreasa Dibowskiego, Niemca pochodzenia polskiego. Fizjoterapeutą koni też jest Niemiec Walter Saxe. Kadrę skoków prowadzi Belg Jan Vinckier, fizjoterapeutą jest Włoch Ricardo Caldini, a lekarką Belgijka Daphne De Passeroey. Szkoleniowcem drużyny od ujeżdżenia jest za to Andrzej Sałacki. Mamy też polskich fizjoterapeutów i weterynarzy.
Ale musimy korzystać z najlepszych. Chcąc podążać za światem, musimy z tym światem współpracować. Nie ma innego wyjścia. W PZJ ostatnie szkolenia trenerskie odbyły się w 2009 roku. W tej dziedzinie są największe zaniedbania, które staramy się nadrobić. Teraz zaczynamy tworzyć program kursu trenerskiego. Chcemy mieć więcej własnych trenerów, ale na to potrzeba trochę czasu. Trzeba wziąć pod uwagę specyfikę naszego sportu. Na poziomie wyczynowym można go uprawiać bardzo długo. Mamy najstarszą zawodniczkę w kadrze olimpijskiej Katarzynę Milczarek (59 lat). W innych sportach zawodnicy nie są w stanie tak długo być wyczynowcami. Niektórzy jeźdźcy wolą startować niż przejść do zawodu trenera. Dlatego trudno nam przechwycić doświadczonych zawodników. Jak wspomniałem, tworzymy programy szkoleniowe, jako związek staliśmy się jednostką certyfikującą i budujemy standardy zawodowe w ramach Zintegrowanego Systemu Kwalifikacji w Sporcie.
Umiejętności jeździeckie są też certyfikowane?
Pierwszym stopniem jest zdobycie odznaki „Jeżdżę konno”. To początek naszego systemu. Potem mamy odznaki – brązową, srebrną, złotą. Do egzaminu na pierwszy stopień przystępuje rocznie 16 tysięcy osób. Nasz system jest czterostopniowy, a u Niemców dziewięciostopniowy i chcemy z czasem powielić ich pomysł.
Czy rozwiązaniem dla PZJ byłoby wprowadzenie członkostwa w związku i wnoszenie opłat, co zwiększyłoby budżet?
Z pewnością byłoby to dla nas bardzo pomocne. I nie chodzi o finansowy aspekt, ale o postrzeganie naszego sportu przez inne związki, ministerstwo i biznes. W Szwecji federacja ma 110 tysięcy członków, w Niemczech – 650 tysięcy, we Francji – 1,5 miliona, a w Polsce zaledwie 600. Ta dysproporcja wynika w pewnym stopniu z dysproporcji prawnych, u nas związek działa na podstawie ustawy o stowarzyszeniach. Chciałbym uruchomić taki proces, który by zwiększył liczbę członków, m.in. dzięki nowej ofercie – dostępie do programów edukacyjnych, oferty ubezpieczeń, promocji na sprzęt jeździecki.
Jakie ma pan inne pomysły, aby nie zadowolić się tylko występem reprezentacji na igrzyskach, ale walczyć o medale?
Nasza dotacja z MSiT wzrosła z trzech do pięciu milionów. To dużo. W relacjach z resortem staramy się być konkretni, realni i dostarczać to, co obiecaliśmy. Wiemy jednak, że istnieją tu pewne ograniczenia. Na świecie jeździectwu pomagają inne resorty: we Włoszech – Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, we Francji – Ministerstwo Sprawiedliwości, w innych krajach – Ministerstwo Rolnictwa. Doceniają wyjątkowe walory tego sportu i korzyści dla państwa.
Zdajemy sobie sprawę, że musi nam pomóc wielki biznes. Oni nas wspierają, ale nie na tym poziomie co za granicą. Może pomogłaby większa optymalizacja podatkowa? W każdym razie firmy powinni zdawać sobie sprawę, jaki prestiż wiąże się ze wspieraniem jeździectwa. Zawody w Aachen oglądało 50 tysięcy ludzi. Siedziałem w loży dla prezesów federacji, a niedaleko obok mnie przewodnicząca Unii Europejskiej Ursula von der Leyen. Mówimy o wyjątkowym prestiżu, dla startujących i wspierających sport jeździecki. Budujące jest to, że w Polsce w imprezach typu Cavaliada, na których trybuny są wypełnione do ostatniego miejsca, przeważają ludzie młodzi. To nasza przyszłość.
W sporcie wyczynowym tworzymy program pod Los Angeles. Musimy myśleć o tym, co się wydarzy w USA za cztery lata. Paryż jest papierkiem lakmusowym, sprawdzianem. Szczególnie chciałbym zadbać o właścicieli koni. Od nich wiele zależy. Oni muszą mieć świadomość, jaki prestiż daje im medal olimpijski i udział w igrzyskach. Najlepszy dowód jak MKOl docenia właścicieli. Przydziela im oddzielne akredytacje na igrzyska. Ich zwiększona obecność i pomoc w naszych działaniach bardzo by pomogła naszemu sportowi.
Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski