Aleksander Wojciechowski: Bardzo bym chciał, żeby nasz sport był nadal mocny
Poza tym, co wyniosłem z nauki na AWF-ie w Poznaniu, to właśnie szkoła holenderska jest dla mnie przykładem. W treningu fizycznym na wodzie, czy na siłowni nie stosujemy zasady „im więcej, tym lepiej”. To nie na tym polega – mówi w rozmowie z „Forum Trenera” Aleksander Wojciechowski, trener kadry narodowej wioseł krótkich mężczyzn, tegorocznych mistrzów świata w czwórce podwójnej.
„Forum Trenera”: Prowadzone przez pana osady zdobyły wiele medali mistrzostw świata, w tym pięć złotych. W tym roku ten piąty medal wywalczyła czwórka podwójna w składzie: Fabian Barański, Mirosław Ziętarski, Mateusz Biskup i Dominik Czaja. Czy po wielu latach przerwy spodziewał się pan takiego sukcesu?
Aleksander Wojciechowski: Niektórzy twierdzą, że wystarczy zmienić trenera i od razu będzie medal. Taki wynik nie rodzi się jednak z niczego. Prowadzę tych chłopaków od Rio de Janeiro, zaczęliśmy pracę przed igrzyskami. Przerwaliśmy złą passę. Czwórka złotych medalistów z Pekinu (2008 – przyp. red.) „zabetonowała” na parę lat naszą kadrę. Byli tak mocni, że inni nie byli w stanie wejść w trening reprezentacyjny. Zajęli potem szóste miejsce w Londynie. Nastąpiły cztery lata posuchy, zanim weszli nowi zawodnicy, ci których teraz prowadzę. Kiedy ich zobaczyłem, uważałem, że trzeba takich chłopaków przypilnować. W wioślarstwie nie mamy z czego wybierać, przynajmniej u nas w Polsce. Tych, którzy są i chcą ciężko trenować, nie można zmarnować. A ci chłopcy chcą.
Widzi pan w osadzie aktualnych mistrzów świata taki sam potencjał jak w złotej czwórce z igrzysk z Pekinu, którą tworzyli Adam Korol, Marek Kolbowicz, Michał Jeliński i Konrad Wasielewski?
– Nie lubię ich porównywać. Inni chłopcy, inne czasy. Tegoroczni mistrzowie możliwości fizyczne mają momentami większe, czasy mają podobne, ale w tej konkurencji dużo zależy od zgrania. W czwórce musi być dobry szlakowy, tak jak u złotych medalistów z Pekinu był nim Adam Korol, tak teraz trafiliśmy Fabiana Barańskiego. Jest młodszy od pozostałych, ale ma wielkie serce do walki i jest skuteczny technicznie. Reszta musi się do niego dostosować. W tamtej czwórce technika była oparta na mocnej, solidnej robocie, a tu jest trochę takiej młodzieńczej żywiołowości. Pracę wykonują w szybszym tempie. Dopiero wchodzą w rytm właściwej techniki. Dużo wniósł Fabian, który od początku wiosłował naturalnie. Sprawdził się, na nim teraz ta złota czwórka bazuje. Ten zespół jest jeszcze na dorobku, nie możemy powiedzieć, że są ukształtowani.
Czy potrafi pan ocenić technikę wiosłowania po pierwszym treningu jak legendarny trener Jerzy Broniec?
– Ocenić można, ale i tak trzeba dobrać czterech podobnie wiosłujących zawodników. Bazujemy przede wszystkim na badaniach. Przeprowadzamy je w Instytucie Sportu u inżyniera Zbigniewa Staniaka. Bardzo cenię sobie rozmowy z nim, na bieżąco możemy omówić pewne rozwiązanie, nie wszystkie mają potem zastosowanie, ale próbujemy. Nie muszę dodawać, że zawodnicy regularnie przeprowadzają badania fizjologiczne. Jest wiele narzędzi, które pomagają trenerom ocenić możliwości naszych wioślarzy. Oko też jest ważne, instynkt trenerski również, ale nie są kluczowe. Oprócz tego trzeba słuchać tych, co wiosłują. Bez dobrych relacji i współpracy na linii trener–zawodnik najlepsza praca nic nie da.
Jest pan bardzo doświadczonym trenerem. Czy przez lata bardzo zmienił pan metodykę treningu?
– Mam swoją szkołę. Na AWF-ie w Poznaniu wiele się nauczyłem, nadal korzystam z tej wiedzy i swoich zasad. Sposób wiosłowania na świecie jest podobny, każdy ma jednak nieco inną technikę. Dla mnie wzorem są Holendrzy. Oni zawsze pięknie wiosłowali. I poza tym, co wyniosłem z nauki na AWF-ie w Poznaniu, to właśnie szkoła holenderska jest dla mnie przykładem. W treningu fizycznym na wodzie, czy na siłowni nie stosujemy zasady „im więcej, tym lepiej”. To nie na tym polega. Uczestniczyłem jakiś czas temu w konferencji międzynarodowej i mówiłem – na tyle, na ile mogłem zdradzić szczegóły – o objętości treningu, jaki stosuję. Goście nie mogli uwierzyć, że trenujemy tak mało.
Mało, to znaczy ile?
– Jeśli w roku moi zawodnicy robią cztery tysiące kilometrów, to jest dla nich bardzo dużo. Na przykład Nowozelandczycy potrafią przepłynąć w sezonie dwa razy tyle. Tym się różnimy. Ja uważam, że nie ma sensu tyle wiosłować. W moim przypadku ważniejsza jest podbudowa, bo my trenujemy więcej na siłowni, ale tych kilometrów nie musimy tyle robić. Jeżeli zawodnicy dobrze opanują technikę, wtedy w innych aspektach nie muszą pracować tak intensywnie.
A wie pan, jak trenują inne reprezentacje?
– Trudno powiedzieć, nie zdradzają się z tym. Holendrzy jeżdżą w góry i tam trenują na wodzie. My w wysokich górach robimy tylko trening tlenowy. Szczegółów nikt nie chce zdradzać, pozostają własne obserwacje.
W 2023 roku rozpoczynają się kwalifikacje olimpijskie. Jej zdobycie to główny cel dla pana?
– Jak co roku trenujemy, aby jak najlepiej przygotować się do tej głównej imprezy. Będą nimi mistrzostwa świata. Będą najpierw wewnętrzne kwalifikacje, potem centralne regaty, w których zawodnicy sprawdzą się w krajowej rywalizacji. Jeżeli ktoś wskoczy do pierwszej szóstki, to dam mu szansę w jakiś zawodach. Na arenie międzynarodowej czekają nas starty w Pucharze Świata, mistrzostwach Europy i mistrzostwach świata, które będą kwalifikacją olimpijską. Problem polega na tym, czy stawiać na super wynik czwórki, może nawet na zwycięstwo, czy może podzielić siły, aby szansę na kwalifikację miała również dwójka? Będziemy musieli dokonać właściwego wyboru.
Czy czwórka złotych medalistów z Racic będzie pływać w niezmienionym składzie do igrzysk w Paryżu?
– Pewne zmiany mogą nastąpić. Mam szkielet, kompletną osadę i zawsze mogę do niej wrócić. Mamy siedmiu podstawowych zawodników, którzy w tym roku byli na mistrzostwach świata, są dwaj juniorzy, których można wpuścić na głęboką wodę.
A można już dziś powiedzieć, że jest to czwórka na medal olimpijski?
– Daleka droga przed nami. Inne nacje mają większe możliwości rotacji. Holendrzy mieli poprzednio świetną czwórkę, która zdobyła złoty medal olimpijski, a mogą do niej dodać teraz nowych zawodników. Holendrzy, Anglicy są cały czas mocni. Na mistrzostwach świata nie było Australijczyków. Niemcy ostatnio się pogubili, wywalczyli tylko jeden medal, ale nie lekceważymy ich. W wioślarstwie można analizować siły poszczególnych osad, ale o wyniku czasami decyduje niekorzystny wiatr, tor, fala. Zewnętrzne czynniki też bierzemy pod uwagę.
Nie martwi się pan tym, że na wioślarskich mistrzostwach świata Polska zdobyła tylko jeden medal?
– Na najwyższym poziomie mamy tylko szkolenie centralne – kadrą narodową PZTW. Nie ma centrów szkolenia lokalnego. Brakuje czasu, cierpliwości, może trenerów. W naszej czwórce każdy chłopak jest z innego miasta: Fabian Barański z Włocławka, Mirosław Ziętarski ze Szkoły Mistrzostwa Sportowego z Torunia, Mateusz Biskup z Tczewa, Dominik Czaja z Krakowa. Oni sami musieli sobie dużo rzeczy zorganizować. Jak wyglądają dziś przystanie klubowe? Są w złym stanie.
Trudno jest namówić młodych zawodników do tak ciężkiego sportu jakim jest wioślarstwo?
– Zawsze był z tym problem. Kiedy pracowałem w szkole, potrafiłem wyciągnąć parę osób i zostawał jeden czy drugi na treningu. Mamy kłopot ze Szkołami Mistrzostwami Sportowego. Mało sportowców wyczynowych z nich wychodzi. Po maturze rezygnują. Z Torunia jest Mirek Ziętarski i Kasia Zilmann. To mało. Wioślarstwo jest ciężkie, ale czy za ciężkie? Nie powiedziałbym. Trzeba znaleźć sposób, by przyciągnąć młodzież do tego sportu, zagwarantować oprócz treningu atrakcje. Kiedyś mieliśmy życie przystaniowe, klubowe, piękne zakończenia sezonu. Młodzi to lubili.
Pan się mimo to nie zniechęca, a ostatnio przybyło obowiązków trenerskich. Prowadzi pan również osadę w wiosłach krótkich kobiet?
– Obecny prezes PZTW, mój były zawodnik Adam Korol, namawiał mnie bym został i nadal pracował z kadrą. Może gdyby nie złoty medal z czwórką chłopaków w ogóle bym odszedł. Staram się jak mogę. Kobiety już kiedyś prowadziłem. Jest zupełnie inaczej. Zależy mi na dobrym wyniku. Bardzo chciałbym, aby nasz sport nadal był mocny.
Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski