Bieg bliski perfekcji
O pracy ze sztafetą kobiet, nowej konkurencji olimpijskiej – sztafecie mieszanej oraz o swoim warsztacie i metodach pracy opowiada „Forum Trenera” trener Aleksander Matusiński.
Forum Trenera: Ile razy oglądał pan finał mistrzostw świata w sztafecie 4×400 m?
Aleksander Matusiński, trener sztafet 4×400 m kobiet i w mikście, klubowy trener Justyny Święty-Ersetić: Nie za dużo. Może pięć, siedem razy. Częściej odtwarzałem finał mistrzostw Europy z Berlina na 400 m, który wygrała Justyna.
Ale czy nie ma pan wrażenia, oglądając finał sztafety, że był to perfekcyjny bieg? Rzadko się zdarza, żeby na tym poziomie pobić rekord kraju o prawie trzy sekundy.
A.M.: Ten bieg był bliski perfekcji. Każda zawodniczka spisała się doskonale. Wszystkie dały dobre zmiany. Taktycznie wyglądało to rewelacyjnie. Wynikało to z tego, że od startu dziewczyny zmieniały się wysoko. A jeśli jest się na trzecim, czwartym miejscu, to wtedy zawsze bieg będzie płynny. Znakomicie pobiegła Patrycja Wyciszkiewicz, która „zamknęła” Brytyjkę, schodząc po 120 m do bandy. Zrobiła tak, jak jej powiedziałem. Biegła potem jak po sznurku i reszta zawodniczek również.
Czy ta sztafeta jest jeszcze stanie poprawić taki wynik – 3:21,89?
A.M.: Dla Justyny był to szósty bieg, dla Igi – piąty. Chociażby z tego względu można uzyskać lepszy rezultat. Warunki na stadionie w Dosze były ciężkie. Późny termin tych zawodów też nie pomagał. Mistrzostwa odbywały się w październiku, a dziewczyny są przyzwyczajone, że maksymalną formę osiągają w lipcu, sierpniu. Ten zespół zawodniczek ma jeszcze spore rezerwy.
Jakie czynniki wypłynęły na to, że prowadzona przez pana sztafeta pobiegła tak rewelacyjnie?
A.M.: Dobre przygotowania, realizacja wszystkich zadań taktycznych, dobre ułożenie sztafety pod względem taktycznym i zmiany. Mieliśmy w tym roku bardzo dużo imprez: od mistrzostw Europy w hali, które wygraliśmy, poprzez mistrzostwa sztafet w Japonii, gdzie były też cztery biegi, do drużynowych mistrzostw Europy w Bydgoszczy. Dziewczyny biegały sztafetę siedem razy. Dzięki temu mogliśmy przetestować wszystkie warianty. Iga Baumgart w Bydgoszczy w DME biegała na pierwszej zmianie. Narzekała, protestowała, nie chciała tego, ale dobrze się spisała. Tak sobie wymyśliłem, że w finale pobiegnie również na pierwszej zmianie, ponieważ w tym roku jest numerem 2 w Polsce, ósmą zawodniczką na świecie. Przekonałem ją. Nie zawiodła.
Jaki jest przepis na to, by stworzyć idealną sztafetę?
A.M.: Ta grupa to jest zlepek różnych osobowości, charakterów. Każda z zawodniczek ma swoich trenerów klubowych. Sekret sukcesu polega na tym, że trzeba znaleźć nić porozumienia z zawodniczkami i trenerami. Już dawno znaleźliśmy wspólną płaszczyznę współpracy. Wszyscy zmierzamy w jednym kierunku. Nie ma celów indywidualnych, są starty indywidualne. One są bardzo ważne dla trenerów i zawodniczek, natomiast summa summarum wszystko podporządkowujemy sztafecie. Na tych mistrzostwach dziewczyny wystartowały również w mikście. Iga i Justyna osłabiły się tym występem przed indywidualnym biegiem. Justyna miała bardzo mocny bieg w sztafecie mieszanej, a na drugi dzień biegła bieg indywidualny. Nie było narzekania, wątpliwości, ale realizacja wspólnego zadania.
Czy to dobry pomysł IAAF-u, by sztafeta mieszana znalazła się w programie mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich?
A.M.: Znakomity. Tę rywalizację bardzo dobrze się ogląda. W wielu dyscyplinach wprowadza się miksty – w biathlonie, biegach narciarskich – to dlaczego nie w lekkiej atletyce? Bieg sztafetowy, w którym w jednej drużynie są kobiety i mężczyźni, stwarza niesamowite emocje. Gdy kobieta ma 50 m przewagi nad mężczyzną, gdy goni ją grupa mężczyzn i każdy jej kibicuje. Tak było trochę z Justyną Święty-Ersetic, którą przegonił Amerykanin. Miksty przypominają w pewnej mierze kolarstwo na płaskich etapach, gdy peleton goni uciekiniera skazanego z góry na porażkę. Siła peletonu jest ogromna i nie daje szans gonionemu, ale jednak zawsze ktoś ucieka. Na bieżni czasami tak bywa, że dziewczyna może jednak nie dać się wyprzedzić, jeśli jakiś zawodnik za mocno poszarżuje. Przynajmniej dla mnie te zawody są bardzo ciekawe, nie tylko dlatego, że jestem trenerem tej sztafety. Wiele się dzieje. Obowiązuje zasada: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. W takich sytuacjach, gdy nie biega się dla siebie, ale dla zespołu, można wykrzesać dużo więcej sił i energii.
Czy gdyby pan jeszcze raz miał wystawić zespół na finał, też postawiłby pan na ten układ – najpierw biegną dwaj panowie, Wiktor Suwara i Rafał Omelko, potem dwie dziewczyny, Iga Baumgart-Witan i Justyna Święty-Ersetic?
A.M.: Nic bym nie zmienił. Może jakbym miał silniejszą męską drużynę, postąpiłbym inaczej. Nie twierdzę, że ci chłopcy są słabi, w tym momencie są najlepsi w kraju, ale – niestety – odstajemy poziomem od światowej czołówki. Męskiego finału mistrzostw świata nie mieliśmy od mistrzostw świata w Edmonton w 2001 roku (Robert Maćkowiak – przyp. red.). Z kobiet pobiegły dwie zawodniczki – Iga i Justyna, które są wysoko w rankingu, rezerwowa – Anna Kiełbasińska – też jest wysoko. Z mężczyzn żaden zawodnik nie zrobił minimum indywidualnego. Ranking właściwie oddaje ich poziom, trzeba jeszcze poczekać na poprawę.
Czy w takim razie można liczyć na finał olimpijski?
A.M.: Myślę, że nie ma obaw. Chłopcy będą biegać lepiej. Sztafeta żeńska też kiedyś była przeciętna i ledwie się łapała z rankingu na igrzyska. Są lata tłuste i lata chude. Trzeba też być zadowolonym z tego, co osiągnęliśmy – 5. miejsce, poprawiony rekord Polski, blisko rekordu Europy. To świadczy najlepiej o tym, jak dobrze pobiegły dziewczyny. Nie mamy rekordu Europy, bo strasznie zawziął się Brytyjczyk Martyn Rooney i rzucił się „na kratach”, byleby tylko wyprzedzić Justynę. Rozmawiałem z nim po biegu. Powiedział, że nikt by mu nie darował tego, że przegrał z kobietą na finiszu.
Sztafeta kobiet przegrała tylko z Amerykankami. Czy Polki są z góry skazane na porażkę z tym zespołem? Różnica była spora. Zawodniczki z USA pokonały polską sztafetę o ponad dwie sekundy.
A.M.: U Amerykanek biegała rekordzistka świata w biegu 400 m przez płotki – Dalilah Muhammad i druga zawodniczka w tej konkurencji,Sydney McLaughlin. To są dwie najszybsze zawodniczki w historii biegu przez płotki. Wspomagają się innymi bardzo dobrymi dziewczynami. Ciężko jest z nimi wygrać. Amerykanie mają dużo utalentowanych zawodniczek, w statystykach są wysoko. W biegu indywidualnym były zgłoszone cztery Amerykanki. Ten regulamin mnie trochę denerwował, ale postawiliśmy się. Iga i Justyna wygrały z dwiema i znalazły się w finale. W sztafecie jest ciężko, ale podejmujemy walkę. W Jokohamie na mistrzostwach świata w sztafetach udało się z nimi wygrać. I proszę zauważyć, że z Jamajkami wygrywamy cały czas od igrzysk w Rio de Janeiro. To jest coś niesamowitego, bo one miały dwie zawodniczki w finale biegu indywidualnego. Shericka Jackson była trzecia – biegła półtorej sekundy szybciej od naszych zawodniczek, a Justyna wygrała z nią na finiszu sztafety. Takie rzeczy bardzo mnie cieszą. Przechytrzyliśmy Jamajki ustawieniem sztafety, wolą walki, determinacją.
Na ile ważną rolę w sztafecie odgrywa taktyka?
A.M.: W ostatnich latach dziewczyny wychodziły obronną ręką z sytuacji, kiedy nie miały prawa zdobyć medalu. Wynikało to głównie z właściwych założeń taktycznych, zmotywowania zawodniczek, dokładnej analizy sytuacji, co może się wydarzyć w czasie biegu. Nie wiem, czy inni trenerzy tak dokładnie analizują bieg. Sądzę, że nie przejmują się Polkami, nie analizują ich wyników.
Rozpracowuje pan rywalki?
A.M.: My wiemy, kto jak biegał w sezonie, czy jedna zawodniczka to typ sprinterski, czy kolejna to wytrzymałościowiec. Wiemy dokładnie, jak wyglądały ostatnie starty rywalek. Każda zawodniczka jest przygotowana na rywalizację z przeciwniczkami. To jedno z moich zadań trenera kadry.
Powiedział pan, że dobrze układa się panu współpraca z trenerami klubowymi. Czy w takim razie często odbywacie konsultacje i wspólne zgrupowania?
A.M.: Patrycja Wyciszkiewicz jeździ od tego roku na swoje zgrupowania, bo trenuje z Tomkiem Lewandowskim. Była z nami trzy tygodnie przed mistrzostwami w Jokohamie, trenowała wspólnie po mistrzostwach Polski. Anna Kiełbasińska idzie swoją drogą. Była jednak w marcu w Jokohamie, w RPA. Miała minimum indywidualne i przygotowała się do startu indywidualnego. Jeżeli któraś pracuje ze swoim trenerem, ale rzucam hasło „zmieniamy”, to zawodniczki są zawsze do dyspozycji. Nie ma chowania się, wiedzą, że to jest obowiązek. To inna forma treningu i pomaga się czasami odprężyć, rozluźnić podczas treningu.
Czy zespół: Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Anna Kiełbasińska, Małgorzata Hołub-Kowalik i Patrycja Wyciszkiewicz to jest grupa zamknięta?
A.M.: Funkcjonuje rotacyjnie. Świetnie się wkomponowała do tego zespołu Ania Kiełbasińska. Kiedyś ktoś powiedział o tych dziewczynach – Patrycji Wyciszkiewicz, Gosi Hołub, Justynie Święty, Idze Baumgart – że to jest żelazna czwórka. Dołączyła teraz Ania Kiełbasińska i ja bym powiedział, że to jest żelazna piątka, bo zmiana, którą Ania dała w biegu eliminacyjnym, była niezwykle istotna.
W takim razie żelazna piątka, ale jak pan ocenia zaplecze?
A.M.: Są: Aleksandra Gaworska, Natalia Kaczmarek, Martyna Dąbrowska. Są to zawodniczki, które mogę wymienić jednym tchem. Zawsze któraś z nich jest w stanie zastąpić tę bardziej doświadczoną. One nie reprezentują teraz poziomu tej piątki, ale na eliminacje można je powoli wpuszczać. Czekam na to, że będą lepiej biegać, bo wtedy będą miał kolejne bardziej świeże zawodniczki na finał.
Jak sobie poradziliście z upałem, wilgotnością, ekstremalnymi warunkami klimatycznymi panującymi w Katarze?
A.M.: Polski Związek Lekkiej Atletyki stwarza nam świetne warunki przygotowań. Przed mistrzostwami mieliśmy zgrupowanie w Turcji. Byliśmy trochę przyzwyczajeni do wysokiej temperatury, ale gdy wysiedliśmy w Dosze, to jednak stwierdziłem, że jest źle. Dlatego unikaliśmy pobytu na zewnątrz. Przebywaliśmy tylko w hotelu – żadnych wycieczek, spacerów, wyjść na kawę. Dziewczyny nic nie widziały, nigdzie nie były, były skoszarowane. Rozgrzewki robiliśmy na klimatyzowanej hali. Cały czas dbaliśmy o to, by dziewczyny miały zapewnione komfortowe warunki. Jedyny trudny moment to było przejście z hali rozgrzewkowej na główny stadion.
Jaki jest plan na przyszły rok?
A.M.: Sezon będzie ciężki. W październiku dziewczyny startowały jeszcze na zawodach wojskowych. Od września powinny odpoczywać. Wolne będą miały dopiero w listopadzie. Rozważam, czy nie odpuścić sezonu halowego.
Jest pan trenerem Justyny Święty-Ersetic, pracuje pan ze sztafetą i także na uczelni – AWF-ie w Katowicach. Jak dużo daje panu w pracy trenera warsztat naukowy?
A.M.: Mam znakomite zaplecze. Pomaga mi w tym rektor profesor Adam Zając. Jest wybitnym specjalistą z zakresu fizjologii, grał kiedyś w koszykówkę, był lekkoatletą, studiował w USA. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie ma sportu bez nauki. Na uczelni przeprowadzamy mnóstwo badań. Ja sam korzystam z pracowni wydolnościowej. Teraz będziemy robić badania na urządzeniu 1080 sprint. Mamy je na AWF-ie w Katowicach, chyba jako jedyni w Polsce. Liczymy na cenne analizy, które poprawią nam wyniki w biegu na 400 m. W ubiegłym roku badaliśmy na EMG aktywność mięśni. Dzięki temu wiedzieliśmy, jak przebiega bieg na hali na pierwszym torze, jak na czwartym, które mięśnie w takich układach najpierw się męczą. Oczywiście stale przeprowadzamy wszystkie badania dotyczące na przykład zakwaszenia mięśni. Ale głównie polegam na czuciu treningu. Trzeba łączyć teorię z praktyką. Nie można działać tylko według książki. Odkąd pracuje ze mną Justyna, miała tylko jedną kontuzję. Była na wszystkich letnich i zimowych wielkich imprezach. Na tym polega to czucie treningu. Trener wie, kiedy odpuścić, kiedy przycisnąć. Łączę naukę z instynktem.
Nie zamierza pan poświęcić się pracy naukowej?
A.M.: Prowadzę zajęcia ze studentami. Pracuję w zakładzie lekkiej atletyki. Jestem dumny z tego. Marzyła mi się ta uczelnia. Widzę, jakie jest podejście rektora, władz. Tu nie ma rzeczy niemożliwych. Pracownicy mają milion pomysłów i je realizują. Wystarczy spojrzeć, ilu doskonałych zawodników u nas studiuje i reprezentuje AZS AWF Katowice. Mamy wspaniałe warunki do treningu i warsztat naukowy. Ale uwielbiam pracę trenera. Dzięki niej odnoszę sukcesy, mam wymierne wyniki. Jestem bardziej praktykiem. Jako naukowiec dopiero zaczynam swoją przygodę. Chcę podążać tą drogą, ale nie zamierzam rezygnować z praktyki na rzecz teorii.