Marcin Lijewski: Mamy w Polsce dużo do nadrobienia

Autor: Kamil Kołsut
Artykuł opublikowany: 14 czerwca 2023

Sukcesem mojej drużyny będzie postęp, który nie zawsze da się zamknąć w wyniku. Chcę widzieć, jak zawodnicy rosną i z drobnych rzeczy budować zespół – mówi nowy selekcjoner reprezentacji Polski w piłce ręcznej Marcin Lijewski.

Fot. ZPRP

„Forum Trenera”: Praca z reprezentacją Polski podobno była dla pana spełnieniem marzeń. Jakie są kolejne?

Marcin Lijewski: Cieszę się, że dostałem taką szansę, ale to wszystko podczas pierwszej konferencji prasowej trochę źle wybrzmiało. Praca z reprezentacją nie jest dla mnie spełnieniem marzeń, tylko dopiero wejściem na drogę do ich realizacji. Spełnieniem będą sukcesy z drużyną narodową.

Co uzna pan za sukces?

– Każdy postęp. Czasem może być wymierny, jeśli będzie nim dobre miejsce podczas głównej imprezy sezonu. To jednak niełatwe, bo często zależy od losowania, przeciwników, miejsca rozgrywania meczów. Postęp może być też wizualny, jakościowy. Chciałbym widzieć, jak zawodnicy rosną, zyskują pewność siebie, czują się coraz lepiej w grupie. To aspekty, które często – patrząc z zewnątrz – docenia się mniej. Dla mnie są jednak bardzo ważne, bo z takich drobnych rzeczy buduje się zespół.

Zgadzając się na propozycję pracy z reprezentacją miał pan przekonanie: „To idealny moment, jestem gotowy”?

– Byłem gotowy już wcześniej, ale taka szansa do tej pory się nie pojawiła. Teraz także nie liczyłem na ofertę. Kiedy zadzwonił prezes Henryk Szczepański, zrobiło mi się bardzo miło.

Nazwisko „Lijewski” pojawiło się w mediach jeszcze przed telefonem od prezesa. Czuje się pan kandydatem środowiska?

– Miałem faktycznie sporo głosów – od działaczy, byłych zawodników – i ten feedback był bardzo dużo. Słyszałem pytanie: „Czy chcesz?”, „Czy się widzisz?”, „Jaką masz filozofię?”. Rozmów nie brakowało, nie było jednak konkretów.

Trudno to etykietować, szkoły z różnych krajów dziś się przenikają. Mnie wychowano na systemie skandynawskim, a teraz – jako trener – pożyczam elementy od Hiszpanów, Niemców, Szwedów czy też z klasycznego polskiego grania. Teraz po prostu zmieniamy styl na inny.

Miał pan okazję porozmawiać z poprzednikami: Bogdanem Wentą, Michaelem Bieglerem, Piotrem Przybeckim, Patrykiem Romblem?

– Łączy mnie z Bogdanem Wentą coś więcej niż tylko reprezentacyjna piłka ręczna. Znaliśmy się jeszcze przed przygodą z kadrą, więc jesteśmy w kontakcie. Rozmawiałem także z Piotrem Przybeckim, byliśmy kolegami jako zawodnicy. Kontaktu z Bieglerem czy Romblem raczej nie było. Nie czuję takiej potrzeby, ale też na nikogo się nie zamykam. Nie jestem najmądrzejszym człowiekiem na świecie i uważam, że warto korzystać z doświadczeń innych.

Dziś piłka ręczna jest inną grą niż za czasów pana występów w reprezentacji Polski?

– Nie jest zupełnie inna, bo wciąż mamy dwie bramki i piłkę, którą trzeba do nich wrzucić, choć można z nią zrobić tylko trzy kroki. Gra jednak cały czas ewoluuje. Dziś jest na pewno znacznie szybsza i bardziej dynamiczna.

Czego dowiedział się pan o drużynie po dwóch pierwszych meczach: z Włochami (31:29) i Łotwą (31:14)?

– To był krótki czas, podczas którego dostaliśmy odpowiedzialne zadanie. Musieliśmy przede wszystkim pokonać na wyjeździe Włochów, którzy od pewnego czasu mają najlepszą drużynę w swojej historii. Mieliśmy na przygotowania trzy dni w sytuacji, gdy sezon zbliża się do końca, a zmęczenie odkłada, powodując kontuzje i mikrourazy. Trudno było to wszystko poukładać. Mogliśmy się skupić na zaleczeniu urazów, zadbaniu o atmosferę, może drobnych korektach. One na treningach działały, ale już podczas meczu – w sytuacji stresowej – niekoniecznie. Ważne, że poznałem chłopaków. Wiem, jak z niektórymi rozmawiać, na co zwrócić uwagę. Był to czas krótki, ale owocny.

Co będzie priorytetem w pana pracy na kolejne miesiące?

– Chcę wyplenić u zawodników te automatyzmy, które mi się nie podobają i reprezentacji nie pomagały. Kluczowe będzie zgrupowanie na przełomie października i listopada – dostanę wówczas więcej czasu, ZPRP oraz liga poszły na rękę, poprzekładano kolejki – oraz grudzień. Poświęcę ten okres na to, aby zespół zaczął mówić wspólnym językiem w obronie. Musimy zamknąć środek defensywy,. Potrzebujemy ponadto, żeby zawodnicy grający na „dwójkach” nie bali się pomagać. Powinni być ofensywni i niewidzialną linią ciągnąć za sobą skrzydłowych, aby zacieśnić strefę. To wymaga pracy.

Kadrowicze, który są zawodnikami Barlinka Industrii Kielce oraz Orlenu Wisły Płock, grają w klubach u hiszpańskich trenerów i na taki styl obrony stawiała też kadra. Czeka nad radykalna zmiana?

– System, zwany „hiszpańskim”, nie jest zły, ale uważam, że nie mamy do niego wykonawców. Nasi najlepsi mają predyspozycje do innego stylu grania. Trudno to etykietować, szkoły z różnych krajów dziś się przenikają. Mnie wychowano na systemie skandynawskim, a teraz – jako trener – pożyczam elementy od Hiszpanów, Niemców, Szwedów czy też z klasycznego polskiego grania. Teraz po prostu zmieniamy styl na inny. Środek naszej obrony był do tej pory raczej otwarty, defensorzy grali jeden na jednego, brakowało pomocy i asekuracji. To trzeba zmienić. Chcę, żebyśmy grali dwóch na jednego. Obrońca musi wiedzieć, że niezależne od kierunku ruchu atakującego może liczyć na kolegę.

Przyszłoroczne mistrzostwa Europy, gdzie zmierzymy się w fazie grupowej z Norwegią, Słowenią i Wyspami Owczymi – będą pierwszą, wymierną weryfikacją pana pracy?

– Będę mógł odpowiedzieć na to pytanie w listopadzie, kiedy podczas zgrupowania zobaczę, czy uda mi się wypracować z chłopakami coś dobrego. Na pewno potrzebujemy czasu. Nie chcę tworzyć reprezentacji na nowo, ale musimy ją nieco przeorganizować.

Teraz czasu było niewiele. Czy przy kolejnych powołaniach będzie pan uważniej patrzył zawodnikom w metrykę?

– Absolutnie nie.  Chcemy zmiany pokoleniowej, ale płynnej. Nie może być tak, jak w hokeju na lodzie, że banda się otwiera, siedmiu zjeżdża i pojawia się siedmiu nowych, bo wówczas granie traci na jakości. Planuję stopniowo uzupełniać zespół młodymi chłopakami, trzeba dać im szansę. Nie zamykam też drzwi nikomu, kto ogłosił koniec reprezentacyjnej kariery.

Martwi pana rola, jaką odgrywają Polacy w Kielcach i Płocku?

– Chciałbym, aby mieli poważniejsze role, choć postęp widać. Szymon Sićko gra już więcej – zwłaszcza w „money time”, czyli ostatnich minutach, gdy ważą się losy meczu. Podobnie Arkadiusz Moryto. Michał Olejniczak miał dobrą końcówkę sezonu. Grał może trochę mniej w ataku, ale w obronie nie popełniał błędów i to duży pozytyw. Wiadomo oczywiście, że chcemy więcej. Kiedy w reprezentacji była moje generacja, każdy kadrowicz był ważnym ogniwem mocnego, europejskiego klubu. Teraz trochę tego brakuje.

Marcin Lijewski w reprezentacji Polski jako zawodnik. Fot. Adam Nurkiewicz

Co będziesz pan radził zawodnikom, którzy dostaną ofertę wyjazdu za granicę?

– Jeśli grasz na wysokim poziomie, czujesz się na siłach i masz szansę, to jedź. Każde inne granie niż to w naszej lidze, gdzie każdy każdego zna, to krok do przodu. Kluczowe jest jednak, aby grać, stanowić o sile nowej drużyny – wtedy reprezentacja zyska. Wyjazd po to, ażeby siedzieć na ławce rezerwowych, nie ma za to większego sensu.

Przyszłoroczne mistrzostwa Europy to cel czy środek do celu, skoro podpisał pan kontrakt obowiązujący do 2028 roku i igrzysk olimpijskich w Los Angeles?

– To nie środek do celu, tylko etap. Nawet wybitnie utalentowany skoczek wzwyż nie poprawi się w ciągu kilku dni z 2.15 na 2.30 m, a kulomiot nie dołoży nagle do wyniku metra. Musimy iść do przodu krok po kroku, każdy kolejny turniej powinien być nowym doświadczeniem, które buduje i potwierdza, że robimy postęp.

Każdy reprezentant dostaje indywidualny zestaw, dostosowany do umiejętności. Chciałbym, aby dla kadrowiczów był on planem wiodącym i to już moje zadanie. Wydaje mi się, że jestem w stanie dogadać się z większością. Przekonać, jakie mamy plany na przyszłość oraz dlaczego jest on ważniejszy.

Doświadczyło pana już to, że podjął się pracy trudnej, właściwie organicznej, która jest interwałem, gdzie emocje są skumulowane i występują rzadko?

– Na pewno ta funkcja wygląda inaczej niż codzienna praca w klubie. Jeżdżę po zgrupowaniach kadr, kursokonferencjach. Mocniej skupiam się na oglądaniu meczu, rozmowach ze sztabem, zawodnikami. Ustaliliśmy właśnie plan treningowy na okres urlopowy. Reprezentantem Polski się jest, a nie bywa, więc trzeba cały czas dbać o swoje ciało.

Zawodnicy będą go realizowali obok swojego planu klubowego?

– Każdy reprezentant dostaje indywidualny zestaw, dostosowany do umiejętności. Chciałbym, aby dla kadrowiczów był on planem wiodącym i to już moje zadanie. Wydaje mi się, że jestem w stanie dogadać się z większością. Przekonać, jakie mamy plany na przyszłość oraz dlaczego jest on ważniejszy.

Jak wygląda dziś sztab szkoleniowcy reprezentacji Polski i czy planuje pan zmiany?

– Pracowaliśmy razem przez tydzień, wszedłem praktycznie do sztabu, który zostawił Patryk Rombel. Daję sobie trochę czasu, bo wiem, że musimy się poznać i sprawdzić, czy nie będzie żadnych zgrzytów. Na razie nie widzę podstaw, aby cokolwiek zmieniać. Nie znajdę raczej lepszego lekarza niż Wojtek Jurasz, nie znajdę lepszych fizjoterapeutów od Jurka Buczaka i Bartka Kiedrowskiego. Zawodnicy też są zadowoleni, chwalą sobie współpracę z nimi. Podobnie jest z odpowiadającym za przygotowanie motoryczne Łukaszem Wichą czy Pauliną Adamską, która zajmuje się statystykami i wideo. Nie widzę osób, które mogłyby to robić lepiej.

Patryk Rombel nie tylko kierował drużyną narodową, ale także nadzorował całe szkolenie. Pan też chce mieć nad wszystkim kontrolę?

– Rozmawiałem z kilkoma trenerami i cieszę się, że chcą iść w tą samą stronę, ale nie wywieram na nikim presji i nie wymagam, aby ślepo realizowali mój program. Mamy w Polsce dużo do nadrobienia, jeśli chodzi o szkolenie. Gdy chcesz nauczyć kogoś pisać, to musisz znać abecadło, a u nas brakuje w nim pewnych literek. Musimy skupić się na dzieciach: zarzucić wielką siatkę, przełożyć liczbę uprawiających piłkę ręczną na jakość. Kształcić trenerów, zwłaszcza pracujących z młodszymi rocznikami, aby nie pomijali żadnego etapu szkolenia. To wszystko jest skomplikowanym procesem, sam niczego nie zrobię. Chcę zarazić moją wizją, ale mówiłem już, że nie jestem najmądrzejszy na świecie. Co dwie głowy, to nie jedna. Warto słuchać ludzi, którzy mają swoje pomysły. Wiem, że jest w tym kraju wielu, którym zależy na rozwoju piłki ręcznej.

Rozmawiał Kamil Kołsut

  • Marcin Lijewski, reprezentant Polski w latach 1997 – 2013. Rozegrał 251 spotkań, strzelając 711 bramek. W 2007 roku wywalczył srebrny medal mistrzostw świata i został wybrany do „Siódemki Gwiazd MŚ”. Dwa lata później sięgnął z kadrą po brązowy medal MŚ. Reprezentował barwy klubów: Ostrovia Ostrów Wlkp., Wybrzeża Gdańsk, SG Flensburg-Handewitt, HSV Hamburg. Jako trener pracował w Wybrzeżu Gdańsk i Górnikiem Zabrze. Trenerzy PGNiG Superligi dwukrotnie wybrało go najlepszym szkoleniowcem sezonu.