Monika Pyrek: To najtrudniejszy wybór w moim życiu

Autor: Rozmawiał Artur Gac
Artykuł opublikowany: 22 grudnia 2022

Po co my kształcimy sportowców i inwestujemy w nich wielkie pieniądze? Tylko po to, żeby robili wyniki, czy również po to, żeby później przekazywali swoją wiedzę? Niektórzy na pewno będą świetnymi trenerami, inni idealnymi nauczycielami i znakomitymi motywatorami, a jeszcze inni menedżerami lub sędziami. Powinniśmy trzymać w środowiskach sportowych ludzi, którzy się na tym najlepiej znają, a niestety najczęściej koniec kariery, to koniec wsparcia. Uważam to za błąd systemu, tak być nie powinno – mówi w rozmowie z „Forum Trenera” Monika Pyrek.

Monika Pyrek podczas MŚ w Osace. Fot. Adam Nurkiewicz

Znakomita tyczkarka jest dobrym przykładem udanej kariery dwutorowej. Trzykrotna medalistka mistrzostw świata oraz wicemistrzyni Europy, a także czterokrotna olimpijka z Sydney (2000), Aten (2004), Pekinu (2008) i Londynu (2012) rozwija aktywność wśród najmłodszych oraz wspiera poprzez Fundację Moniki Pyrek utalentowanych rodzimych sportowców programem stypendialnym.

„Forum Trenera”: Przyznam, że zgubiłem pani numer telefonu, ale kiedy poprosiłem o pomoc, odpowiedziało mi kilka osób i wszyscy nie zapomnieli powiedzieć o pani ciepłego słowa. Kilka lat po zakończeniu kariery wciąż się panią ceni w środowisku zawodników.

Monika Pyrek:  Bardzo mi miło, tak jakoś wyszło.

Ma pani poczucie, że relacje ze starszą i młodszą generacją przetrwały próbę czasu i udało się zbudować coś trwałego?

– Niewątpliwie tak, przy czym próbę czasu zarezerwujmy dla znajomości z rówieśnikami oraz zawodnikami bliskimi mojej metryce, z którymi trochę czasu spędziło się na zgrupowaniach i zawodach. Wspólnie przeżyliśmy wiele stanów, od radości po smutek, przez cały wachlarz emocji. A z tymi, z którymi zetknęłam się na pograniczu, w kontakcie utrzymuje mnie fundusz stypendialny. Jedni aplikują, inni radzą się lub pytają. Oczywiście nie wszyscy, ale z wieloma w ten sposób się poznałam, między innymi z naszą obecnie najlepszą wieloboistką Adą Sułek. Ten przykład jest nawet jeszcze inny, bo gdy Ada zaczynała karierę, ja już nie trenowałam, lecz dzięki temu, że była beneficjentką naszego funduszu stypendialnego, to mam z nią bardzo bliski kontakt.

Na własnym przykładzie mam takie poczucie, że jak człowiek wywodzi się ze sportu, to wydaje mu się, że się nie starzeje. Generalnie nie mam poczucia wielkiej różnicy wieku, aczkolwiek niektórych z najmłodszej generacji po prostu już nie znam. I w drugą stronę to też działa, mam wrażenie, że nie wszyscy pamiętają moją osobę, co czasami utrudnia nawiązanie nici porozumienia. Jako anegdotę mogę opowiedzieć powtarzające się sytuacje przy okazji wydarzeń dla dzieci, jakie organizujemy w szkołach i poza placówkami edukacji. Wówczas najczęściej słyszę: „mój dziadek panią pozdrawia”. Na początku to był lekki szok, bo nie zdawałam sobie sprawy, że minęło już nie tylko jedno pokolenie i rzeczywistość jest zgoła inna. Dzisiaj to wywołuje już tylko uśmiech, bo zdałam sobie sprawę, że dzieci z klas 1–3, na rzecz których działam, nie było na świecie, gdy startowałam.

Uznanie dla pani ze strony zawodniczek i zawodników może wynikać stąd, że pewnie widzą, iż po zakończeniu kariery wyczynowej, będąc sportowcem na absolutnie najwyższym poziomie, doskonale odnalazła się pani w życiu po sporcie. Ktoś mógłby nawet powiedzieć o modelowym przejściu na drugą stronę. Czy tak rzeczywiście było?

– Jeszcze w trakcie kariery trochę przygotowywałam się do tego, dlatego podejmowałam aktywności dookoła sportu. Miałam świadomość, że sport kiedyś się skończy i trzeba mieć na siebie plan B, nawet na wypadek kontuzji, która by mnie wyeliminowała z rywalizacji. Już moi rodzice zasiali we mnie ziarno racjonalizowania wszystkiego, teraz jestem na studiach podyplomowych z Wychowania Fizycznego i Pedagogicznych, a już wcześniej skończyłam z tytułem magistra Administrację Publiczną na wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Gdańskiego. Było to właśnie podyktowane myśleniem pod tytułem: „co potem?”. Nigdy nie widziałam się w roli trenera, zresztą bardzo się cieszę, że akurat taką powzięłam decyzję, bo teraz ta zdobyta wiedza bardzo mocno pomaga mi w działalności fundacji. Po prostu zdecydowanie lepiej rozumiem świat dotacji, wniosków, konkursów i – nazwijmy to szeroko – całej biurokracji. Rzeczywiście wydaje mi się, że kilka cennych kroków, niektóre może nawet nieświadomie, zrobiłam ku temu, żeby łatwiej było mi przejść na drugą stronę.

A co do początków… Oczywiście miałam pomysły na siebie, ale to, od czego zaczęłam, było całkowitym przypadkiem. Wszak to ówcześni prezesi radia szczecińskiego wyciągnęli do mnie rękę, zauważyli potencjał i zaproponowali pierwszą pracę zawodową poza sportem. Wydawało mi się wtedy, że chyba są niepoważni, dając mi możliwość prowadzenia audycji w najlepszym czasie antenowym o poranku. W ostatni wtorek listopada organizowaliśmy konferencję o dwutorowości kariery sportowej, na którą zaprosiliśmy właśnie mojego pierwszego szefa. Powiedział, że sportowcy mają wiele pożądanych cech, które dają im szanse bardzo szybkiego rozwoju w życiu po sporcie. Mamy ogromny potencjał choćby dlatego, że przez kilkanaście lat poświęcamy się dla celu, potrafiąc wszystko mu podporządkować. To oznacza, że jesteśmy bardzo dobrym materiałem na dobrego, rzetelnego pracownika. I rzeczywiście tak było w moim przypadku. Po trzech latach pracy w radiu usłyszałam, że nauczyłam się więcej niż niektórzy przez dziesięć. My, sportowcy, doskonale rozumiemy, czym jest cykl treningowy, to samo można przełożyć na drugi etap życia, gdy najpierw trzeba się do czegoś przygotować, trenować i poprawiać swoje umiejętności oraz zdolności. Podobno nie jest to oczywiste wśród wielu pracowników, a dla nas to zupełnie naturalne. Przytoczony został przykład tego, iż nie było dla mnie problemem to, że przez kilka miesięcy nagrywałam program do tzw. puszki. Wszystko po to, żeby się po prostu wytrenować. A skoro, jako sportowcy, mamy taki atut, z tym większą pewnością powinniśmy starać się odnaleźć po karierze, bo potencjalni pracodawcy widzą u nas ogromne zalety.

Zawsze przyświecał mi cel, żeby działać na rzecz sportowców, chciałam rozwiązywać ich problemy. Zależało mi, żeby nasz głos był słyszalny. Zawsze mnie dotykało, że ludzie, na wysiłku których jest tworzony sport, nie mają głosu i nie są wysłuchiwani. Krótko mówiąc, za sportowców nierzadko decydują ludzie, którzy nimi nie są.

Moment „przejścia na drugą stronę” nie zawsze kończy się tak, jak w pani przypadku. Czym to jest spowodowane? Czy część sportowców nie radzi sobie z faktem, iż w jednej chwili są pozbawieni opieki klubu, związku, sponsora, czy może nawet bardziej to pokłosie gwałtownej utraty przywileju rozpoznawalności, a więc brak obecności w mediach. Telefon od dziennikarzy dość szybko przestaje dzwonić…

– Myślę, że jedno i drugie pana spostrzeżenie jest bardzo trafne. Niewątpliwie bardzo trudne do „mentalnego przetrawienia” jest to, że oto byłeś w centrum uwagi, a nagle przestajesz. Nikt nie dzwoni, nikt nie prosi o spotkania, nie ma sponsorów, nie ma zaproszeń do mediów… Ciężko się z tym pogodzić. Wybrzmiało to zresztą wyraźnie na naszej konferencji z ust ekspertki z HR-u. Powiedziała, że bardzo podobne uczucia towarzyszą utracie pracy. Na przykład jesteś szefem lub pracownikiem na wysokim stanowisku i nagle przestajesz piastować tę pozycję, wtedy tracisz również wszystkie przywileje, a w związku z tym czujesz się niedoceniony i zagubiony. Taka degradacja boli tym bardziej, gdy pojawia się w okresie sukcesów, to ty zapracowałeś na profity i uważasz, że powinieneś być dodatkowo doceniony, tymczasem dzieje się dokładnie odwrotnie. I taka jest sytuacja z wieloma sportowcami, którzy odnoszą sukcesy i są na szczycie, a nagle – z jakiegoś powodu – to wszystko się kończy. Na konferencji wybrzmiały nawet takie słowa, że nowa rzeczywistość może wywołać wręcz stan żałoby, spowodowany utratą wartości i prestiżu.

Czy jest to stan bliski psychicznemu załamaniu, depresji?

– Mogę się chyba posiłkować tym, co w trakcie konferencji powiedziała Luiza Złotkowska (była łyżwiarka szybka, dwukrotna medalistka olimpijska z Vancouver i Soczi – przyp. red.), że potrzebowała roku pracy z psychologiem. Właśnie po to, aby przerobić ten trudny czas i następnie móc podjąć pracę zawodową. Dodatkowym atutem na pewno jest stan, gdy kończymy karierę ze stabilnością finansową. To daje moment, po pierwsze, oddechu od sportu, bo często jest tak, jak w moim przypadku, że kończy się karierę z przesytem i przez jakiś czas nie chce się mieć nic wspólnego ze sportem. Po takim resecie, z czystą głową i sercem, łatwiej ruszyć z nową aktywnością. U mnie, z jednej strony, wszystko ułożyło się gładko, bo bardzo szybko, choć moim zdaniem zbyt ekspresowo. Nie miałam czasu na chwilę oddechu, ale to nie wpłynęło negatywnie na moją motywację i zaangażowanie. Być może też dzięki temu nie zanurzyłam się w długie rozmyślania, a w efekcie moja kondycja psychiczna aż tak bardzo nie ucierpiała.

Natomiast nie rozumiem jednego… Zawarł pan we wcześniejszym pytaniu fakt, że sportowiec, zwłaszcza na pewnym poziomie wyczynu, otaczany jest opieką. Inwestuje się w nas mnóstwo pieniędzy, czasami trwa to 15–20 lat, a później – w jednej chwili – zostawia się tych zawodników samych sobie. Przecież my powinniśmy być angażowani w sporcie, związki sportowe powinny wręcz tworzyć dla nas projekty i stanowiska pracy. Oczywiście nigdy nie będzie miejsca dla wszystkich, ale walczę o to bardzo mocno, bo uważam, że zawodnicy, którzy byli w kadrze olimpijskiej, ale nie mają w dorobku studiów, mimo wszystko powinni otrzymywać przynajmniej „papier instruktora”. A jeśli sami nie są pewni, że mają dostateczną wiedzę, powinni z urzędu otrzymywać nieodpłatnie udział w takim kursie. To nic innego, jak naturalne przytrzymanie wartościowych ludzi przy sporcie. Bo po co my ich kształcimy i inwestujemy wielkie pieniądze? Tylko po to, żeby robili wyniki, czy również po to, żeby później przekazywali swoją wiedzę? Niektórzy z nich na pewno będą świetnymi trenerami, inni idealnymi nauczycielami i znakomitymi motywatorami, a jeszcze inni menedżerami lub sędziami. Powinniśmy trzymać w środowiskach sportowych ludzi, którzy się na tym najlepiej znają, a niestety najczęściej koniec kariery to koniec wsparcia. Uważam to za błąd systemu, tak być nie powinno. Żeby daleko nie szukać, podsumuję to na własnym przykładzie. Musiałam sama się zorganizować, żeby w tym środowisku dalej pozostać. Nikt o mnie nie zabiegał. To też może wiązać się ze stanami, o których rozmawialiśmy, czyli spadkami nastrojów i brakiem adrenaliny, która uzależnia. W sporcie cel miałeś zawsze – mistrzostwa świata, Europy, igrzyska olimpijskie, dobre wyniki w określonych momentach sezonu. A teraz? Zostawiony sam sobie nie wiesz, co masz ze sobą zrobić.

Bazując na pani przykładzie, chcąc znaleźć odpowiedź na pytanie, jak ułatwić sobie moment przejścia do życia po sporcie? Jak ważne wydaje się postawienie już na finiszu kariery na dwutorowość, czyli podjęcie aktywności, która choć w najmniejszym stopniu przygotuje ich do płynnego przejścia, by nagle nie obudzić się z poczuciem, że nie mają żadnego pomysłu na siebie. Oczywiście to nie jest łatwe, bo zawodowy sport do końca jest mocno obciążający.

– Ja przez prawie 12 lat działałam w komisjach zawodniczych, więc faktycznie już w trakcie kariery zbierałam cenne doświadczenie. Zawsze przyświecał mi cel, żeby działać na rzecz sportowców, chciałam rozwiązywać ich problemy. Zależało mi, żeby nasz głos był słyszalny. Zawsze mnie dotykało, że ludzie, na wysiłku których jest tworzony sport, nie mają głosu i nie są wysłuchiwani. Krótko mówiąc, za sportowców nierzadko decydują ludzie, którzy nimi nie są. Bardzo dużo pracy włożyłam w to, żeby kruszyć ten stan rzeczy i pewne rzeczy wypowiedzieć, aby dostatecznie wybrzmiały i dotarły do konkretnych osób. Uważam, że jeśli sami sportowcy nie zapracują sobie na swoją pozycję, to zawsze będziemy ostatni w łańcuchu, a to my jesteśmy najważniejszymi osobami w świecie sportu i powinniśmy partycypować w ustalaniu zasad, a przede wszystkim dbać o swoje prawa.

To wszystko, o czym pani tak obszernie mówi, postanowiła w końcu przekuć w działalność na swój rachunek, pod własnym imieniem i nazwiskiem, zakładając własną fundację. Jaki nadrzędny cel pani przyświeca?

– Przede wszystkim chciałabym zarazić miłością do uprawiania sportu możliwie jak największe grono ludzi. Ja nie potrafię żyć bez sportu, uwielbiam go pod każdą postacią. Uważam, że to powinna być naturalna część higieny naszego dnia codziennego. Tak jak się kąpiemy, myjemy zęby, jemy posiłki i śpimy, tak sport powinien być integralną częścią naszego życia. Sport to lek na całe zło, bo bezpośrednio pozwala nam na utrzymanie formy fizycznej, a pośrednio wpływa na niezwykle ważny aspekt, czyli kondycję psychiczną. Tu chodzi po prostu o szeroko rozumianą aktywność dla wszystkich. Im więcej kroków pokonamy na spacerze, tym mniej czasu spędzimy w kolejce do lekarza.

W praktyce dla większości będzie to tylko zabawa, ale w takiej masie zawsze łatwiej wyłowić perełki, które uda się zatrzymać przy sporcie.

– To również misja mojej fundacji. Wszak tworzymy nie tylko projekty aktywizujące dzieciaki pod tytułem warsztaty lekkoatletyczne Monika Pyrek Camp, czy multisportowe Alternatywne Lekcje WF-u dla klas starszych, ale też organizujemy Monika Pyrek Tour, a więc zawody tyczkarskie, stricte odnoszące się do zawodników bez przedziału wiekowego, od młodzika do mastersa. Poprzez to próbujemy integrować środowisko i dawać szansę zawodnikom w realizacji ich potencjału sportowego. Ale też tworzymy Fundusz Stypendialny, z myślą o tym, żeby pomagać młodym sportowcom w rozwijaniu karier. Inna rzecz to „Siła Sportu”, czyli konferencje dotyczące dwutorowej kariery w sporcie. Wszystko ma służyć temu, aby pokazać, że sport jest świetnym narzędziem do dbania o siebie, swój rozwój zawodowy, ale również zdrowie. Jest jeszcze platforma sportowo-edukacyjna, gdzie jesteśmy łącznikiem między rodzicami, nauczycielami, dziećmi, a nawet dziadkami. Chcemy na niej pokazać wszystkie walory sportu, aby być inspiracją dla nauczycieli, jak pokazać sport z drugiej strony, żeby zmotywować dzieci na lekcjach wychowania fizycznego. A z drugiej strony być swego rodzaju ściągawką dla rodziców, zabieganych i zapracowanych, którzy dopiero na końcu listy potrzeb dnia codziennego mają czas na wymyślanie zabaw sportowych da swoich pociech. U nas mają „gotowca”.

Wróćmy do Funduszu Stypendialnego, którego beneficjentką jest m.in. Adrianna Sułek. Jak wygląda proces wyłaniania sportowców do tego projektu, i jak długo stypendysta może pozostawać pod pani skrzydłami?

– Stypendium przyznajemy na rok, ale regulamin dopuszcza przedłużenie na kolejny rok, czyli łącznie stypendysta może pozostawać pod naszą opieką przez 24 miesiące. Nabór wygląda w ten sposób, że po jego otwarciu sportowcy mają z reguły miesiąc na złożenie wniosku, który wypełnia się na naszej stronie internetowej fundacjamonikipyrek.pl. Oprócz odpowiedzi na podstawowe pytania, dotyczące dyscypliny, licencji, trenerów oraz wszystkich swoich danych, zawodnik wpisuje też swoje osiągnięcia, potrzeby, plany i marzenia. Dodatkowo nagrywa krótki filmik, maksymalnie minutowy, w którym mówi, dlaczego to akurat on ma zostać stypendystą. Moim zdaniem zawsze najlepiej wypadają ci, którzy mówią od serca. Tak naprawdę każdy młody sportowiec ma marzenie pod tytułem: chciałbym zostać olimpijczykiem i mistrzem igrzysk, ale z reguły serca członków rady funduszu kradną ci, którzy z głębi duszy mówią, czym ten sport naprawdę dla nich jest.

Dziesięcioboistka Adrianna Sułek jedna z byłych podopiecznych Fundacji Moniki Pyrek. Fot. Adam Nurkiewicz

Zamykam oczy i widzę dokładnie Adę Sułek, skrojoną pod te wymagania, którą miałem okazję poznać przy okazji tegorocznych, halowych mistrzostw świata w Belgradzie.

– Prawda? Dodam też, że naszą stypendystką dwukrotnie była Pia Skrzyszowska, fantastyczna sprinterka młodego pokolenia, a także wyśmienita Aleksandra Mirosław ze wspinaczki sportowej, już wielokrotna mistrzyni świata. Ostatnio spotkałam się właśnie z Olą, przy okazji naszych lekcji w Puławach, gdzie powiedziała mi, że poprzez możliwość złożenia wniosku byliśmy dla niej pierwszą instytucją, która uwierzyła w jej słowa, że pojedzie na igrzyska. To są cudowne słowa, właśnie też dla takich momentów i rozwojów karier każdy z nas to robi. I tu nie tylko chodzi o kariery sportowe, bo przedział wiekowy od 16 do 25 roku życia został tak ustalony z premedytacją. Otóż ja doskonale wiem, jak trudno jest przejść z etapu młodzieżowca do seniora. Wtedy często bywa tak, że na przykład z powodu kontuzji człowiek wypada z kadry. Pozostawiony bez wsparcia, zastanawia czy, czy to już ten moment, gdy sport trzeba porzucić i podjąć inną pracę. Dlatego nie mam wymagań wynikowych, dla mnie ważny jest spokój sportowca i stabilność, czyli danie mu czasu na zastanowienie się, czy wykorzysta to stypendium jeszcze na walkę o wyleczenie kontuzji i pozostanie przy swojej dyscyplinie, czy przeznaczy je już na dalszy rozwój zawodowy, a więc na życie po sporcie. Często też, wspierając sportowców, wybieramy dyscypliny nieoczywiste i nieolimpijskie, przykładowo w tym roku mamy przedstawiciela teqballa Bartka Frańczuka. Dla jednych może to dziwne, że wybór padł na ten sport, jednak Bartek mocno urzekł nas tym, co powiedział w nagranym filmiku. Cieszę się bardzo, że jest naszym stypendystą. Uważam, że trzeba dawać ludziom szansę i wyciągać rękę w wiele stron.

Fundusz powstał z takiego poczucia spłaty długu, bo ja sama, jako młoda dziewczyna, też byłam stypendystką kilku fundacji, ponieważ moi rodzice nie byli bardzo zamożni. Pieniądze w ten sposób pozyskane dały mi szanse odciążyć ich i poczuć się nieco samodzielną, a przy okazji w ten sposób uczyłam się zarządzać własnym budżetem. Z tego względu tak istotne było dla mnie powstanie tego funduszu. Dziś nie jest łatwo o pozyskiwanie środków, o czym sama się przekonałam, gdy po pięciu latach zakończyła się nasza współpraca z dużą firmą. W efekcie w tym roku środki na fundusz pochodzą z zasobów własnych fundacji, zaoszczędzonych lub pozyskanych z darowizn. I powiem szczerze, że nie wiem, co będzie w przyszłym roku… Intensywnie szukamy partnera, bo mam takie poczucie, co też słyszę od pracowników, którzy wcześniej uczestniczyli w wyborach stypendystów, że to już są „moi” ludzie na zawsze. Wsparłam ich, więc od tego momentu niesamowicie im kibicuję i tak będzie do końca, bo stali się bliscy mojemu sercu. Mam tak ze wszystkimi stypendystami, nie tylko tymi, którzy przestrzegali wszystkich zasad i obowiązków.

Gdyby pojawił się problem finansowy, to czy zachwiałby działalnością fundacji i spowodował, że fundusz musiałby ograniczyć działalność?

– Samą działalnością fundacji to nie powinno zachwiać, bo każdy z projektów jest oddzielnie finansowany, na każdy występujemy do Ministerstwa Sportu i Turystyki o odrębne wsparcie. Fundusz jest z kolei oddzielnym tworem. Spróbowaliśmy w tym roku starań o jeden procent podatku, teraz czekamy na rozliczenia i zobaczymy, jak to wyjdzie, choć na pewno będziemy kontynuować ten sposób pozyskiwania wsparcia w przyszłym roku. Mam nadzieję, że sobie poradzimy, jesteśmy po rozmowach z kilkoma firmami. Niemniej nastały trudne czasy i wcale nie dziwię się ostrożności drugiej strony. W najgorszym razie pewnie należałoby rozważyć zmniejszenie liczby stypendystów, choć bardzo bym tego nie chciała. Przeciwnie, życzyłabym sobie zwiększenia grona beneficjentów, ponieważ z roku na rok wniosków przybywa, a historie tych sportowców są takie piękne… Proszę mi wierzyć, to najtrudniejszy wybór w moim życiu, gdy muszę wyselekcjonować dziesięciu spośród na przykład dwustu.

W jakiej wysokości jest roczne stypendium?

– Każdy otrzymuje 10 tysięcy złotych brutto, co na rękę daje kwotę niespełna 9 tysięcy złotych.

Jaką najważniejszą radę dzisiaj dałaby pani tej Monice Pyrek, która dopiero wchodzi do sportu i jest na początku drogi?

– Właściwie niczego bym nie zmieniła. Uważam, że początki w moim przypadku były bardzo dobrze poprowadzone, trafiałam na mądrych trenerów i wartościowych ludzi. Miałam być może umiejętność słuchania ich i wyciągania wniosków. Ewentualnie pod koniec kariery mogłam podjąć nieco inne decyzje, ale stało się całkiem dobrze. Na pewno chciałabym startować w takich czasach, jakie mamy teraz, gdy został wykryty systemowy doping w Rosji. Nie chodzi tylko o to, czy kogoś bezpośrednio złapano za rękę, lecz wysłano w świat mocny sygnał o wykluczeniu jednej, potężnej federacji. Taki ruch powstrzymuje też innych zawodników, którzy przekonują się, że kara może być bardzo dotkliwa. Cieszę się, że nasi sportowcy mają teraz szanse pokazać swój potencjał w sporcie w większym stopniu czystym niż za moich czasów.

Rozmawiał Artur Gac

Monika Pyrek podczas konferencji na temat kariery dwutorowej.