Paweł Wołkow: Skupmy się na olimpijskich finałach
Próbujemy zapewnić kadrze z naszej strony wszystko, co jest potrzebne, żeby ziścił się nasz sen o medalu olimpijskim. Mówiąc, że jestem trenerem kadry narodowej, myślę o sobie jako o osobie, która powinna umieć to zorganizować. Trener kadry narodowej ma to potrafić. Powinien wiedzieć, co trzeba i powinien zapewnić reprezentacji najlepszy sztab ludzi, którzy będą ze sobą współpracować – z Pawłem Wołkowem, trenerem kadry narodowej Polskiego Związku Pływackiego rozmawia Stefan Tuszyński (TVP).
„Forum Trenera”: Jakie mamy, patrząc na sezon 2023, szanse medalowe na igrzyskach w 2024 roku?
Paweł Wołkow: Na takie pytanie, na dziesięć miesięcy przed igrzyskami, trudno dziś odpowiedzieć. Zastanowiłbym się raczej nad tym, jakie są możliwości naszych pływaków. Oczywiście, że zawsze mówimy o tych medalach, bo chcielibyśmy te medale zdobyć i dążymy do tego. Ale przez dłuższy okres nasi zawodnicy nie stawali na podium – na igrzyskach, na imprezach rangi mistrzowskiej. Dlaczego tak się działo? W ostatnich sezonach bardzo mocno zmienił się skład kadry. Mamy w niej zawodników dużo młodszych. Większość tych osób, które na dziś ma minima olimpijskie, a jest ich sześć, to są młodzi ludzie, głównie przed 20. rokiem życia. Najmłodszą jest osiemnastolatka Laura Bernat, jest 19-letnia Adela Piskorska i jej rówieśnicy Ksawery Masiuk i Krzysztof Chmielewski, Kuba Majerski z rocznika 2000 oraz Dominika Sztandera, która jest najstarsza (ma 26 lat – przyp. FT). A to też cieszy, że po pewnym okresie stagnacji potrafiła się tak odbudować i wróciła jej wiara. To też pokazuje innym zawodnikom, że można. Ich potencjał medalowy? Może skupmy się na razie na finałach olimpijskich, a jeśli będziemy mieli szczęście, to będzie i medal.
Czy można więc powiedzieć, że jest to grupa zawodników z wielkimi możliwościami na przyszłość?
– Na pewno kimś takim jest Krzysztof Chmielewski. Udowodnił to, zdobywając srebrny medal mistrzostw świata. On i Ksawery mają największe szanse na finały. Tym bardziej, że Ksawery też jest już medalistą mistrzostw świata. Masiuk w tym roku nie zdobył medalu, ale nie winiłbym za to przygotowań, czy aktualnej dyspozycji zawodnika. Zawiodła taktyka. On setkę zaczynał międzyczasem poniżej rekordu świata. To pokazało, że ten chłopiec ma taki potencjał, że może walczyć nie tylko o finał, medal, a może nawet o rekord świata. Więc widzimy możliwości, jakie mają ci zawodnicy. Ponadto Kuba Majerski też był finalistą igrzysk olimpijskich, Laura Bernat cały czas pokazuje, że jest dobrze dysponowana i jej talent się rozwija. Oni też powinni powalczyć. A może jeszcze powinniśmy mówić o szansach sztafety w stylu zmiennym mężczyzn?
Czy związek postawił przed panem jakieś konkretne zadanie na igrzyska?
– Nikt mi nie powiedział: „Masz zdobyć to czy owo”. W związku pracują poważni ludzie, doświadczeni i związani ze sportem. Wiedzą, że tak się nie da, że nie sposób idealnie zaplanować wyniku sportowego. Na pewno liczą na finały, liczą na medale, bo bez tego chyba nie byłoby sensu pracy. Związek stwarza warunki i możliwości do realizacji programu, który mamy w planach.
Wrócimy do ostatniego sezonu. Część zawodników, którzy dobrze zaprezentowali się w 2022 roku w tym jednak trochę obniżyło poziom. Czy to jest niebezpieczeństwo? Tak było między innymi z Dawid Wiekierą, Kubą Majerskim, nie mówiąc o starszych zawodnikach, którzy praktycznie stracili miejsce w składzie. Słyszałem, że i mój zawodnik Ksawery Masiuk obniżył loty, bo nie zdobył medalu. Oceńmy po kolei. Kuba Majerski miał kłopoty zdrowotne. Przed mistrzostwami Polski praktycznie nie wiadomo było, czy w ogóle wystartuje, bo miał tak słabe wyniki krwi, że jego trener Kuba Karpiński wahał się, czy wystawić go zawodów. Na mistrzostwach Polski nie zdołał zrobić minimum na MŚ. Dopiero w zawodach Mare Nostrum pokazał, że się liczy – miał wynik, który dawał finał igrzysk olimpijskich. Każde poprawienie życiówki przez takich zawodników to jest rekord Polski seniorów. Z drugiej strony nie powinniśmy się tego bać, powinniśmy się rozwijać. Tak, tu zawiniły sprawy zdrowotne. Kuba Majerski to jest bardzo zdolny i perspektywiczny zawodnik. Myślę, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Dawidowi Wiekierze natomiast bardzo podcięły skrzydła mistrzostwa Polski, na których nie zrobił minimum na mistrzostwa w Fukuoce. Został i tak zakwalifikowany do sztafety zmiennej, ale już nie był sobą. No i zabrakło mu trenera w ostatniej fazie przygotowań. Wiadomo że każdy trener ze swojego zawodnika potrafi wycisnąć ostatnie soki. Tej wisienki na torcie zabrakło, ale myślę, że decydujące były mistrzostwa Polski, choć to nie było słabe pływanie, ale na pograniczu. Dalej na niego stawiamy i na Kałusowskiego, bo popłynął już 100 m poniżej minuty. Na świecie to może dużo nie daje, ale to są najlepsze wyniki w kraju.
A starsi zawodnicy? Inwestujecie w nich jeszcze?
– Na pewno ich nie skreślamy, bo liczymy też na nich. Dobrze, że Kacper Majchrzak wrócił teraz do reprezentacji i jestem zadowolony, bo widziałem go na obozie i widzę, że ma dalej potencjał i wielkie chęci. Wydaje mi się, że nie chodzi o możliwości tych zawodników, ale o chęci, motywację, no i po prostu o szarą rzeczywistość. Oni sami stoją przed wyborem, czy jeszcze to kontynuować, czy już iść w inną stronę, zakończyć karierę i zająć się sprawami zawodowymi. Niektórzy mają rodziny i ciężko im np. wyjeżdżać na obozy. Tak jest w przypadku Radka Kawęckiego. To jest człowiek bardzo rodzinny, więc jest to jego największy problem. Nie jest w stanie spędzać z kadrą całego czasu na obozach. A wiadomo, że w domu trening jest zupełnie inny.
A jak wygląda sytuacja juniorów?
– Ten rok był też słabszy jeśli chodzi o bezpośrednie zaplecze kadry. Po obfitych żniwach juniorów z roczników 2004 i 2005 to w tym roku nastąpił regres. Może zawodnicy ze wspomnianych roczników byli wybitni? Czasami tak jest – górka, a potem mamy dołek. No wiem, że trenerzy próbują, ale rzeczywiście teraz juniorzy odbiegają od swoich poprzedników. Więc też trochę jesteśmy zaniepokojeni. Nie możemy zasilić kadry narodowej, dołączyć ich do starszych. Miejmy nadzieję, że to jest jakiś chwilowy kryzys i że z niego wyjdziemy. Jestem stale w kontakcie z trenerem kadry juniorów Przemkiem Czokowem i przyglądamy się temu, co się w niej dzieje.
Czy udało się zrealizować panu wszystkie cele w poprzednim sezonie szkoleniowym? Zacznijmy od zawodników, których pan prowadzi.
– Ksawery (Masiuk) miał maturę. Egzamin dojrzałości pokrzyżował mu szyki. Trenował uczciwie. To chłopak solidny i podchodzi konkretnie do zadań, ale jego głowa była gdzie indziej. Cały czas myślał o maturze. Przez dwa miesiące był innym człowiekiem. Nie chodzi o to, że może nie mogłem do niego dotrzeć, ale widziałem, że coś go gryzie, że coś mu przeszkadza. Dopiero po maturze zaczął prawdziwie trenować. Wszystko się zmieniło i od razu czasy pływania uzyskiwane na basenie były inne. Adrian Jaśkiewicz uzyskał rewelacyjny czas 51,70 i zrobił minimum na mistrzostwa w Fukuoce. Potem prezentował się znakomicie podczas przygotowań. Na zgrupowaniu w Korei osiągał świetne rezultaty, takie jakich nigdy wcześniej nie miał. Forma jednak przyszła trochę za wcześnie. Wiedziałem, że mistrzostwa zaczynają się za cztery dni, ale on startował dopiero piątego dnia MŚ. I rzeczywiście, jakby ten start miał pierwszego, drugiego dnia, myślę, żeby zrobiłby minimum na igrzyska. Ale później każdego dnia widziałem, że emocje opadały, gasł, słabł. Z Laurą (Bernat) wszystko fajnie wypaliło, bo dwa razy biła rekord Polski.
A czy udało się zrealizować wszystkie akcje szkoleniowe związane z kadrą?
– To co zaplanowaliśmy z Kubą Karpińskim, bo razem nad tym pracujemy jako trenerzy kadry narodowej, wszystkie obozy, które zaplanowaliśmy, to wszystko wypaliło. Młodzież też była zadowolona i trenowała, miała zapewnione naprawdę dobre warunki. Więc jeśli chodzi o przygotowania i organizację to jak najbardziej.
Dużą część pracy zawodnicy wykonują w klubach. Niech pan powie jak działa współpraca z trenerami klubowymi?
– Słabo. Od wielu lat jestem związany z kadrą, najpierw juniorów, potem seniorów. Praca w kadrze wyglądała tak, że każdy robił swoje. Po części myślę, że powinno trochę tak być, bo każdy z zawodników jest ze swoim trenerem. Ja próbuję coś zmienić, żeby nawiązać dialog, żeby pewne założenia były spójne nie tylko z trenerami kadry, którzy jadą na obóz, ale z całą grupą trenerów, którzy współpracują z kadrą. Wiadomo, nie powołamy wszystkich trenerów na kadrę. Niektórzy nawet nie mogą jeździć, bo mają obowiązki zawodowe w kraju. Nie chcę oczywiście narzucać żadnego programu. Objęliśmy z Kubą te funkcje tuż przed igrzyskami. Tym bardziej nie chcemy ingerować w czyjeś programy. Ale takim moim marzeniem trenerskim jest, żeby istniał taki zarys programu, że gdy przyjeżdża zawodnik do mnie na kadrę, to my się rozumiemy, współpracujemy, robimy coś podobnego, co jego trener. Może nie wykonujemy konkretnie tych samych zadań, ale mówimy tym samym językiem. Pracujemy w tym momencie nad tymi samymi rzeczami. Coś takiego mi się marzy. Ale my, Polacy, jesteśmy takim narodem dziwnym, nie ufamy sami sobie, zapominając, że my też jesteśmy mądrymi ludźmi. Brakuje nam takiego head coacha, który by dawał wskazówki, a wszyscy jemu by zawierzyli. Zacznijmy szkolić naszą kadrę, wszyscy mówmy wspólnym językiem, a nie odwrotnie! Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, ale dobrze byłoby, gdyby te drogi były podobne.
Sztab to chyba nie tylko trenerzy?
– Udało mi się w kadrze zbudować sztab ludzi, którzy chętnie z nami współpracują. Nie jest tak, że jest tylko sam trener albo poszczególni trenerzy i każdy działa samodzielnie. Objęliśmy kadrę badaniami, żeby ten proces treningowy był wymierzalny w czasie okresu przygotowawczego. W czasie sezonu mamy prowadzone testy, badania, więc jest to wszystko zaplanowane. Współpracujemy z fizjologiem, profesorem Janem Olbrechtem. Nad siłą pracuje z nami doktor Łukasz Trzaskoma i są lekarze, którzy badają tych zawodników i testują. Mamy też psychologa. Z naszej strony próbujemy zapewnić kadrze wszystko, żeby ziścił się nasz sen o medalu olimpijskim. Mówiąc, że jestem trenerem kadry narodowej, myślę o sobie jako o osobie, która powinna umieć to zorganizować. Trener kadry narodowej ma to potrafić. Powinien wiedzieć, co trzeba i zapewnić reprezentacji najlepszy sztab ludzi, którzy będą współpracować. To nie jest praca Pawła Wołkowa czy Kuby Karpińskiego, ale całego sztabu ludzi. Polskiego Związku Pływackiego, pani prezes Otylii Jędrzejczak. O ich pracy niewiele się mówi, ale organizacyjnie bez nich nic by nie było. Nie mówiąc już o sponsorach. I to jest praca głównego trenera, żeby wyciągać wnioski i wszystko dobrze zespolić.
Czy zdarza się, że ktoś odcina się całkiem od kadry?
– Zdarzają się takie przypadki. Może nawet i zawodnicy tego nie chcą, ale tak się dzieje. Ale to się zmienia, bo po kilku zgrupowaniach trenerzy chcieli robić treningi razem, żeby też trochę je urozmaicić. Dużo rozmawiamy i ci trenerzy, którzy gdzieś bywają na tych obozach i popracują z nami, nabierają do nas zaufania i dają nam zawodników. Oczywiście jesteśmy z nimi cały czas w kontakcie i wprowadzamy do treningu ich uwagi i sugestie.
– Taki plan istnieje, ale na pewno trzeba będzie go zmieniać i dopasowywać do sytuacji, czasami takich, które raptownie się pojawią. Jest kilka niewiadomych, bo nie wiemy, czy będą mistrzostwa Europy w maju i gdzie on się odbędą. Nie znamy też terminu mistrzostw Polski, na których zawodnicy będą robić minima. Chcąc zaplanować obóz wysokogórski, a nie znając terminu mistrzostw Europy i mistrzostw Polski, nie możemy precyzyjnie go zaplanować. A dla hipoksji dokładny termin jej zastosowania ma ogromne znaczenie. Jest więc plan A, jest i plan B.
Jak bardzo ten plan będzie się różnił od tego, co było w sezonie 2023?
– Na pewno wprowadzamy obóz wysokogórski, bo już 14 października wyjeżdżamy w góry. Dla niektórych to będzie pierwsza taka przygoda. Zastanawialiśmy się, jak niektórzy zareagują na wysokie góry, bo udajemy się do Sierra Nevada. Po pierwszym obozie podejmiemy decyzję, czy w marcu będziemy robić jeszcze raz góry, czy nie. Nie każdy może to dobrze znosić. Myślę, że teraz jest termin taki bezpieczny, że rzeczywiście taki obóz krzywdy im nie zrobi. Mamy to tak zaplanowane, że wracamy z obozu i od razu startujemy w Grand Prix. A za trzy tygodnie wypadają zimowe mistrzostwa Polski, więc sprawdzimy tę teorię o najwyższym szczycie po powrocie z gór.
Teraz chciałbym zmienić temat, bo chodzi mi o Krzysztofa Chmielewskiego i jego plany wyjazdu na studia do USA. Czy nie uważa pan, że to jest, w kontekście przygotowań do igrzysk, bardzo ryzykowne?
– Zdecydowanie tak, widocznie ma to jakieś podłoże. Nie ukrywam, nawet podjąłem rozmowy z nim i jego trenerem. Zapytaliśmy, co musimy im zapewnić, żeby nie wyjeżdżał. Czy są takie rzeczy? I Krzysio odpowiedział, że te studia, to są jego wieloletnie marzenia i nic tego nie zmieni. Mówi, że tyle znosił treningów i tego całego zmęczenia właśnie po to, żeby wyjechać. Miejmy nadzieję, że zmiana bodźca treningowego nie wpłynie na niego negatywnie. Przynajmniej przez ten jeden sezon. No bo to, co zrobił teraz z trenerem Grzegorzem Olędzkim, rzeczywiście zasługuje na podziw i widać, że to jest dla niego najlepsze.
Ciężko będzie znaleźć podobny model szkoleniowy w Stanach Zjednoczonych, jaki ma trener Olędzki, aczkolwiek czasami zmiany wychodzą na lepsze. Rzeczywiście niewielu zawodnikom, którzy wyjechali do USA, potrafiło się odnaleźć. To się troszkę zmienia. Na swoich uczelniach Amerykanie trochę zmienili politykę wobec europejskich pływaków i bardziej dopasowują ją do ich programów szkoleniowych, że tak powiem, ojczystych. Ale dla nich zawsze bardziej będzie się liczył start w zawodach uczelnianych.
A do tego po nich jest obowiązkowa wiosenna przerwa od treningów.
– I to jest najgorsze. Aczkolwiek Kacper Kotowski pokazuje, że po momencie krótkiej stagnacji potrafił wrócić. Wiadomo, że jest lepszy na krótszych dystansach, bo miał medale w Melbourne, ale pokazuje, że w Stanach można też to trenować. Ale on jest jednym z niewielu.
A co zagwarantowaliście Ksaweremu Masiukowi, że on jednak chciał zostać w Polsce po maturze?
– Nic. Trenera nie chciał zmieniać. Właśnie nic nie chciał zmieniać przed igrzyskami. Chłopak ma rzeczywiście duże ambicje i jest poukładany, i rodzina mu w tym bardzo sprzyja. Stypendia, które wpłynęły na jego wyniki, są dla niego wystarczające. Idzie chyba na Uniwersytet Warszawski, na uczelnię, które jest bardzo dobra i też mu coś oferuje.
Czyli jest jakaś krajowa oferta dla pływaków?
– Myślę, że to czas na to, żebyśmy się zajęli tym też jako sztab szkoleniowy i zaczęli stwarzać takie możliwości.
Czy nie uważa Pan, że to jest kluczowa sprawa, jeśli chodzi o zdobywanie medali olimpijskich?
– Myślę, że tak! To trzeba zrobić, żeby nie tracić zawodników. Trzeba znaleźć uczelnie jedną, drugą, która by sprzyjała trenowaniu i potrafiła pogodzić szkolenie na wysokim poziomie dla członków kadry olimpijskiej i studia. Myślę, że tego brakuje. Ale zrobiliśmy pierwszy krok. Łukasz Drynkowski, trener klubu G8 zaczął współpracę z Uniwersytetem Warszawskim. I okazało się, że jest duże zainteresowanie. A ludzie z Polski się pytają, jak się do nas dostać. Myślę więc, że to jest to. Młodzież ucieka do USA, bo tam jest fajnie. Młodzież ucieka, bo nie ma innych możliwości. Tam jest, wiadomo, ciekawa przygoda. Dają im dużo, bo finansują studia, na których nie byłoby stać Polaków.
Spytam dalej o Ksawerego. Czy dużo będziecie zmieniać w przygotowaniach w tym sezonie?
– Jeśli chodzi o trening, to głównie skupimy się na technice i na frekwencji pływania. Będę chciał, żeby Ksawery nie obniżał frekwencji pływania, bo to jest jego pewien atut, ale wydłużyć mu krok. Podam przykład jak zaczynał 100 m grzbietem w MŚ. Uzyskał 25,00 na nogi, czyli około 24,60 na rękę. Czas lepszy od rekordu świata. Płynął z frekwencją około 57–60 ruchów na minutę. Ta jest bardzo wysoka. On lubi takie pływanie. Ale gdy płynął 50 m w czasie 24,47 na frekwencji 67 to ta była zdecydowanie za wysoka. I on przestał być ekonomiczny, itd. Idziemy troszeczkę w wydłużenie kroku przy utrzymaniu odpowiedniej frekwencji.
A do 200 metrów grzbietem będziecie się przymierzali?
– 200 metrów nie próbowaliśmy w MŚ, bo nam nie pasował nam rozkład konkurencji. Skupiliśmy się na 100 m. Pięćdziesiątka w igrzyskach odpada, bo to nie jest konkurencja olimpijska. Nie zamykamy się, trenujemy 200 m. Jeśli będzie nam w sezonie szło dobrze, to kto wie? W sezonie też pływamy 200 m. On ma życiówkę 1,56 min., wynik więc nie jest słaby. Taki wynik też daje finały – więc jak najbardziej nie uciekamy od 200 m. Ja uwielbiam 200 m. Naprawdę, to są moje ulubione dystanse. A dlaczego i dlaczego nie dłuższe? Bo nie mamy na to warunków. Proszę zobaczyć, co tu się dzieje (na pływalni – przyp. FT). Zawodnik na zawodniku, tak garną się do klubu. A my nie chcemy tego ograniczać. A do dłuższych dystansów trzeba mieć specyficzny trening i też stworzone warunki dla nas i zawodników. Uważam, że Laura powinna też pływać 400 m kraulem. Ale na ten sezon 200 m i 100 m, to takie nasze główne konkurencje. Adrian też pływa 200 m motylkiem, Laura 100 m i 200 m. I Ksawery to samo, z tym, że on jeszcze może mieć dobre wyniki w stylu dowolnym.
Iloma zawodnikami się w tym momencie zajmujecie?
– Powołaliśmy kadrę olimpijską według ustalenia, że trafia do niej każdy, kto uzyskał wynik o wartości 850 punktów FINA. I te warunki spełnia na dziś 17 zawodników. Część studiuje za granicą, więc tutaj jest dwunastka. W te przygotowania może wskoczyć każdy, kto uzyska 850 pkt. Kiedyś w kadrze byli ci, którzy zrobili minimum na mistrzostwa świata i oni mieli okres przygotowawczy, potem znowu trzeba było zrobić jakiś wynik i można było wypaść z kadry. Chcieliśmy dać zawodnikom możliwość dążenia do wyniku przez cały rok. Nie zamierzaliśmy skreślać niektórych dobrych zawodników, którym się w jednym sezonie podwinęła noga. Więc to jest taka bramka, dzięki której zawodnik może spokojnie trenować i przygotowywać się na najwyższym poziomie do imprezy najważniejszej. Bramka jest otwarta dla każdego – na poziomie 850 pkt.
Kilkoro zawodników ma już, jak pan powiedział, minima olimpijskie. Tak wczesne uzyskanie minimum, to też jest coś nowego. Czy uważa pan, że to dobrze? Czy to nie wpłynie na zamęt w konkurencji, w której może aspirować do minimum więcej zawodników?
– To zawsze był taki dylemat, czy jak zawodnik zrobi minimum, nie usiądzie na laurach i przestanie trenować. Umówmy się, pracujemy z poważnymi ludźmi. Jeśli natomiast w przyszłym sezonie okaże się, że minimum zrobią dwie inne osoby i będą lepsze od tej, która je wykonała rok wcześniej, to one pojadą na igrzyska. Ufamy tym zawodnikom, ufamy trenerom i chcieliśmy dać im spokój. Ten model, który był wcześniej, że zawodnicy w ostatnim momencie się kwalifikują i mają wtedy te, powiedzmy, trzy miesiące przygotowań, nie sprawdzał się. W mistrzostwach Polski wszyscy celowali w fajne życiówki, a później, w głównej imprezie już nie było tak dobrze. Chcielibyśmy, żeby szczyt formy był na ostatnich zawodach, czyli na głównych imprezach. Tam mają padać rekordy życiowe. Dlatego chcemy naszej czołówce dać spokój w trenowaniu, dać spokój trenerom. Przecież to jest niewyobrażalny stres. Ja mam teraz dwójkę pływaków z minimami, a jednemu zabrakło cztery setne sekundy. I widzę jaka jest różnica w ich treningu, jak ten chłopak przeżywa to, że nie ma minimum. I jest napinka, i jest stres. Wierzę w to, że oni zrobią wszystko, żeby pokazać się nam jak najlepiej i nie będą odpadać w eliminacjach. Bo nas nie interesuje to, żeby pojechać do Paryża i odpaść w eliminacjach. Myślę, że z tą kadrą, która jest młoda, ale już ma doświadczenie ze startów na głównych imprezach międzynarodowych, przyszedł taki moment, kiedy w igrzyskach olimpijskich wyjdziemy z tego pola niemocy.
Rozmawiał Stefan Tuszyński. Autor jest dziennikarzem TVP