Robert Kalaber: Każdy trening musi nas do czegoś prowadzić
Mamy za sobą dużo rozegranych meczów, dużo przeanalizowanych meczów na video i dużo taktycznych treningów, oczywiście także fizycznych. Na każdym treningu staraliśmy się coś poprawić. Dziś w sporcie o wyniku decydują małe rzeczy. Pilnowaliśmy tych małych rzeczy i robiliśmy to dobrze. Dlatego nawet styl w którym wywalczyliśmy awans był bardzo dobry – mówi Robert Kalaber, słowacki trener Polski w hokeju na lodzie.
W maju reprezentacja mężczyzn wywalczyła awans do mistrzostw świata Elity w hokeju na lodzie.Biało-Czerwoni” zajęli drugie miejsce w grupie 1A. W turnieju zdobyli 13 punktów, ponosząc jedną porażkę – z Wielką Brytanią 4:5 po dogrywce. Kluczowe okazało się zwycięstwo z Włochami 4:2.
„Forum Trenera”: Czy turniej mistrzostw świata dywizji 1A był z pana perspektywy idealny? Reprezentacja Polski wywalczyła historyczny awans do najsilniejszej grupy po 21 latach.
Robert Kalaber (trener kadry narodowej w hokeju na lodzie mężczyzn): Każdy mecz był trudny. Na pierwszy z Litwą (7:0 – przyp. ok) czekaliśmy pięć dni. Zawodnicy się niecierpliwili. Każdy był zadowolony, że nie gramy z ciężkim przeciwnikiem. Traktowaliśmy to jako dobre przetarcie przed zasadniczą fazą turnieju. Potem była Wielka Brytania. Do tego przeciwnika podeszliśmy ze zbyt wielkim respektem. Dlatego dopiero w ostatniej tercji zaczęliśmy grać bardzo dobrze, ale przegraliśmy 4:5 w dogrywce. Z Włochami (4:2) to było świetne spotkanie, prowadziliśmy, a oni nas gonili. Ale okazaliśmy się rozsądniejsi w grze. Przed spotkaniem z Koreą Południową (7:0) mieliśmy mało czasu na regenerację. Początek był trudny, rozpędzaliśmy się, ale po strzeleniu pierwszej bramki zdecydowanie kierowaliśmy tym meczem, szczególnie w drugiej rundzie. Z Rumunią (6:2) nigdy nam nie szło. Przegrywaliśmy, ale powiedzieliśmy sobie, że musimy więcej strzelać, zagrażać ich bramce. Ostatecznie byliśmy drużyną, która w Nottingham strzeliła najwięcej bramek, która najskuteczniej wykorzystywała przewagi. Dlaczego? Bo każdy wykonywał wcześniej wyznaczone zadania. Jestem ogromnie zadowolony z tego turnieju.
Jakie pan miał zadania, które pan zrealizował?
– Zawsze są pewne kroki, które trzeba wykonać. Były turnieje, zgrupowania, na których budowaliśmy zespół i tworzyliśmy nasz system gry tak, aby każdy zawodnik wiedział co ma robić w danej sytuacji. Mamy za sobą dużo rozegranych meczów, dużo przeanalizowanych meczów na video i dużo taktycznych treningów, oczywiście także fizycznych. Na każdym treningu staraliśmy się coś poprawić. Dziś w sporcie o wyniku decydują małe rzeczy. Pilnowaliśmy tych małych rzeczy i robiliśmy to dobrze. Dlatego nawet styl w którym wywalczyliśmy awans był bardzo dobry.
Mógłby pan powiedzieć coś więcej na temat detali?
– Działamy krok po kroku. Szkolimy młodych zawodników, nie zawsze powołujemy tych najlepszych, albo chcemy mieć doświadczonych, oni muszą trzymać tę drużynę w garści w boksie, na tafli. Każdy musi się od każdego uczyć, każdy trening musi nas do czegoś prowadzić. Mecz rozbieramy na czynniki pierwsze, analizujemy każdą zmianę, każdą sytuację, Przygotowujemy potem materiał i analizujemy to, co trzeba poprawić, czego nam brakuje, czy brakuje nam jakiegoś zawodnika. Cały sztab szkoleniowy wykonuje mnóstwo pracy poza taflą. Chcemy mieć wszystko pod kontrolą, o wszystkim wiedzieć tak, by potem podjąć właściwe decyzje.
Działacie w sztabie w grupie, czy wystarczająco licznej. Jak pod względem liczebności kadry trenerskiej wyglądała polska kadra na tle innych reprezentacji?
– Włosi, których ograliśmy mają trzech trenerów więcej i jednego więcej analityka video. Jak widać byliśmy bardzo skuteczni w prowadzeniu drużyny. Na tym turnieju daliśmy radę, ale pilnie potrzebuję jeszcze jednego asystenta. Nasze treningi muszą być bardziej efektywne. Przez 90 minut treningu nie mogę więcej pracować – tłumaczyć, pokazywać., Muszę mieć kolejnego pomocnika i według zapewnień zarządu będę go miał. Jeden będzie się opiekował obrońcami, inny atakującymi. Teraz było nam bardzo trudno.
Na turnieju w Nottingham kadra Polski była bardzo skuteczna w grze w przewadze. W jaki sposób pracowaliście nad tym elementem taktycznym?
– Ciekawe jest to, że częściej pracowaliśmy nad grą w osłabieniu, ale nie odpuszczaliśmy zajęć nad grą w przewadze. Bardzo pomocna okazała się obecność doświadczonych zawodników. Graliśmy przewagi na czterech napastników i jednego obrońcę. Stworzyliśmy dwie formacje, które potem wyjeżdżały na lód w trakcie meczu – jedna z nich była doświadczona, a drugą tworzyli młodzi zawodnicy. W pierwszej w obronie grał Marcin Kolusz, potem napastnicy Grzegorz Pasiut i Bartosz Fraszko. Wszyscy doskonale się znali, grają w GKS Katowice. Do tej trójki dołączył Patryk Wronka. Wcześniej też grał w Katowicach. Piątkę uzupełniał Krystian Dziubiński. Zadaniem tego ostatniego była praca przed bramkarzem. Wywiązał się z niego doskonale – strzelił cztery bramki. W drugiej formacji jako obrońca wyjeżdżał Oskar Jaśkiewicz, a z napastników: Paweł Zygmunt, Alan Łyszczarczyk, Kamil Wałęga, przed bramką grali na zmianę Dominik Paś i Bartłomiej Jeziorski. Wszystko dokładnie przećwiczyliśmy, rozrysowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach. Idealnie wybraliśmy zawodników. Nic nie stało się przypadkiem. To są takie małe rzeczy, które składają się potem na wielki wynik. Ale muszę dodać, że wielkie znaczenie miało zrozumienie się zawodników i atmosfera w drużynie.
Inny ważny aspekt szkoleniowy to dobór sparingpartnerów. Wybraliście bardzo wymagające drużyny.
– Wszystko zaplanowaliśmy rok wcześniej. Nie było łatwo, bo odmówiła nam Japonia, Ukraina, ale załatwiliśmy Łotwę, Słowenię, Węgry. Po ludzku podeszliśmy też do zgrupowań. Dawaliśmy zawodnikom wolne w weekendy, żeby spotykali się z rodzinami. Byłoby ciężko im wytrzymać cztery tygodnie w rozłące. Reprezentanci byli bardzo zadowoleni.
Objął pan funkcję trenera kadry narodowej w 2020 roku. Czy wtedy awans do mistrzostw świata wydawał się panu możliwy?
Zawsze myślę o najbliższym celu. Wtedy przygotowywałem kadrę do zbliżającego się turnieju kwalifikacyjnego do igrzysk w Pekinie. Wiadomo było, że bardzo trudno było wywalczyć awans do Pekinu, ale po wygranym meczu z Białorusią było widać, że nasza drużyna ma wielką jakość. Dopiero potem myślałem o tym jak dostać się z trzeciej dywizji, tam, gdzie jesteśmy dzisiaj.
Sytuacja była wtedy bardzo trudna. Polski Związek Hokeja na Lodzie nie był organizacją, która pomagała kadrze.
– Kilka lat temu prezes Dawid Chwałka bardzo dużo obiecał, ale nie wywiązywał się z tych obietnic. Część zawodników czuła się oszukana, niektórzy nie chciała przyjeżdżać na kadrę. Było ciężko. Kiedy przyszedł prezes Mirosław Minkina postawiłem warunek, żeby nie obiecał nic, na co go nie stać. Jak nie ma pieniędzy to gramy, ale wszyscy muszą wiedzieć jak jest. Na te warunki zawodnicy się zgodzili. W kadrze pojawił się Leszek Laszkiewicz jako Team Manager, wiele innych osób, które zapewniły wielki komfort pracy w reprezentacji mi i zawodnikom. Organizacyjnie niczego nie brakowało. Wiele rzeczy uporządkowaliśmy. To była podstawa do dobrej pracy. Teraz doszły do tego wyniki. Sytuacja jest dużo lepsza niż wtedy kiedy obejmowałem kadrę mimo że zawodnicy nie otrzymują żadnych pieniędzy za przyjazd na zgrupowanie. Dostają tylko zwrot za przyjazd, a przecież nie zarabiają przez ten czas w klubie, ale chcą grać dla Polski.
Sportowo też nie było dobrze.
– Nie mieliśmy w zespole kilku najlepszych zawodników, a tacy decydują o jakości drużyny. Nie mamy tylu zawodników, żeby tak dobrych można zostawić. To było widać. Dziś nasi młodzi są o dwa, trzy lata starsi i znaczenie się poprawili. Coraz częściej to oni decydowali w ważnych meczach.
A jak sobie pan poradził, z tym, że teraz – na wyższym poziomie – też nie mogli zagrać zawodnicy, na których pan liczył?
– Od dłuższego czasu mamy poukładany zespół. Doszło do sytuacji, że musiałem zrezygnować z Filipa Komorskiego, bo na jego pozycji mieliśmy dużą konkurencję. Do ataku potrzebowałem bardziej defensywnego zawodnika. Kontuzji doznał Maciek Urbanowicz. Nie czekałem na Arona Chmielewskiego. Grał w lidze i nie wiadomo kiedy zakończy rywalizację. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby w momencie ogłoszenia składu, któryś zawodników nie był skoncentrowany w 100 procentach na turnieju. Aron do dobry zawodnik, gra w świetnej lidze, bardzo chcemy, żeby już za rok był z nami.
Czy gra w Elicie nie jest sukcesem ponad to, co rzeczywiście reprezentuje Polska w hokeju na lodzie?
– Mamy problem z infrastrukturą. W Polsce jest około 20 lodowisk tyle co w Bostonie. Nie możemy się porównywać z hokejowymi potęgami, ale brak infrastruktury bardzo źle wpływa na szkolenie. Boiska piłkarskie są wszędzie, w każdej wsi. A lodowiska? Rodzic pracuje i jeśli chce zapisać dziecko na zajęcia hokejowe, musi wozić je do innego miasta. A to są duże problemy. Jak lodowisko byłoby blisko miejsca zamieszkania dziecka to w naturalny sposób pojawiłoby się więcej zawodników. Nie trzeba budować wielkich hal, ale małe, lekko zadaszone lodowiska.
Jak duży jest problem ze szkoleniem dzieci w hokeju?
– Źle wyglądają nasze młodzieżowe drużyny, mają słabe wyniki i trzeba poprawić szkolenie. Pracuje nad tym nasz dyrektor sportowy. Ten sukces zrobiliśmy też po to, aby przygarnąć do naszej dyscypliny młodsze dzieci. Im więcej ich będzie tym większa szansa, że potem zostaną w tym sporcie. Jeżeli mamy mało dzieci, to trzeba z nimi dobrze pracować. Ogromne znaczenie ma jakość trenerów. Nie możemy sobie pozwolić, żeby były źle trenowane i rezygnowały z tego sportu. W Szwecji w jednym roczniku w klubie trenuje setka dzieci. To jest ten dół piramidy, na którego szczycie są zawodowcy. U nas w Jastrzębiu cieszymy się jak dzieci jest 12-15. Wierzę w to, że jak w przyszłym roku zagramy w Elicie i telewizja będzie pokazywać ten turniej, to wiele dzieciaków będzie chciało iść śladem Wronki, Pasiuta, Murraya. Będą mieli wzór. To jest piękny sport, najszybsza gra zespołowa. Warto, by uprawiała ją polska młodzież.
Liga z dużą liczbą obcokrajowców jest dużym problemem dla rozwoju polskiego hokeja?
– Ta liga ma bardzo wysoki poziom, również dzięki obcokrajowcom. O mistrzostwo może walczyć pięć drużyn. Z najsilniejszymi Polakami w składzie liczyłyby się dwa najbogatsze kluby. Nie potępiałbym obcokrajowców w lidze także dlatego, bo młodzi dużo się od nich uczą.
Jaka jest pana filozofia pracy?
– Najważniejszy jest zespół. W mojej drużynie nie może być 20 topowych zawodników, bo nie da się stworzyć drużyny z 20 najlepszych zawodników. To nigdy nie będzie dobra drużyna. Każdy w zespole musi mieć swoje zadanie do wykonania i musi być w tym dobry: ktoś musi bronić, walczyć o krążek, blokować, strzelać. Są czynności za które są odpowiedzialni zawodnicy z tyłu, i są zadania dla zawodników z przodu. To musi wszystko funkcjonować jak w zegarku. Między zawodnikami musi być chemia. To ma być jedna wielka rodzina. Obowiązują nas pewne zasady, regulamin do którego każdy musi się dostosować. Oczywiście w drużynie jest miejsce na liderów, ale ich wyłoni mecz, turniej. Powtarzam – najpierw liczy się zespół. Myśmy tak ułożyli tę kadrę, że mamy drużynę, która jest rodziną. Wszyscy cieszyli się z tego sukcesy. Byli bardzo zdeterminowani. Dla mnie wielką przyjemnością było stać w boksie i patrzeć jak rodzi się ten zespół i jak wygrywa. Tak było w Anglii.
Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski
Robert Kalaber, były hokeista słowackich i węgierskich klubów. Trener klubowy w: Dukla Senica, Dukla Trenczyn, MsHK Żilina, GKS Jastrzębie, reprezentacji Bulgarii, a od 2020 roku reprezentacji Polski.
- Sztab szkoleniowy reprezentacji Polski w hokeju na lodzie podczas turnieju w Nottingham: Robert Kalaber (trener główny), Grzegorz Klich (trener asystent), Marek Batkiewicz (trener bramkarzy), Ireneusz Jarosz (trener analityk), Leszek Laszkiewicz (Team leader), Wojciech Chowaniec (serwisant), Krzysztof Jarosz (serwisant), Roch Bogłowski (kierownik drużyny), Zbigniew Galicki (fizjoterapeuta), Hubert Paszkiewicz (fizjoterapeuta), Wojciech Kania (lekarz).