Tomasz Majewski: Cud z Tokio już się nie powtórzy
Cieszę się, że w roli szefa misji olimpijskiej debiutuję w Europie. Nie będzie zmiany czasu, problemów z aklimatyzacją, można coś przywieść z Polski. To nam bardzo upraszcza pracę. Jako sportowiec startowałem na igrzyskach w Pekinie i Rio de Janeiro, wiem, że to mnoży problemy. Podróż do stolicy Francji nie będzie dla nikogo przesadnie uciążliwa – mówi Tomasz Majewski, szef polskiej misji olimpijskiej na igrzyskach w Paryżu w 2024 roku.
Forum Trenera: Jako zawodnik startował pan na igrzyskach cztery razy: w Atenach, Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Zdobył pan dwa złote medale w pchnięciu kulą. Na początku czerwca tego roku PKOl wybrał Pana na szefa polskiej misji olimpijskiej w Paryżu. Jak doświadczenie sportowca pomaga na tym stanowisku?
Tomasz Majewski: Startowałem na bardzo różnych igrzyskach, więc moje doświadczenie jest dość bogate. Myślę, że wiem, czego potrzeba zawodnikom, by komfortowo przygotować się do startu. O ten komfort naszych sportowców w Paryżu właśnie zadbam. Jako wiceprezes Polskiego Związku Lekkoatletycznego robiłem właściwie to samo, tylko w skali jednej dyscypliny. Teraz będę musiał ogarnąć wszystkie sporty, jest to zadanie bardziej złożone, ale do zrobienia.
Na czym konkretnie polega pana misja?
– Na skoordynowaniu i logistyce wyjazdu sportowców do Paryża. Nie wszyscy jadą w tym samym czasie, nie wszyscy w tym samym czasie wracają. Na moją korzyść działa fakt, że Paryż 2024 to igrzyska europejskie, miejsce nie jest tak odległe, logistyka będzie prostsza, niektóre potrzebne rzeczy będzie można zabrać z Polski. Ale oczywiście działanie misji jest wyzwaniem dla mnie.
Nie boi się pan, że przed startem sportowcy są w stresie i bywają – delikatnie mówiąc – trochę bardziej wymagający?
– Naszym celem będzie ujmowanie im problemów, spowodowanie, by martwili się wyłącznie swoją formą. Kiedyś ktoś to robił dla mnie, teraz w Paryżu ja będę to robił dla naszych reprezentantów. Z doświadczenia wiem, na czym to zadanie polega.
Zapytam o specyficzną ceremonię otwarcia igrzysk w Paryżu. Sportowcy będą spływali barkami po Sekwanie, zamiast klasycznie maszerować wokół stadionu. Sądzi pan, że taka ceremonia będzie dla nich mniej wyczerpująca?
– Po pierwsze udział w ceremonii otwarcia jest dobrowolny. Nikt nikogo nie będzie zmuszał. Ktoś, kto startuje następnego dnia do walki o medale, nie musi i nie powinien w niej uczestniczyć. To jest wspaniałe przeżycie, ale dla chętnych. Myślę, że pomysł paryskich organizatorów igrzysk z barkami płynącymi po Sekwanie spodoba się zawodnikom, tak jak mnie się podoba. To coś nowego, oryginalnego, dla sportowców to będzie jeszcze bardziej niezapomniane przeżycie. Dlatego pewnie chętnych będzie więcej niż zwykle. Na pewno będzie ciepło, ale chłód rzeki jest lepszy niż rozgrzany beton na stadionie. A czy taka ceremonia będzie mniej uciążliwa? Zobaczymy. Na pewno start olimpijski jest najważniejszy i jemu trzeba podporządkować wszystko inne. Na ceremonię pójdą ci, którzy będą bili się o medale kilka dni później. Otwarcie igrzysk jest długie, ale takie jest zawsze i nikt nic z tym nie zrobi. Jestem pewien, że będzie piękne, co zrekompensuje nam wszystkie uciążliwości.
Po napaści Rosji na Ukrainę w MKOl toczyła się głośna debata nad dopuszczeniem sportowców z Rosji i Białorusi do startu w Paryżu. Jak to się skończy?
– Większość dyscyplin rozwiązuje ten problem samodzielnie i albo w ogóle wyklucza Rosjan i Białorusinów ze startów, albo stawia im bardzo ostre warunki. Myślę, że w Paryżu Rosjan nie będzie, albo będzie ich garstka, czyli pojedyncze osoby. MKOl oddał decyzję w ręce federacji każdej z dyscyplin. Skoro nikogo nie oburza, że Rosjanie i Białorusinie grają i rywalizują w tenisie, to dlaczego na igrzyskach miałoby być inaczej? Jak mówię: nie jest tak, że ktoś tych Rosjan chce w Paryżu za wszelką cenę.
Sprawa dopingu wspieranego przez państwo w Rosji?
– Ona już się zakończyła. Na ostatnim kongresie Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej nie było już zarzutów tego typu. Po siedmiu latach kara wygasła, dziś rosyjscy lekkoatleci są zawieszeni ze względu na wojnę w Ukrainie, a nie z powodu dopingu.
Nawroty koronawirusa wciąż utrudniały rozgrywanie niektórych zawodów, na przyklad kolarskiego Giro di Italia. Sądzi pan, że mogą w jakiś sposób zagrażać igrzyskom w Paryżu?
– Nie. Nawet jeśli pojawiają się zakażenia, to są traktowane jak każda inna choroba. Każdego dnia na całym świecie odbywa się mnóstwo różnych zawodów, nikt nie ma z tym jakiegoś fundamentalnego problemu.
Lekkoatletyka jest jedną z najważniejszych dyscyplin olimpijskich, panu najbliższą. Zapytam o oczekiwania wobec polskich sportowców. W Tokio na poprzednich igrzyskach nasi lekkoatleci zdobyli dziewięć medali, potem na mistrzostwach świata w Eugene i Portland cztery, a na mistrzostwach świata w Budapeszcie dwa. Czyli z Paryża przywiozą jeden?
– Na nasze szczęście to tak nie działa. Dziewięć medali w Tokio to był cud, a dla naszej lekkoatletyki złoty wzlot, nawet wynik trochę ponad stan. Jak wiemy cuda zdarzają się jednak rzadko. Wróciliśmy po tym do normy i te cztery medale w USA i dwa w Budapeszcie oddają w tej chwili nasze miejsce w światowej lekkoatletyce. Chcemy dobrze wystartować w Paryżu, co nie znaczy, że znów rozbijemy bank jak w Tokio. Tak dobrze już nie będzie, to trzeba jasno powiedzieć. Przygotowujemy się z całych sił, bardzo byśmy chcieli, ale trzy lata, które minęły od japońskich igrzysk sprawiły, że ta reprezentacja w Paryżu będzie zupełnie inna niż wtedy.
Mówił pan w jednym z wywiadów, że w lekkoatletce i w ogóle w sporcie kraje głodne sukcesu wypierają syte. W Budapeszcie Niemcy nie zdobyli medalu, a Francja zaledwie jeden.
– Jest taki pogląd, myślę, że jest on prawdziwy. Trudno wygrać z motywacją kogoś pochodzącego z kraju, w którym nie ma nic. Dla niego sukces w sporcie to być albo nie być. W Polsce już tak nie jest, to się bardzo zmieniło nawet przez ostanie 20 lat, kiedy ja trafiałem do lekkoatletyki. Jest nam za dobrze, by sport w naszych dzieciach masowo wywoływał motywację do ogromnego wysiłku. Tak się dzieje w wielu krajach europejskich. Największą motywację wywołuje piłka nożna, ona odbiera dzieciaki innym dyscyplinom, to nie jest nic nowego. W wielu zamożnych krajach sukces sportowy przychodzi w cyklach. Są kryzysy i chwile wzlotu. W Polsce i wszędzie, gdzie jest dobrobyt, a dzieci mają większy wybór. Lekkoatletyka stała się bardziej międzynarodowa niż była w moich czasach. Kiedyś Jamajczycy odnosili sukcesy wyłącznie w sprintach, teraz stają się drużyną aspirującą do medali w każdej lekkoatletycznej konkurencji. Mocniejsi są Hindusi i wiele innych nacji.
Francuzi to gospodarze igrzysk w Paryżu, za rok nie pogodzą się chyba ze słabym wynikiem swoich lekkoatletów?
– Niemcy i Francja to wciąż mocne reprezentacje lekkoatletyczne. Ale w Budapeszcie okazało się, że mocne w skali Europy, ale już nie świata. Oni wrócą, to nie jest kryzys nieodwracalny. Tak jak w polskiej lekkoatletyce będzie lepiej niż teraz. Trzeba nad tym pracować i taki jest nasz cel.
Anita Włodarczyk pojedzie do Paryża bronić tytułu mistrzyni olimpijskiej. W Budapeszcie zabrakło jej 7 cm, by zakwalifikować się do finału rzutu młotem.
– Zabrakło odrobiny szczęścia, choć, jak wiemy, kontuzja nie pozwoliła Anicie przygotować się do mistrzostw w Budapeszcie tak, jak tego chciała. Kto, jeśli nie trzykrotna mistrzyni igrzysk, miałby wiedzieć jak się przygotować i zmobilizować do takich zawodów? Na pewno Anitę wciąż stać na dobre wyniki, nawet bardzo dobre, w granicach takich jakie osiągała. W Paryżu na pewno o nie powalczy. Start olimpijski to przecież coś absolutnie wyjątkowego.
Nasi specjaliści od rzutu młotem Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki przywożą medale z wszystkich wielkich imprez w ostatnich latach.
– Młodzież ich goni, ale oni wciąż się bronią i trwają na szczycie. W Tokio obaj stanęli na podium. W Budapeszcie już tylko Wojtek Nowicki. W Paryżu będzie jeszcze trudniej, ale jeszcze raz trzeba podjąć wyzwanie. Wejść znów na najwyższe obroty i pokazać klasę mistrzowską.
Dla pięciokrotnego mistrza świata Pawła Fajdka to będą pierwsze igrzyska, gdzie wystartuje bez presji faworyta. Dotąd musiał, teraz tylko może.
– Zobaczymy jak to podziała na Pawła. Obaj doświadczeniem biją rywali na głowę. Paryż to ich kolejna wielka impreza, oczekujemy dużo, ale nie chcę tu wytwarzać jakiejś dodatkowej presji. Mam nadzieję, że będzie dobrze. Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. Jeden i drugi zdobyli już bardzo dużo, ale na pewno wciąż chcą więcej.
Jak wygląda praca misji olimpijskiej przed igrzyskami?
– W lipcu byłem w Paryżu na sympozjum szefów misji olimpijskich. Przed igrzyskami będę w stolicy Francji jeszcze raz na takiej finalnej wizycie w wiosce olimpijskiej, która wciąż jest w budowie. Kiedy skończą się prace w pokojach i pomieszczeniach przeznaczonych dla naszej reprezentacji, jeszcze raz je obejrzę, żeby wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Trzeba sprawdzić, czy łóżka dla siatkarzy nie będą za krótkie…
– Już wiem, że nie będą. Są specjalne dostawki dla wysokich. Łóżka są kartonowe, ale da się na nich spać. Jeśli facet mojej postury dał radę, to wszyscy dadzą.
Co pan jeszcze oglądał w Paryżu poza wioską olimpijską?
– Wszystkie areny olimpijskie. Trzeba je szczegółowo poznać, zgłębić zasady na jakich rywalizacja będzie się odbywała. Przeanalizować przepisy, wskazówki, logistykę, transport między wioską olimpijską i każdym z obiektów sportowych. Te przepisy będą jeszcze modyfikowane, bo każda z misji olimpijskich ma prawo zgłaszać poprawki i wnioski. Taka wizyta to okazja, by na sucho poćwiczyć to, co podczas igrzysk będziemy robić w stresie. Dla każdego teamu musimy przygotować plan działania.
Czyli przed igrzyskami będzie pan już w Paryżu tylko raz?
– Bo tylko raz można. Kiedy już wszystko w wiosce będzie gotowe na przyjęcie naszych sportowców.
Jaka to jest praca? Ciężka?
– Stresująca, odpowiedzialna, ale też przyjemna. Kiedyś ktoś ją wykonywał dla mnie, teraz ja ją wykonam dla innych. Igrzyska to święto sportu i fajnie jest w nich uczestniczyć. Być w wiosce, poczuć znów jej atmosferę, choć już z innej perspektywy. Znaleźć się wśród sportowców, którzy walczą o medale, o jak najlepszy wynik, wspierać ich. Wydaje mi się, że to wdzięczna robota.
Ktoś z naszych sportowców zgłaszał się do pana z jakimiś szczególnymi prośbami? Czy tenisistka Iga Świątek będzie mieszkać w wiosce, skoro korty Rolanda Garrosa są od niej dość daleko?
– W Tokio Iga mieszkała w wiosce i nie było problemu. Jak będzie we Francji? Jeszcze nie wiem. Ponieważ turniej olimpijski w Paryżu będzie się odbywał na kortach Rolanda Garrosa, gdzie trzy razy wygrywała turniej wielkoszlemowy, to w naturalny sposób traktujemy Igę jako naszą nadzieję na medal olimpijski. Żaden zawodnik nie informował nas jednak dotąd, że chciałby mieszkać poza wioską.
A jak będzie z jedzeniem?
– Stołówki będą bardzo duże, a posiłki różnorodne. Każdy znajdzie coś dla siebie, jestem przekonany.
W razie czego można coś zabrać z Polski?
– Nie będzie potrzeby. Ale powtórzę: cieszę się, że w roli szefa misji olimpijskiej debiutuję w Europie. Nie będzie zmiany czasu, problemów z aklimatyzacją, można coś przywieść z Polski, bo jest blisko. To bardzo upraszcza nam pracę. Jako sportowiec startowałem na igrzyskach w Chinach i Brazylii, wiem, że to mnoży problemy. Do Paryża nie jest daleko, podróż nie będzie dla nikogo przesadnie uciążliwa. Zanosi się, że będą to fajne igrzyska, gospodarze zrobią co trzeba, żeby były piękne i wygodne dla sportowców. Ich entuzjazm jest ważny. On udziela się wszystkim.
Rozmawiał Dariusz Wołowski